Kilka dni temu Grzegorz Górny polecał na naszym portalu film pt. „Dorośli w pokoju”, oparty na wspomnieniach Yanisa Varoufakisa, greckiego ministra finansów w okresie tuż po zwycięstwie lewicowej Syrizy w 2014 roku, a także nieortodoksyjnego ekonomisty, zajmującego się między innymi teorią gier. Varoufakis - jak wiemy - walczył o restrukturyzację greckiego długu, chciał powstrzymać drakońskie, wręcz okrutne cięcia narzucone przez międzynarodowej instytucje finansowe. Dążył do przerwania czegoś, co nazwał „toksycznym kręgiem”, w którym tnie się wydatki, żeby spłacić długi, co sprawia z kolei, że gospodarka zapada się jeszcze bardziej, co zmusza do dalszych cięć.
Yanis Varoufakis przegrał. Jego własny premier, lider Syrizy Aleksis Tsipras, wolał zaakceptować drakońskie warunki, zdradzając własny program i własne obietnice, oszukując wyborców, niż toczyć walkę z tak przeważającymi siłami przeciwnika. Być może zresztą Grecja w istocie nie miała innego wyjścia w tamtym czasie. Kto zaciąga długi nie do udźwignięcia, oddaje się przecież w niewolę.
Z naszej perspektywy w relacji Varoufakisa najciekawsze są opisy mechanizmów rządzących Europą, Unią Europejską, eurogrupą. W istocie są one - według byłego ministra finansów - banalnie proste: wszystkim rządzą Niemcy. Tak dosłownie, jak to tylko możliwe. Brytyjczycy - wówczas jeszcze w Unii - dobrze życzyli Grecji, ale nic nie zrobili, poza tym City liczy każdy grosz. Francuzi sympatyzowali jeszcze bardziej, ale co innego mówili prywatnie, a co innego publicznie, wiedząc, że są słabsi, niż to wygląda na zewnątrz. A reszta? A reszta robiła to, co mówił im Wolfgang Schäuble, ówczesny niemiecki minister finansów. Stojąca w tle Angela Merkel zwodziła, czarowała, wciągała greckich polityków w rozmowy, pozorowała dobrą wolę, ale tylko po to, by zdobyć na nimi przewagę.Gdy się zorientowali, było już za późni, nic nie mogli zrobić.
Naprawdę warto obejrzeć ten lewicowy film, dostępny m. in. na CDA. Rzuca ciekawe światło na europejską rzeczywistość. A przede wszystkim potwierdza to, co widzimy już gołym okiem: opowieść o „Unii 28 równych sobie państw”, o „wspólnocie, w której mała Estonia ma takie same prawa jak wielkie Niemcy”, to po prostu bajka. Zresztą, zapewne nie przypadkowo euroentuzjaści już jej nie powtarzają; wiedzą, że kłamstwo stało się zbyt widoczne.
Unię Europejską trzeba pilnie na nowo opisać. Trzeba zbudować język, który odda jej realne właściwości, który odzwierciedli jej prawdziwe zasady działania i rzeczywisty układ sił. Od tego zaczyna się każdy proces naprawy: od adekwatnego opisu sytuacji. Stary opis, ten z unijnych broszurek i lewicowych, liberalnych gazet, nadaje się już wyłącznie na śmietnik.
No i najważniejsze: ten opis jest nam potrzebny, by móc prowadzić skuteczną politykę niepodległościową, politykę maksymalizującą suwerenność. Politykę, która jest koniecznością nawet jeżeli przyjmiemy, że wskutek rosnącej dominacji Berlina zakres naszej niepodległości zbliża się do poziomu swego rodzaju autonomii.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/530629-to-juz-nie-jest-unia-europejska-to-w-istocie-unia-niemiecka