Kilkanaście minut po ósmej samolot rządowy z premierem Mateuszem Morawieckim na pokładzie wzbił się w powietrze z lotniska Okęcie. Jeszcze kilkadziesiąt godzin temu wydawało się, że w Brukseli, gdzie wylądował po dwóch godzinach lotu, polską delegację czeka horror być może nawet wielodniowych negocjacji z wetowaniem budżetu w tle. Ale choć taka zapowiedź padła kilkanaście dni temu ze strony Polski i Węgier, dziś nastroje są inne. W międzyczasie w serii rozmów zakulisowych udało się wypracować zarys kompromisu. Informowaliśmy o tym obszernie, i w wielu wątkach ekskluzywnie, wczoraj.
CZYTAJ TAKŻE:
W polskiej delegacji dominują nastroje umiarkowanie optymistyczne. Ale też nikt nie uważa, że już wszystko rozstrzygnięte. Trzeba także być gotowym na próby rozmiękczania kompromisu, na przykład pod presją Niderlandów.
Obecnie uwaga polskiej delegacji będzie koncentrowała się zatem na kilku kluczowych elementach - bo oczywiście diabeł może tkwić w szczegółach.
Po pierwsze, jasne określenie w wytycznych przyjętych przez Radę Europejską (szefowie unijnych rządów i szefowa Komisji Europejskiej), że mechanizm kontroli praworządności dotyczy wydatkowania budżetu, a nie innych, pobocznych tematów. Skoro jest to związane z budżetem, ma obejmować tematy budżetowe, a nie np. sądownictwo czy prawo rodzinne.
Po drugie, zapewnienie, iż nawet uznanie, że jakiś kraj naruszył praworządność, ma nie oznaczać automatycznego wstrzymania funduszy. Ma być to dopiero początek określonej procedury, która będzie musiała zawierać także udział rady Europejskiej, najlepiej w formule „wspólnego dojścia do stanowiska”.
Po trzecie, nadanie wytycznym wydanym przez Radę Europejską możliwie najsilniejszej mocy, tak, by Komisja Europejska była zobowiązana uwzględnić w praktyce stosowania tzw. mechanizmu praworządności zastrzeżenia i warunki (w formie konkluzji) przyjęte wspólnie przez szefów rządów.
Innymi słowy - strona polska (i węgierska) dążą do faktycznej zmiany prawnego znaczenia rozporządzenia o mechanizmie. Jak słyszymy, nie chodzi o zyskanie na czasie, nie o odepchnięcie tematu na późniejszy termin, ale trwałe uregulowanie tematu.
Jeżeli zarysowany kompromis zostanie utrzymany, słyszymy, to taki właśnie będzie efekt finalny: zwolennicy rozporządzenia będą mogli twierdzić, że zostało ono przyjęte. Ale w praktyce będzie mogło być stosowane tylko w wąskim zakresie oceny, czy pieniądze są wydawane właściwie, czy nie dochodzi np. do korupcji. I - podkreślmy jeszcze raz ten polski cel - nie tylko w okresie procedury oceny zgodności rozporządzenia przez TSUE (dwa, możliwe iż nawet trzy lata) ale w ogóle.
Równocześnie strona polska zamierza podkreślać, że będzie uważnie obserwowała bieg spraw i w przypadku nie dochowania zobowiązań podjętych na szczycie przez partnerów, będzie mogła użyć weta - bo uruchomienie Funduszu Odbudowy po pandemii wymaga zgody parlamentów krajowych. Jest to konieczne - mówiąc dużym skrótem - ze względu na dodatkowe długi zaciągane przy tworzeniu fundusz przez całą wspólnotę.
gim
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/530253-tylko-u-nas-negocjacje-w-ue-wiemy-jaki-jest-polski-cel