Choć dyskusja na temat unijnego budżetu, Funduszu Odbudowy i mechanizmu warunkowości, jaka przetoczyła się przez Polskę nie dotyczyła bezpośrednio tego, jak wyobrażamy sobie relacje z Unią Europejską, to pośrednio pokazała, jak widzą je poszczególne partie. Warto temu poświęcić kilka zdań.
UE jest miejscem gry twardych interesów
Z jednej strony część opozycji przekonywała, że premier Mateusz Morawiecki powinien podpisać wszystko, co mu przedłożą w Brukseli, a przedłużające się negocjacje próbowano oceniać z pozycji emocji. I tak słyszeliśmy, że straszenie przez rząd wetem zostanie „zapamiętane”, a europejscy partnerzy nam tego „nie wybaczą”. Nierzadko padały oskarżenia o „zdradę narodową|” i granie w „orkiestrze Putina”. Część opozycji, a mówię tutaj o Platformie Obywatelskiej i jej przystawkach, a także Lewicy i Ludowcach, a także o Szymonie Hołowni, w swoim euroentuzjazmie posunęła się tak daleko, że trąciło to wręcz dziecięcą infantylnością. Trudno nie odnieść wrażenia, że część naszej klasy politycznej patrzy na Unię po prostu przez różowe okulary, które zasłaniają patrzącym jej wszystkie mankamenty. A może taka postawa ma swoje źródło w przekonaniu, że inna polityka niż ta realizowana przez rząd PO-PSL, nie jest możliwa?
Z kolei politycy Zjednoczonej Prawicy mówiąc o Unii, ostrzegali przez pogłębiającym się procesem centralizacji. Ich zdaniem Wspólnota powinna powrócić do idei „Europy narodów”, która przyświecała ojcom założycielom. Co ciekawe, to po stronie Zjednoczonej Prawicy, ale także po stronie konserwatystów niezwiązanych z obozem władzy, o wiele część mówi się o europejskiej wspólnocie jako grupie państw, które twardo walczą o swoje interesy. Kilkukrotnie podkreślił to po powrocie z Brukseli sam premier Mateusz Morawiecki.
Unia Europejska jest miejscem gry twardych interesów i pośród dużych państw musimy nauczyć się realizować swoje interesy. (…) Musimy nauczyć się realizować własne interesy w takich okolicznościach w jakich jesteśmy
—powiedział przed kilkoma dniami na antenie RMF24 premier Mateusz Morawiecki.
CZYTAJ WIĘCEJ: Premier Morawiecki: UE jest miejscem gry twardych interesów i pośród dużych państw musimy nauczyć się realizować swoje interesy
A to już w rozmowie z Michałem Karnowski dla portalu wPolityce.pl:
Negocjowanie przeciwko najsilniejszym państwom Unii i instytucjom unijnym nie jest sprawą łatwą. Ale też potwierdziło się, że twarde i dobrze uargumentowane stanowisko, przynosi w Brukseli efekty. (…) Dobrze byłoby powiedzieć, że Unia Europejska odpowiada nam w pełni pod względem promowanego zestawu wartości, rozumienia znaczenia rodziny, ambicji geopolitycznych, obronnych. Ale tak nie jest. Czy to znaczy, że mamy się poddać albo obrażać? Nie, to wyzwanie, by przekonywać wspólnotę do powrotu do tego, co przyświecało ojcom założycielom. (…) Nasza suwerenność nie została utracona, ale wzmocniona. Bo przez suwerenność powinniśmy rozumieć zdolność do realizowania swoich celów pośród najsilniejszych graczy międzynarodowych.
Koniec okresu globalnej stabilności
Co między wierszami chciał nam przekazać szef polskiego rządu? Po pierwsze, że Unia to nie klub altruistów, ale, co podkreśliłem chwilę wcześniej, arena na której ścierają się interesy wielu państw. W pojedynkę ciężko tutaj coś wygrać, chyba, że stolicą twojego państwa jest Berlin. Stąd mamy Grupę Wyszehradzką, a także próbę budowania Trójmorza. Po drugie, Morawiecki daje do zrozumienia, że w Unii są silniejsi od nas, którzy do negocjacji z Polską podchodzą z pozycji hegemona, którzy mają cały zestaw narzędzi, aby naciskać na słabszego partnera. Gdy ten chce coś ugrać, często musi zrobić dwa kroki do tyłu, aby zrobić jeden do przodu. Mnóstwo tutaj kompromisów. Tak, często zgniłych kompromisów. I nie można od tego abstrahować. Taka jest Unia i hasła o „dumie”, „wartościach”, „moralnej racji” nie zmienią tego stanu rzeczy.
Czy to znaczy, że mamy się poddać albo obrażać?
—pyta Morawiecki.
Oczywiście, że nie. Ba, uważam, że o takiej Unii mówi się zbyt mało. I nie chodzi oto, aby obrażać się na Niemcy, że znów są w Europie hegemonem. Nic im z nieba nie spadło. Ale gdy duża część opozycji Unię idealizuje, należy wciąż przedstawiać jej rzeczywisty obraz, nigdy jednak nie popadając w kolejną skrajność, która najczęściej kończy się pytaniami o polexit. Tutaj trzeba pochwalić projekt grupy EKR, która konferencją zorganizowaną na Zamku Królewskim w Warszawie, rozpoczęła cykl debat o przyszłość Unii Europejskiej.
CZYTAJ WIĘCEJ: RELACJA: Zakończyła się I konferencja w ramach kampanii EKR „Przyszłość Europy. Nowa nadzieja”. „Znów walczymy o wolność narodów”
Podejście części opozycji do negocjacji budżetowych pokazało nam także, jak te relacje mogą wyglądać, gdyby doszło do zmiany rządu. Co ciekawe, z tej strony z kolei bardzo mało się słyszy o tym, czym dziś rzeczywiście jest Unia Europejska i do czego zmierza. Tak jakby się bano, że ta wizja może nie spodobać się Polakom. A może to oznaka niewiedzy? Braku refleksji? A może mieszanka tego wszystkiego. Częściej niż rzeczowe analizy słyszymy pełne emocji komentarze i w kółko wałkowane hasła o „europejskich wartościach” rodem z magazynu dla nastolatków. Dobrze pamiętamy przecież słowa Donalda Tuska, który na Uniwersytecie Warszawskim stwierdził, że „kwintesencją Zachodu jest to, że ludzie się lubią, szanują uśmiechają się do siebie”. Trudno o większy infantylizm…
Polską debatę na temat miejsca Polski w świecie, celnie moim zdaniem ocenił Marek A. Cichocki, który w felietonie na łamach „Rz”, napisał tak:
Obserwując naszą obecną polską debatę polityczną, widać jednak, że wciąż żyjemy w świecie, w którym nasze członkostwo w UE jest albo jakąś niezasłużoną łaską, albo egzystencjalnym ryzykiem. Wciąż przygniata nas przeszłość, podpowiadając tylko krańcowe scenariusze: zdrady narodowych interesów i końca polskości. Ten przerost emocji nad rzeczywistością musi zastanawiać w sytuacji, kiedy do dyspozycji mamy własne państwo i kiedy Europa stanowi polityczny układ sił, który moglibyśmy traktować jako pole uzyskiwania własnych korzyści.
A świat zmienia się na naszych oczach. Zmiany zachodzą w niewyobrażalnym tempie. Okres globalnej stabilności trwający od zakończenia II wojny światowej dobiega powoli końca. Pod koniec listopada Bloomberg Economics oznajmił, że do 2035 roku Chiny staną się największą gospodarką świata, a Indie zajmą trzecie miejsce, wyprzedzając Japonię. Co to oznacza dla światowego porządku? Gdzie w tym wszystkim jest Polska? Gdzie Unia Europejska? Czy odpowiedzią na stojące przed nami wyzwania jest federalizacja Unii? A może powrót do głoszonej przez konserwatystów idei „Europy ojczyzn”? A może jest trzecia, inna droga? Abyśmy zdążyli znaleźć dobrą odpowiedź zanim będzie za późno…
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/531131-jaka-jest-i-bedzie-unia-jakiej-chcemy-a-jaka-jest-mozliwa