Tylko politycy opozycji (nazwijmy ich budkoidami) oraz pracownicy „Gazety Wyborczej” (tudzież michnikoidy z innych medialnych sekt) są w stanie przeżyć takie przeciążenia umysłu czy też tego, co mają w miejscu, gdzie umysł zwykle rezyduje.
A przeciążenia wynikają z przyspieszania i hamowania. Czasem takiego, jak gdyby zatrzymywali się na ścianie. Z tego powodu nie jest łatwo być michnikoidem w wersjach pisanej, mówionej czy filmowanej. A już budkoidem z natury rzeczy nie jest łatwo być. Ale większość budkoidów i michnikoidów wypracowała siłę przetrwania niesporczaków, chyba nieprzypadkowo zaliczanych do pierwoustych.
W fazie przyspieszania budkoidy i michnikoidy zapowiadały koniec świata. Przez weto Polski w sprawie budżetu i Funduszu Odbudowy mieliśmy być wyrzuceni z UE (choć nie istnieje procedura wyrzucania) albo sami z niej wyjść. W dalszej perspektywie miało się to przełożyć na zamknięcie granic, uwiąd gospodarki, koniec wszelkiej wymiany, ze studencką i kulturalną na czele i prymitywną autarkię, czyli byłaby to przyspieszona łukaszenkizacja. W bliższej perspektywie było zagłodzenie społeczeństwa (brak kasy z Brukseli, w tym tej pożyczonej w ramach Funduszu Odbudowy), zabicie słabszych (z powodu głodu i pandemii), upadek.
Do zapowiadanej ogólnej degrengolady jeszcze Władysław Kosiniak-Kamysz dopiszczał swoje o zdradzie narodowej. A wszystko w atmosferze rui i porubstwa, gdyby odwołać się do dowcipnej odpowiedzi Henryka Sienkiewicza na ankietę „Kuriera Teatralnego” w sprawie repertuaru teatrów na początku XX stulecia. Dodajmy, że ruja i porubstwo byłyby tylko ostatnim wierzgnięciem karnawału przed wypędzeniem z europejskiego nieba (w roli jak najbardziej upadłych aniołów). W tej sytuacji koniec świata jako unicestwienie wszystkiego byłby humanitarnym rozwiązaniem.
Jeszcze kilka dni temu było oczekiwanie na koniec świata i darcie wniebogłosy japy (niesporczak z pierwoustych zobowiązuje), że budkoidy i michnikoidy nie chcą ginąć marnie. Oni chcą się wypisać. Pewnie liczyli na otwarte ramiona Frau Angeli. Ale sprawa się rypła, gdyby użyć tytułu filmu Janusza Kidawy i tego, co w nim opowiadano. A rypła się dlatego, że Mateusz Morawiecki i Viktor Orban zdradziecko porozumieli się z niemiecka prezydencją, czyli Angelą Merkel.
Koniec świata w przecudnej urody atmosferze karnawału rujo-porubstwowego trzeba było odłożyć. Innymi słowy doszło do hamowania w postaci zderzenia ze ścianą. Mózgi (o ile tak można powiedzieć o tym, co pod czapką tudzież grzywką), jako resorowane marną warstwą galarety, jeszcze się poruszały, zanim wyrżnęły w kości czaszki, co było dodatkową tragedią. Ale tragedia podstawowa budkoidalnych i michnikoidalnych wersji Antygony polegała na zawaleniu się narracji. A skoro narracji, to - idąc tropem Ludwiga Wittgensteina - także świata.
Jeśli nie koniec świata, to może oszukaństwo Orbana – kombinował kolega Nikodema Dyzmy z Oksfordu – Radosław Sikorski. I rechotał sam do siebie opowiadając, jaki to Orban jest cwaniak (wiadomo, tak jak Radek i Nikodem – z Oksfordu). A cwaniactwo miało polegać na tym, że sam się dogadał z Merkel, a do Warszawy przyleciał tylko po to, żeby upokorzyć Morawieckiego i Kaczyńskiego, i szelmowsko udowodnić im, jacy są nieważni. Taki Orban z 10-milionowych Węgier i tak ograł. Rechotu kolegi Nikodema Dyzmy nie podchwyciła chyba nawet jego własna żona, bo ograł się wyłącznie Radek (i urechotał do obślinienia).
Jak nie oszukaństwo Orbana, to kompromitujące zmięknięcie rury samym polskim podskakiwaczom. A jeśli zmięknięcie, to właściwie klęska. No, ale jak klęska, skoro klęską miało być niewymiękanie skutkujące wymieraniem i zamieraniem wszystkiego (podobno przeciw temu jest Extinction Rebellion). Klęską i początkiem końca świata miała być hardość. A uległość powinna być przeciwieństwem. Ale kto tam trafi za budkoidami i michnikoidami. W rozpaczy zaczęli oni apelować do Angeli Merkel, by nie zdradzała europejskich wartości za cenę kompromisu z Morawieckim i Orbanem. No i może jeszcze coś zechciałyby zrobić dla świętych wartości Holandia, Szwecja, Austria albo Dania.
Najlepiej byłoby jednak, gdyby zamachowcy na święte europejskie wartości (z Polski i Węgier) chociaż zostali ukarani kłopotami wewnętrznymi. Orbana to nie dotyczy, więc może Kaczyńskiemu i Morawieckiemu ktoś włoży kij w szprychy albo nasypie piasku do baku. Ktoś ze zjednoczonej prawicy, skoro Budka się zamachnął (wotum nieufności wobec Jarosława Kaczyńskiego) i o mało nie spadł z krawędzi Ziemi w otchłań Drogi Mlecznej. Nie dość, że zamach był nędzny, to za wrażenie artystyczne dostał ujemne oceny. I dodatkową karę w postaci prania zaplutej garderoby.
Bidulek Budka i wicebidulek Kosiniak-Kamysz już liczyli nową większość sejmową i rozdzielali posady, a tu kicha. I nie będzie końca świata. A Angela Merkel zdaje się, że nie posłucha jęczących do niej budkoidów i michnikoidów. I jak tu się nie pochlastać? A tyle było planów i taki piękny miał być koniec świata. A tu cały taras widokowy się urwał. Jak żyć?
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/530304-mial-byc-koniec-swiata-polexit-glod-i-autarkia