Właśnie dowiedzieliśmy się, że w Unii Europejskiej do 31 grudnia br. ma zapaść decyzja o wydaniu zezwolenia na masowe szczepienia przeciwko zakażeniu COVID-19. W kraju pojawiły się pierwsze sondaże wskazujące ilu dziś mamy chętnych do szczepień. Statystyki są wręcz przerażające.
Wg Social Changes dla naszego portalu na zadane pytanie „Czy tak?” twierdzącą odpowiedziało jedynie 32 proc. badanych. Przeciwnego zdania było aż 44 proc. respondentów. Inne badanie opinii publicznej w wykonaniu pracowni CBOS na początku grudnia, a więc już po zapoznaniu opinii publicznej z faktem pojawienia się na rynku szczepionki pokazuje, że tylko „więcej niż co trzeci badany (36 proc.) zaszczepiłby się przeciw COVID-19, a blisko połowa nie wyraża takiego zamiaru - 47 proc.
Na ten temat nie ma jeszcze sprecyzowanego zdania 17 proc. respondentów”. Natomiast wg październikowego sondażu Instytutu Pollster aż 47 proc. Polaków nie będzie chciała zaszczepić się przeciwko COVID-19. Chęć zaszczepienia się zadeklarowało łącznie 38 proc. badanych. Biorąc pod uwagę stosunkowo wysoki w Polsce odsetek tzw. covidosceptyków problem wyjścia z pandemii wydaje się być poważniejszy niż się powszechnie sądzi. Nawet kiedy pojawi się już (przełom stycznia i lutego) szczepionka. A przypomnijmy od początku zarazy (wiosna 2020) zmarło u nas już tylu ludzi co w dużej bitwie II Wojny Światowej, a mianowicie ponad 20 tys. osób. I jest mi to generalnie obojętne czy powodem zgonu był sam wirus (dużo mniej śmierci), czy we „współpracy” z chorobami towarzyszącymi (więcej). Gdyby nie było COVID-u nie mielibyśmy problemu z dodatkowymi przewlekłymi schorzeniami, które dopiero w połączeniu z wirusem SARS-Cov 2 stworzyły taką śmiertelną mieszankę.
Z podobną sytuacją mamy do czynienia analizując porównania ogólnej ilości zgonów w danym kraju w roku ubiegłym i obecnym. W pierwszej fazie pandemii była ona mniejsza niż w analogicznym okresie roku 2019 r., ale to też o niczym nie świadczy. Bo gdyby nie COVID byłoby ich jeszcze mniej. Powstaje pytanie dlaczego tylu ludzi uległo covidosceptycznym nastrojom i mimo, iż błądzą dalej nie zmieniają sposobu myślenia. Chyba, że ich osobiście dopadnie choroba, jak mojego kuzyna, który wcześniej twierdził: „zachorował na coś czego nie ma”. Gdyby tak w swym uporze trwał kilkanaście godzin dłużej nie żyłby. Tak w każdym razie twierdzą lekarze. Teraz po przejściach ma odwrotnie. Nie chce wyjść ze szpitala uważając, że jest nie jeszcze wystarczająco zdrowy. Skoro nawet chorzy mają irracjonalne blokady akceptacji covidowej diagnozy co to dopiero się szczepić. Żeby do tego doszło należy starać się im wytłumaczyć, że błądzą, ale przede wszystkim postarać się zdefiniować przyczynę takiego, a nie innego sposobu myślenia. Jest to o tyle ciekawe, bo stoi w sprzeczności z instynktem samozachowawczym człowieka, który nakazuje mu przeżyć. Moim zdaniem składa się na to kilka czynników.
Zacznę od najmniej ważnych. Po pierwsze nadmierna skłonność do ulegania teoriom spiskowym. W każdej dyskusyjnej sprawie ludzie ci doszukują się drugiego, trzeciego dna, przechodząc do porządku dziennego nad podstawową logiczną interpretacją omawianego problemu. Na ogół jest to jakaś wada systemu działania inteligencji danego osobnika. Jak wiadomo inteligencja to zdolność do syntetycznego myślenia czyli analizy czasem sprzecznych ze sobą danych celem postawienia właściwej diagnozy. Nie każdy człowiek musi być wyposażony w taki sprawnie funkcjonujący aparat. Można żyć szczęśliwie bez tej umiejętności. Ale słabość ową wykorzystują politycy i to jest drugi powód problemu covidosceptycyzmu. Podczepiają się pod nią celem zwiększenia poparcia w konsekwencji poważnie relatywizując problem.
Niestety muszę tu stwierdzić, że za swoje nieodpowiedzialne zachowanie, wypowiedzi wzięli już na siebie odpowiedzialność za dodatkowe zgony i zakażenia. Kiedy w Warszawie miały miejsce masowe demonstracje kobiet połączone z profanacją świątyń udałem się jako reporter do Kościoła Św. Krzyża w Warszawie. Jedyną osobą w całym tłumie, który tam stał ostentacyjnie bez maseczki był poseł „Szczęść Boże” Braun z Konfederacji. Ostatni argument, którego chciałbym użyć w tłumaczeniu pochodzenia coronosceptycznej narracji (co ciekawe nie tylko w Polsce, również Niemcy mają z tym problem) jest natury światopoglądowej. Społeczeństwa od dziesięcioleci żyją w kreowanym przez środki masowego przekazu, wpływowe osoby czy polityków pewnym obrazie świata, który nie do końca jest prawdziwy. Ludziom wydaje się, że ich życie jest zorganizowane, przewidywalne, a przez to bezpieczne. Wielu do tej pory planowało sobie prawie wszystko i dobrze im się z tym żyło.
Kiedy wybucha pandemia – coś kompletnie irracjonalnego, co przynosi wiele rzeczy i zdarzeń nie mogących dać się przewidzieć w najbliższej i dalszej przyszłości, ci ludzie po prostu pogubili się. Nikt im do tej pory nie powiedział, że świat w pewnym stopniu to przypadek, na który musimy reagować improwizacją. A teraz efekt odbioru świata zewnętrznego jako prawie w pełni zorganizowanej całości runął, powodując poważne frustracje kończące się buntem stawiającym na szali nawet własne zdrowie i życie. Stąd zbiorowa nerwowość i protesty, choć wystarczyłoby spokojnie siedzieć w domu, robić tylko to co konieczne i nie zakazane.
I tu dochodzimy do sedna sprawy. Nie jestem lekarzem (fachowcem) i argumenty, których teraz użyję będą należeć do podstawowych – najprostszych. Ale żeby analizować głębiej należy najpierw dojść do ładu z tymi podstawowymi. Odpowiedź na pytanie czy szczepionka jest bezpieczna nie wydaje się aż taka trudna. Choć jej produkcja trwała stosunkowo krótko, to firmy współpracujące przy jej powstaniu zajmują się naukowo koronawirusami już od lat. To co zrobiono teraz – produkt finalny stało się również wynikiem badań i eksperymentów koproducentów leku. Owszem wiadomo. Koncerny zajmujące się wprowadzeniem na światowy rynek antidotum na pandemię zbiją niewiarygodny majątek. Ale dalej, mimo wszystko, te 3 czy 4 firmy, choć potężne nic nie znaczą wobec pieniędzy, które są w obrocie światowej gospodarki. Naprawdę trzeba być szaleńcem, żeby wyobrazić sobie przemożny wpływ kilku koncernów na obroty potężnego koła światowej gospodarki. Jednym z elementów, które doprowadziły do upadku rząd Donalda Trumpa był właśnie COVID. Żadnemu państwu nie jest na rękę, bo ludzie tracą zaufanie do rządzących i dostają czasem (ostatnio coraz częściej) ostro po kieszeni. W samej Polsce wydamy na Święta 30 % mniej niż w ubiegłym roku, co pokazuje realną skalę problemu. To się po prostu nikomu nie opłaca. Nie jest też dziś fizycznie możliwe narzucenie medialnej narracji przez same 3-4 koncerny w duchu lansowania „choroby, która nie istnieje”, a co za tym idzie szczepionki na nią.
Pozostaje jeszcze jedna kwestia. Sprawa ewentualnych odszkodowań. Gdyby lek okazał się trefny producenci będą mieć poważny problem. Zaszczepi się przecież wielu ludzi wpływowych na świcie, mulitimilonerów, znanych aktorów i im podobnych. Ich ewentualne pozwy, za którymi runęłyby rzesze roszczeń od zwykłych obywateli po prostu zrujnowałyby producentów i potencjalne zyski obróciłyby się jeśli nie w potencjalną plajtę, to na pewno doprowadziły by do strat grożących upadkiem. Przecież sama brytyjska królowa wraz z małżonkiem już zapowiedziała, że się pierwsza zaszczepi w Zjednoczonym Królestwie. Trudno jest posądzać brytyjską parę monarszą o uleganie lobbingowi producentów szczepionek. To po prostu nie realne. A w Pałacu Buckingham z pewnością są fachowcy, którzy nie dopuszczą, by królowej i jej małżonkowi stała się jakaś krzywda. To chyba najlepsza rekomendacja leku.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/530025-dlaczego-spora-czesc-ludzi-nie-chce-szczepionki-na-covid