Kiedy świat obiegła wiadomość, że wczoraj w Brukseli zawarto kompromis, szef ugrupowania Solidarna Polska, wchodzącego w skład Zjednoczonej Prawicy Zbigniew Ziobro, wypowiedział słynne już słowa, które rozgrzały również, a może nawet przede wszystkim, nie tylko obóz rządzący, ale także polityków opozycji. Minister sprawiedliwości stwierdził:
„Umowa ws. unijnego budżetu stworzy możliwość znaczącego ograniczenia polskiej suwerenności”.
Jeszcze dalej posunęła się w wypowiedzi pani poseł SP Beata Kempa. Ta z kolei podziękowała
„… jako Polka i matka za obronę naszej Ojczyzny przed poniewierką, upokarzaniem i łajaniem przez Niemców, Holendrów, Francuzów i innych. Właśnie uroczyście oddaliśmy suwerenność pod rządy obcych państw - z uśmiechem, oprawą PR-ową i ku radości tych, którzy nigdy Polski nie mieli w sercu.”
Ponieważ analiza zawartego wczoraj w Brukseli porozumienia ma nie być tematem tego felietonu, odniesienia do wyżej cytowanych wypowiedzi pozostawię na później, zanim dokładnie poznamy treść tego, co nasi politycy ugrali bądź nie w negocjacjach z Unią. Generalnie jak do tej pory opozycja z Koalicji Obywatelskiej raczej powstrzymuje się od totalnej krytyki. Po pierwsze: dlatego ponieważ znalazła się w szoku. Tygodniami straszyli straszliwymi skutkami zastosowania veta, a tu pisowscy negocjatorzy dogadali się praktycznie w jedno popołudnie. Po drugie: nigdy nie można krytykować tego co stanie się za zgodą pani kanclerz Angeli Merkel tym bardziej w sytuacji kiedy w konsekwencji może obrócić się to przeciwko polskim interesom. Żeby być precyzyjnym nie chodzi mi o czwartkowy wynik negocjacji, ale o stałą regułę, która od początku rządów ZP jest modus operandi ugrupowań prawie całej opozycji. Jednak chcąc nie chcąc, brzmiące wystarczające głośno stanowisko SP dało asumpt niektórym politykom i komentatorom opozycji do krytyki polityki formacji zwanej Zjednoczonej Prawicą i wbijania przysłowiowego klina między „ziobrystów”, a frakcję wspierającą w negocjacjach premiera. Najszybszym refleksem wykazał się premier Leszek Miller, który już skoro świt zameldował się w redakcji jednego z największych portali internetowych w Polsce, gdzie przedstawił swoją interpretację ostatnich wydarzeń. Do grona wyborców Leszka Millera nie zaliczają się proeuropejskie oszołomy tylko bardziej stare komuchy, które do Niemców aż tak nabożnego stosunku raczej nie mają. W związku z tym mógł sobie pozwolić na więcej. Ale czy trafił? Odpowiadając na pierwsze pytanie prowadzącego o zgodę na wprowadzenie w życie „Rozporządzenia ws. systemu warunkowości” stwierdza, że Zbigniew Ziobro zapowiadał „veto, albo śmierć”. Dalej, cytując szefa resortu sprawiedliwości:
„Jeśli premier Morawiecki nie zgłosi veta, to straci do niego zaufanie, bo to zdrada interesów Polski. Jeżeli pan Ziobro chce być konsekwentny to powinien jak najszybciej złożyć dymisję i rozstać się ze zdrajcą.”
Były premier już w pierwszych zdaniach „ustawia wyścig” na wzięcie „pod włos” koalicjanta, by próbować rozegrać go ambicjonalnie. Skutkiem takiej narracji ma stać się poluzowania spójności ZP, a w konsekwencji jej rozbicie. Konsekwentnie „podkręca” go prowadzący:
„Czy pan by zaakceptował, żeby któryś z ministrów wypowiadał do pana takie słowa jako do premiera? Czytając oświadczenie szefa SP on wręcz krytykuje premiera. Pan by chciał mieć takiego ministra w swoim rządzie?”
Odpowiedź:
„U mnie w rządzie takiego ministra by nie było, ale ponieważ polska polityka stoi na głowie od pewnego czasu to mamy taką sytuację, że to minister ocenia premiera, a nie premier ocenia ministra i toleruje jego fanaberie, co pokazuje jakim słabym szefem rządu jest premier Morawiecki. (…) To wszystko jest psuciem polskiej polityki. Zachowania polityków odbiegają od standardowych norm i to wszystko różni się od tego co było 10,15 lat temu.”
Sformułowania te szokują. Wręcz są zabawne w ustach premiera koalicyjnego rządu w latach 2001-2003, który rozleciał się po 17 mies. Przypomnijmy jak ów sojusz SLD-PSL wyglądał. Praktycznie szło od kłótni do kłótni. Podobnie zresztą, jak wcześniej w pierwszej koalicji. Również zmontowanej z tych samych podmiotów: SLD, PSL. Politycy Sojuszu łudzili się jeszcze, że Stronnictwo się zmieniło, „ucywilizowało”, a poza tym ma w Sejmie pięć razy mniej głosów niż poprzednim razem lewica. Będzie więc bardziej pokorniejsze niż w 1993 roku. Już najbliższa przyszłość pokazała w jakim byli błędzie. Tylko cała historia działa się lata temu i mało kto dziś pamięta owe rządy. Dlatego praktycznie bezkarnie Leszek Miller możne używać propagandowego sformułowań takich jak „standardowe normy”, chwaląc się własnymi osiągnięciami działalności koalicyjnej, stawiając je za wzór, a przeciwników politycznych deprecjonować. Pierwsze zgrzyty pojawiły się w drugiej koalicji SLD-PSL w sprawie nowelizacji ustawy podatkowej. Stronnictwo reprezentował wtedy poseł Dariusz Grabowski, który ostro skrytykował rządowe propozycje. Konsekwencje? Grabowski został wyrzucony z klubu. Już Leszek Miller przypominał o nakazie lojalności: „Nie można być jednocześnie w koalicji, w rządzie i w opozycji w Sejmie”. W lutym 2002 r. wg „standardowych norm” pomiędzy koalicjantami eksploduje kolejny konflikt tym razem o cła na żywność, jeżeli wspólnota nie zmieni zdania w sprawie dopłat do polskiego rolnictwa. To wtedy minister rolnictwa i wicepremier Jarosław Kalinowski bez porozumienia z rządem ostrzegł Unię Europejską, że Polska zachowa cła na żywność, jeżeli wspólnota nie zmieni zdania w sprawie dopłat do polskiego rolnictwa. Poddany totalnej krytyce za samowolne i nieuzgodnione wypowiedzi ostatecznie po miesiącu wygrał ten konflikt.
„U mnie w rządzie takiego ministra by nie było”
— mówi dziś Leszek Miller nawiązując do postawy min. Zbigniewa Ziobry. Niebawem powstaje kolejny spór. SLD nie mogło się dogadać z ludowcami w sprawie ustawy o obrocie gruntami przygotowanym przez Ministerstwo Rolnictwa. Ustawa ta miała zapobiec spekulacji ziemią po wejściu Polski do UE. Teraz już konflikty pojawiają się jeden za drugim niczym pociski wystrzeliwane z lufy karabinu maszynowego. O lokalne sojusze zawierane przez SLD z „Samoobroną”, co spowodowało wściekłość PSL-u. O prezydenckie veto Aleksandra Kwaśniewskiego – ustawy o biopaliwach, ukochanego dziecka ludowców. Gwoździem do trumny czerwono-zielonej koalicji stało się odrzucenie projektu tzw. ustawy winietowej. „Za” były tylko kluby SLD i Unii Pracy. Przeciwko niemu opowiedzieli się posłowie PSL, Platformy Obywatelskiej, Prawa i Sprawiedliwości, Samoobrony i LPR. Nie głosowali nawet ministrowie z ramienia PSL. Targi między SLD i PSL trwały 6 godzin. SLD zarzucało PSL szantaż i handel: winiety w zamian za biopaliwa. W efekcie PSL zagłosowało przeciw własnemu rządowi. To był koniec koalicji wg „standardowych norm” Leszka Millera, szefa tamtego rządu. Nie pomny tego, że ZP jeśli chodzi o spójność może być tylko przykładem dla byłej formacji ludowców i SLD, premier doradza dalej, udzielając odpowiedzi na pytanie prowadzącego o to, czy premiera Morawickiego można nazwać „miękiszonem”?:
„Pana premiera Morawieckiego trudno nazwać „miękiszonem”, bo wynegocjował ponad 700 mld zł dla Polski. „miękiszonem” wychodzi na to, że zostanie Zbigniew Ziobro, jeżeli nie podejmie decyzji, które będą konsekwencją jego wcześniejszych zachowań. Tzn. trzaśnięcie drzwiami, złożenie dymisji i wycofanie siebie i swoich kolegów z rządu”.
Leszek Miller. „Słowo się rzekło. Kobyłka u płota”, choć bardziej tu pasuje „Zapomniał wół jak cielęciem był”.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/530530-standardowe-normy-dzialania-koalicji-wg-leszka-millera
Dziękujemy za przeczytanie artykułu!
Najważniejsze teksty publicystyczne i analityczne w jednym miejscu! Dołącz do Premium+. Pamiętaj, możesz oglądać naszą telewizję na wPolsce24. Buduj z nami niezależne media na wesprzyj.wpolsce24.