Weto było świadomie użytym twardym środkiem negocjacyjnym. I nadal to prawo utrzymujemy, bo fundusz odbudowy musi zatwierdzić polski Sejm
— mówi portalowi wPolityce.pl premier Mateusz Morawiecki.
wPolityce.pl: Panie premierze, wyniki szczytu oddalają groźbę szantaży wobec Polski. Zasadnicze pytanie brzmi jednak, czy nas nie oszukają?
PREMIER MATEUSZ MORAWIECKI: Komisja Europejska jest zobowiązana do realizacji konkluzji Rady Europejskiej. Zakreśliliśmy – wszyscy szefowie rządów i szefowa Komisji Europejskiej – ścisłe granice działania Komisji, która już je oficjalnie potwierdziła. To jednoznaczne, obowiązujące wytyczne, twarde ramy, którym Komisja - niezależenie od swoich sympatii wobec tego czy innego kraju - musi się podporządkować.
Jaką moc mają konkluzje Rady Europejskiej? Krytycy twierdzą, że to tylko deklaracje.
Spójrzmy na tę sprawę poważnie. Do szczytu Rady Europejskiej czynione są wielkie przygotowania, widzimy wielodniowe skupienie uwagi największych mediów, zjeżdżają się liderzy 27 państw, którzy dniami i nocami twardo negocjują. Czy to wszystko dzieje się dlatego, że Rada – jak opowiadają ci komentatorzy – niewiele nie znaczy, nic nie może, a jej konkluzje są świstkami papieru? Nie.
Konkluzje Rady są w Unii Europejskiej kluczowym aktem woli politycznej. To zdanie nie tylko moje, ale również wielu profesorów europeistyki, których znam, bo kiedyś sam zajmowałem się prawem unijnym. Kontaktowałem się z nimi często w ostatnich tygodniach, właśnie dlatego, by mieć pewność, że nie pomylimy się w naszych kalkulacjach. Konkluzje są w swoim znaczeniu tylko nieco poniżej prawa pierwotnego, traktatowego a ponad prawem wtórnym, jeśli patrzymy na to z perspektywy tego jak Unia naprawdę, realnie wygląda i funkcjonuje. Bo to właśnie konkluzje bardzo często uruchamiają proces, który kończy się uchwaleniem prawa wtórnego.
Główny kłopot z rozporządzeniem o praworządności był taki, że jest ono diabelnie wieloznaczne, można tam wrzucić wszystko. Zapisy w konkluzji to zniwelowały?
W ogromnym stopniu. To są bardzo precyzyjne zapisy, szczegółowe - eliminujące dowolność w stosowaniu reguły praworządności. Generalna zasada: tak zwane ogólne nieprawidłowości, niedociągnięcia, nie mogą być powodem użycia rozporządzenia. Musi być konkret, związany np. z korupcją. Ale nawet samo stwierdzenie naruszenia nie może służyć za podstawę uruchomienia mechanizmu sankcyjnego. To są bardzo mocne sformułowania. A Rada Europejska nie zgodzi się, by łamano jej własne postanowienia. Konkluzje mogą być zmienione tylko przez konkluzje. Czyli jednomyślnie.
Polskie i węgierskie weto było możliwe?
Weto było świadomie użytym twardym środkiem negocjacyjnym. Mieliśmy do niego prawo. I podkreślam – nadal to prawo utrzymujemy, bo fundusz odbudowy musi zatwierdzić polski Sejm.
ZOBACZ ZDJĘCIA ZE SZCZYTU:
Był moment w którym bał się pan, że to się może nie udać? Na ile poważne było ryzyko, że nie mamy budżetu Unii i funduszu odbudowy, tych 770 miliardów złotych, a mamy potężną awanturę polityczną w kraju i zagranicą oraz narastającą presję na Polskę?
To był ciężki maraton negocjacyjny, kilka tygodni twardych, trudnych rozmów kuluarowych. Możliwość fiaska utrzymywała się bardzo długo. Wytrzymaliśmy to nerwowo. Zaś tuż przed szczytem pojawił się zarys porozumienia. Ale to była krucha perspektywa. Bardzo poważne siły po stronie Europy Zachodniej, głównie Holandia, ale także kilka innych krajów miały odmienne stanowisko. Premier Niderlandów Mark Rutte mocno to podkreślał do samego końca.
Było bardzo nerwowo, atmosfera była gęsta, chwilami czuło się, że 27 siekier wisi w powietrzu. A mimo to się udało. Nie rozeszliśmy się i zwyciężyła wola wykonania zadania na którego realizację pilnie czekają narody Unii.
Na szczęście w tych trudnych momentach mogliśmy z Viktorem Orbanem liczyć na siebie wzajemnie.
Pojawiają się jednak stwierdzenia, że premier Orban ma na Węgrzech szybciej wybory – już za dwa lata - więc jemu łatwiej było się zgodzić na ten kompromis, bo być może wyrok TSUE w sprawie rozporządzenia do tego czasu nie zostanie wydany.
To absurd. Przewidywanie terminu wydania wyroku przez TSUE byłoby loterią, choć zwykle to są rzeczywiście dwa lata. Zdecydowanie te stwierdzenia odrzucam, nie mają nic wspólnego z rzeczywistością. Walczyliśmy ramię w ramię, solidarnie, dobrze rozumiejąc stawkę tych negocjacji dla naszych państw. Walczyć wraz z takim partnerem jak Viktor Orban to wielki honor, zwiększone szanse na skuteczność, a na koniec ogromna satysfakcja.
Negocjowanie przeciwko najsilniejszym państwom Unii i instytucjom unijnym nie jest sprawą łatwą. Ale też potwierdziło się, że twarde i dobrze uargumentowane stanowisko, przynosi w Brukseli efekty. W rezultacie uzyskaliśmy precyzyjne kryteria użycia mechanizmu kontroli praworządności, jest on zawężony do spraw mających konsekwencje finansowe dla budżetu Unii, a procedura dokładnie opisana, krok po kroku.
Podobnie działaliśmy w toku późniejszych negocjacji, które ciągnęły się nocą z czwartku na piątek, a dotyczyły celu klimatycznego Unii Europejskiej. Tu też udało nam się uzyskać bardzo dużo – dodatkowe środki na transformację energetyczną, zaliczenie lasów do tego klimatycznego rachunku, Fundusz Modernizacyjny wedle korzystnego dla nas przelicznika.
Podobno w czasie tamtej nocy nie spał pan ani minuty?
Tak było. Wiele negocjacji za mną, ale ten maraton miał w sobie coś nowego, bo do godziny 11-tej dnia kolejnego nie można było zmrużyć oka. Zwłaszcza, kiedy przez kilka godzin praktycznie jako jedyny ubiegałem się o zmianę zapisów klimatycznych na naszą rzecz. Nad ranem, gdzieś już po 8-mej, okazało się ze skutecznie.
I nikt chyba nie powinien mieć złudzeń, że ta presja powróci?
Nie powinien. Problemy były, są i będą. Ale chyba lepiej mieć te problemy i ogromne fundusze na rozwój gospodarczy, niż nie mieć tych pieniędzy i mieć te same problemy, a nawet jeszcze większe, ponieważ rozporządzenie o praworządności, przyjęte zostałoby na drugi dzień po zablokowaniu przez nas budżetu. To dla wszystkich było jasne jak słońce i nawet nikt tego za bardzo nie krył. Matematyka i układanki międzypaństwowe są proste: gdybyśmy zgłosili weto rozporządzenie przyjęto by i tak, a środki byłyby zagrożone. Za to dzięki naszym negocjacjom, udało się wyrwać temu rozporządzeniu zęby arbitralności, a duże pieniądze będą dostępne na inwestycje drogowe, energetyczne czy w ochronie środowiska.
Dobrze byłoby powiedzieć, że Unia Europejska odpowiada nam w pełni pod względem promowanego zestawu wartości, rozumienia znaczenia rodziny, ambicji geopolitycznych, obronnych. Ale tak nie jest. Czy to znaczy, że mamy się poddać albo obrażać? Nie, to wyzwanie, by przekonywać wspólnotę do powrotu do tego, co przyświecało ojcom założycielom.
Na konferencji pana i premiera Orbana tuż po szczycie padły słowa, że to był bój także o to, gdzie będzie centrum władzy w Unii – czy wciąż w stolicach państw narodowych tworzących wspólnotę czy już w instytucjach unijnych. Jak pan premier to rozumie?
Obroniliśmy nie tylko polską rację stanu, ale także równość państw członkowskich. Udowodniliśmy, że różnorodność opinii i stanowisk wciąż jest wartością, a państwa narodowe – i ich premierzy – wciąż mają tam kluczowe znaczenie. Bo Unia jest dobrą organizacją do realizacji interesów państw narodowych, nie powinna być zatopioną w ideologii i mrzonkach próbą realizacji zasad federalistycznych, które zdecydowanie odrzucamy.
Nasza suwerenność nie została utracona, ale wzmocniona. Bo przez suwerenność powinniśmy rozumieć zdolność do realizowania swoich celów pośród najsilniejszych graczy międzynarodowych.
Zawarte w Brukseli porozumienie przyniosło krytykę ze strony Solidarnej Polski. Pytanie także o wcześniejszą akcję Jarosława Gowina w Brukseli i po powrocie – była ona właściwa?
Co do krytyki ze strony Solidarnej Polski, to mogę potwierdzić, że w ostatnim przed szczytem spotkaniu z Viktorem Orbanem w Warszawie naszej strony wzięli udział także liderzy formacji koalicyjnych Zjednoczonej Prawicy. Zostawmy już mnie – ale to premier Orban mówił tam, że to porozumienie, wtedy wstępne, to maksimum tego, co można osiągnąć „and beyond” - i jeszcze więcej, poza ten horyzont.
Co do wicepremiera Jarosława Gowina, to wiedziałem o jego wyjeździe do Brukseli, ale jego późniejsze słowa były na jego odpowiedzialność, w żaden sposób ze mną nie uzgodnione.
Miliarder George Soros ocenił, że „kompromis, jaki osiągnęła kanclerz Angela Merkel z Węgrami i Polską, jest najgorszym z możliwych”. Trudno o lepszą pochwałę z punktu widzenia polskiego i węgierskiego. Może warto wysłać mu kwiaty?
Kwiaty? Niekoniecznie. Ale butelka dobrej polskiej nalewki pewnie się przyda, żeby osłodzić mu gorycz porażki. Ważne, że wygrała Polska i Europa.
Rozmawiał Michał Karnowski
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/530640-nasz-wywiad-premier-jakby-27-siekier-wisialo-w-powietrzu