Jeśli w latach 90-tych nikt nie wierzył, że prawicowe środowiska spod znaku Ligi Republikańskiej czy Porozumienia Centrum będą jeszcze ministrami, że uznawani za radykalny margines staną się silnym ośrodkiem władzy, to właśnie teraz w Rumunii kompletnie lekceważony ruch patriotyczny wepchnął się przebojem do parlamentu. Ich największe marzenie - zjednoczenie Rumunii i Mołdawii w jedno państwo - przybliżyło się o krok. A oto polityczny przepis na osiągnięcie niemożliwego:
Niedzielne wybory w Rumunii zaskoczyły komentatorów nie tylko niską frekwencją, względnie dobrym wynikiem skorumpowanych socjalistów, ale też znacznym przekroczeniem progu wyborczego przez rumuńskich unionistów z charyzmatycznym Georgem Simionem na czele. Dziś są oni środowiskiem proeuropejskim (ale bez uniżoności), szalenie proamerykańskim, antyrosyjskim i właśnie… propolskim.
Proamerykańska prawica
Sojusz na rzecz Jedności Rumunów to zrzeszająca unionistów specyficzna partia, bo w przeciwieństwie do mainstreamowych obozów politycznych powstała bez udziału oligarchów, postkomunistycznych układów i wielkiego biznesu, a poprzez połączenie w 2012 roku wielu pomniejszych organizacji pracujących na rzecz zjednoczenia Rumunii i Mołdawii. Ten dylemat państw z obu stron Prutu jest dla większości Rumunów jednoznaczny - w 1812 roku Rosja zabrała część Mołdawii, nazwała te ziemie Besarabią, i rusyfikowała poprzez kulturę, religię i język (który zaczęto pisać cyrylicą). W okresie międzywojennym te tereny weszły w skład Wielkiej Rumunii (Romania Mare), w 1940 roku znowu utracone - tym razem na rzecz Sowietów - na mocy paktu Ribbentrop-Mołotow. Rosja stalinowska miała inny plan na kolonizację ziem między Dniestrem a Prutem niż Rosja carów: powołanie do życia nowego narodu, mołdawskiego właśnie, miało na zawsze rozbić ten krąg kulturowy.
„Basarabia e Romania”
Mołdawianie przeważnie czują się częścią kultury rumuńskiej, a część z nich uważa się za Rumunów. Jeśli wypijecie Państwo z Rumunami sześć kieliszków wina lub dwie szklaneczki palinki, usłyszycie na pewno toast „Basarabia e Romania”, na który trzeba odpowiedzieć tym samym.
Niektórzy Rumunii, oprócz toastów, podejmują konkretne działania na rzecz zjednoczenia. Sytuacje dwóch państw jednego narodu porównują do podziału na RFN i NRD, w których stacjonowanie sowieckich/rosyjskich wojsk uniemożliwia zjednoczenie - wszak w Mołdawii istnieje separatystyczna republika Naddniestrza, pilnowana przez tzw. mirotwórców, czyli de facto armię rosyjską.
Rozmaite akcje społeczne, kulturalne, edukacyjne a także ekonomiczne - finansowanie np. sprzętu dla szkół, osiągnęły swój szczyt w czasach prezydenta Traiana Basescu (2004-2014), a następnie zostały podjęte przez wiele inicjatyw oddolnych.
Ale nie jesteś z „Wyborczej”?
Charyzmatycznego George Simiona poznałem latem 2018 roku, gdy Actiunea 2012 organizowała wielki marsz z Alba Iulia do Kiszyniowa, którego trasa liczyła 1200 kilometrów. Oficjalnie przedsięwzięcie miało upamiętnić rocznicę zjednoczenia ziem rumuńskich w 1918 roku, nieoficjalnie - pobudzić i wzmocnić nastroje unionistyczne w obu krajach. Kolorowy, pogodny i wielotygodniowy marsz faktycznie robił wrażenie.
Tymczasem władze Mołdawii, rządzonej wówczas przez oligarchę Vlada Plahotniuka, nie chciały przepuścić przez granicę George Simiona, uznawanego tam za radykała i „zagrożenie dla bezpieczeństwa państwa”. Rzadko w Europie Wschodniej zdarza się, by obywatel wygrał z mundurowymi, ale Georgowi Simionowi się to udało - wszedł do Republiki z wielką rumuńską flagą w rękach. Jak to zrobił?
Marsz unionistów, kroczący już swój tysięczny kilometr, składał się z ludzi w wieku od 15 do 70 lat - jedni mieli rumuńskie paszporty, inni mołdawskie, a jeszcze inni - oba. Straż graniczna mogła nie wpuścić obywatelii Rumunii ale miała obowiązek wpuścić Mołdawian. Gdy jednak mundurowi chcieli przepuścić tylko część, uczestnicy marszu usiedli przed urzędem celnym i - otoczeni szczelnym kordonem policji - krzyczeli donośne… To-a-te. Komunikat był prosty - wszyscy albo nikt. Pojawiłem się na miejscu właśnie w momencie narastania klinczu.
Simion nie dopuścił mnie do swojego środowiska od razu. Zanim zdążyłem się przedstawić, a wiedział tylko, że jestem Polakiem, zapytał twardo z ostrym spojrzeniem:
Czy jesteś z „Gazety Wyborczej”?
Pytanie było tak stanowcze, że pewnie i dziennikarz od Michnika, by się wyrzekł przynależności, na szczęście ja miałem sumienie czyste. Zaprzeczyłem, potwierdzono to w dokumentach, w internecie, wpuszczono. Dopiero po kilku dniach miałem się przekonać dlaczego to pytanie było najlepszą formą weryfikacji.
Tymczasem z bliska widziałem jak dziesiątki młodych ludzi trzymając się pod ręce siedzą na granicy i stawiają straży granicznej warunki - przechodzą wszyscy - albo oni nie ruszają się z miejsca. Simion głośno negocjował z oficerami - rzucał paragrafami, cytatami z ustaw o straży granicznej, a wykrętne odpowiedzi oficera były przerywane zgodnym chórem ultimatum: to-a-te. Wśród uczestników wydarzeń był także Constantin Codreanu, ówczesny poseł rumuński, ale z urodzenia… Mołdawianin. Kolejny przykład, jak oba państwa zamieszkiwane są przez jeden naród. Na granicy rosło napięcie - kilkadziesiąt osób siedzących pod budynkiem, kordon policji, poseł z Rumunii, dziennikarze, charyzmatyczny lider, bez którego marsz nie pójdzie dalej, wreszcie medialne zainteresowanie - bo jak to? Przeszli już 1000 kilometrów i do własnego kraju ich nie wpuszczą? Któryś z urzędników w Kiszyniowie musiał zrobić rozsądną kalkulację, bo po jednym telefonie padła decyzja: przepuścić.
Po drugiej stronie czekali już mieszkańcy Mołdawii. Marsz stulecia [zjednoczenia Rumunii] przeszedł granicę, witany przez starców pamiętających swoją przedwojenną ojczyznę. Dla nich takie drobne zwycięstwa były „dowodem”, że zjednoczenie obu krajów jest nie tylko możliwe, ale że stanie się to w ciągu 5-10 lat. Słuchałem tego jak naiwnej fantastyki, podobnie jak ich rozmów o wprowadzeniu członków do rumuńskiego parlamentu.
Kim są unioniści?
Następny tydzień spędzony z unionistami pełen był niezwykłych zjawisk budzenia narodowego ducha Rumunów. Szliśmy przez wioski i miasta, w których gości z sąsiedniego państwa witano poczęstunkiem, winem, muzyką i tańcami, to był festiwal patriotycznej wolności i nadziei na zjednoczenie kraju - czekający zresztą na swoje wielkie opisanie. Zmęczeni wielosetkilometrowym marszem unioniści ożywiali się w każdej nowej wiosce, za każdym razem rozpoczynając taniec w rytm „Hymnu Unii”. Gdy na granicy Unii Europejskiej pokojowy, kolorowy tłumek śpiewa o przesunięciu granicy wydaje się to idealistyczną egzotyką.
Ale śpiąc w zabiedzonych szkołach mołdawskich, autobusach i pod namiotami, rozmawiając, pijąc i tańcząc razem z nimi, dało się dokładnie poznać poglądy unionistów i temperament ich zdeterminowanego lidera. Przed zagranicznym dziennikarzem próbowali ukryć swój głęboki sceptycyzm wobec Węgrów, oparty nie tylko o antagonizmy z mniejszością węgierską, historycznymi sporami o Siedmiogród, ale o niewypowiedzianą obawę o utratę pozycji ich kraju w tej części Europy.
Unionistów śmiało bym nazwał trumpistami, a z racji zarówno zaszłości historycznych jak i obecności rosyjskiej w Mołdawii - są antyrosyjscy.
Ich poglądy na własny kraj przypominają wczesną formułę Prawa i Sprawiedliwości - walczą z postkomunistami (nadal silnymi w ich kraju), medialnym zabetonowaniem i społeczną apatią. Są konserwatystami i mocno przeżyli klęskę w referendum z 2018 roku, kiedy ledwie 20% obywateli poszło do urn w sprawie wpisania do Konsytutcji definicji rodziny, uniemożliwiającej promowanie związków tej samej płci.
Są wreszcie propolscy, są też proPiSowscy. Drugie pytanie, jakie od nich usłyszałem, było aż za bardzo odrealnione:
jak to jest, gdy w kraju rządzą patrioci?
Ale może to przygnębienie jakością ich klasy politycznej doprowadziło do wyidealizowania polskiego przypadku. Andrzej Duda był znany nawet mniej zaangażowanym działaczom, zresztą każde słowa prezydenta RP o Trójmorzu, a np. ówczesnego marszałka Sejmu Marka Kuchcińskiego o Mołdawii, żywo rezonowały w prawicowych kręgach obu krajów. Wiedzieli, że w Polsce są siły ciągnące kraj w dół - oni sami mają takich „Gazet Wyborczych” na pęczki.
Spieraliśmy się raczej żartobliwie - o hospodara Stefana Wielkiego, który próbował odebrać Rzeczpospolitej Pokucie, ja dodawałem jeszcze epizody z powstania styczniowego, podczas którego Królestwo Rumunii popierała stanowisko Rosji i Węgier. Znali historię „Solidarności”, składali wyrazy współczucia za Tragedię Smoleńską. Można było w nich rozpoznać ducha podobnego do Ligi Republikańskiej z lat 90-tych, również z motywem happeningów, odwagi, przekonaniu, że kraj się kiedyś otrząśnie z postkomunistycznego marazmu.
Przełamać niemożliwe
Osiągnięty przez nich wynik 9% w wyborach parlamentarnych (dodatkowo przy niskiej frekwencji) może wydawać się niewielki, a jednak zaszokował obserwatorów. Partia bez poparcia wielkiego biznesu, mediów, wyszydzana jako „faszystowska”, „zacofana”, reprezentująca „średniowiecze”, zyska teraz dostęp do informacji państwowych, do publicznej wokandy i mediów. AUR mówi głośno (i na trzeźwo) o tym, o czym Rumuni jedynie marzą w swoim gronie. Mają silne argumenty historyczne, oparte na założeniu, że to naród jest najważniejszą wspólnotą polityczną. Przez ostatnią dekadę nikt im nie wróżył szybkiego wejścia do polityki, mainstream uważał, że unioniści będą marginesem przez kilkadziesiąt lat.
A jednak unioniści dokonali niemożliwego - w 2 lata po wielkich rocznicowych uroczystościach, gdy zaistnieli w publicznej świadomości, stali się nową siłą polityczną. Czy uda im się zjednoczyć oba kraje? Na drodze stoi przecież establishment Mołdawii - któż by chciał z oligarchy na szczeblu państwowym stać się gangsterem ledwie prowincjonalnym? Obecna prezydent Mołdawii Maia Sandu wierzy, że Republika może być niepodległa i Rumunii nie potrzebuje bardziej niż innych państw. Malutki naród Gagauzów ciąży w stronę Rosji, nie Unii Europejskiej, jest i separatystyczne Naddniestrze, a Niemcy czy Stany Zjednoczone wolą mieć w tym regionie więcej podmiotów, na które można wpływać, niż jedną, silniejszą Rumunię.
Zjednoczenie wydaje się więc niemożliwe. Ale dajmy historii czas, a ze słowem „niemożliwe” trzeba być ostrożnym - zwłaszcza w przypadku unionistów.
ZOBACZ TAKŻE GORĄCĄ DYSKUSJĘ NA TEN TEMAT:
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/530795-podziwiaja-polske-nie-lubia-wyborczej-nowa-sila-w-rumunii