W poniedziałek minęło 50 lat od symbolicznego gestu kanclerza RFN Willy’ego Brandta, który w trakcie wizyty w Warszawie spontanicznie uklęknął przed Pomnikiem Bohaterów Getta. W swojej książce pdt. „Obalanie pomników. Uklęknięcie Brandta” (Denkmalsturz?. Brandt’s Kniefall) niemieccy historycy Thomas Brechenmacher i Michael Wolffsohn uznali, że to był gest wręcz „imponujący”, może nawet „jeden z wielkich gestów historii świata”. Sam Brandt mówił o swoim geście, że był spontaniczny. Uznał w tym momencie, iż nie wystarczy po prostu schylić głowy, wskazana jest większa pokora. Należy oczywiście docenić ten gest, był on kosztowny politycznie dla Brandta, bo większość Niemców odebrała go negatywnie, podobnie jak traktat między PRL a RFN, podpisany tego samego dnia, w którym Niemcy zachodnie wstępnie uznały granicę na Odrze i Nysie.
Germanocentryzm
To jednak za mało zdaniem niemieckich mediów. Jak dowiadujemy się z łam tygodnika „Der Spiegel” obecny rząd w Warszawie nie chciał należycie świętować tej rocznicy, bo potrzebuje widzieć w Niemczech wroga, by obsługując antyniemieckie resentymenty zjednywać sobie wyborców. Raz za razem odtrącając wyciągnięta w pojednawczym geście rękę Berlina. Z wywiadu, którego były ambasador RP w Niemczech Janusz Reiter udzielił „Spieglowi” dowiadujemy się ponadto, że wielu Polaków cierpi na „germanocentryzm”, i obsesyjnie doszukuje się niemieckiej dominacji w Europie. „To jest taki neurotyczny stosunek” – twierdzi Reiter, by za chwilę dodać, że szukanie przez rząd PiS alternatyw dla relacji z Berlinem poprzez choćby budowę Trójmorza jest takie „kurczowe”, i w sumie nie ma sensu, bo i tak nie ma alternatywy wobec Niemiec. Zdumiewające co wszystko da się wywnioskować z gestu niemieckiego polityka skierowanego 50 lat temu, zresztą wcale nie do Polaków, ale do żydów. Nasuwa się tez pytanie, kto tu ma neurozę, polski rząd czy tzw. zawodowi Polacy, jak Janusz Reiter, którzy żyją z tego, że mówią Niemcom to co chcą usłyszeć.
Jeszcze dalej sięgające wnioski z gestu Brandta wyciągnęła „Sueddeutsche Zeitung”. Brandt uklęknął, tymczasem rząd PiS krytykuje Niemcy, a więc pojednanie jest niedokończone. Ponadto Warszawa spiera się z Berlinem o praworządność i miliardy z unijnego budżetu, czyli z kieszeni niemieckich podatników. Prezydencki minister prof. Krzysztof Szczerski złożył wprawdzie wieniec pod pomnikiem Bohaterów Getta, ale równocześnie oskarżył Berlin o szantaż za pomocą mechanizmu praworządności. Także w innych niemieckich mediach padają (już dość wyświechtane) argumenty o dobrych Niemcach, którzy się kajali i wciąż kajają za swoje zbrodnie, którzy lobbowali za wejściem Polski do Unii Europejskiej, choć nie było to łatwe, bo wrogów rozszerzenia na wschód nie brakowało. Gdzieś po drodze Tadeusz Mazowiecki i Helmut Kohl objęli się w Krzyżowej, to też było takie piękne i wzniosłe. I całkowicie wystarczy jako dowód na to, jak bardzo Niemcy się starają oraz jak wiele dla Polaków zrobili.
Patrzeć w przyszłość
A ja myślałam, że kicz pojednania, popularny w latach 90 XX wieku, mamy już za sobą. Tą całą wyimaginowaną wspólnotę interesów, która miała przykryć ewidentną asymetrię w stosunkach, tak bardzo widoczną w traktacie 2+4 oraz o traktacie o przyjaźni i dobrym sąsiedztwie. Prawda jest bowiem taka, że polskie ofiary wojny to wciąż puste miejsce w niemieckiej polityce historycznej. Puste miejsce, które Niemcy wcale nie są skorzy wypełnić, sądząc po żenującej debacie wokół pomnika polskich ofiar w Berlinie. Ofiar, o których Niemcy, jako naród, niemal nic nie wiedzą. Niemcy może i zadośćuczyniły wobec żydów, ale jeśli chodzi o Polaków to droga do tego wciąż daleka. Odszkodowania dla ofiar II wojny światowej zaczęły płynąc późno, i były raczej symboliczne. Byli robotnicy przymusowi otrzymali po kilkaset złotych, czasami za całe lata przymusowej pracy.
A ten sam Helmut Kohl, który obejmował Tadeusza Mazowieckiego w Krzyżowej zadbał o to by kwestia reparacji podczas negocjacji zjednoczenia Niemiec z aliantami nie znalazła się w traktacie 2+4, by droga do ich wypłaty została zamknięta raz na zawsze. Jak pisał w 2017 r. dziennik „Die Welt” był to „wielki sukces dyplomatyczny Kohla”. Wiele ofiar niemieckiej okupacji wciąż żyje, i nie dostało do dziś ani grosza odszkodowania. Tysiące zrabowanych dzieł sztuki wciąż nie zostało zwróconych. Przez lata niemieccy chadecy dbali o interes tzw. wypędzonych, co zaowocowało absurdalnymi żądaniami wobec Polski i na lata zepsuło obustronne relacje. O tym w Berlinie nikt nie chce rozmawiać, bo Niemcy uznali już jakiś czas temu, że rozliczyli się z historii, a „teraz trzeba patrzeć w przyszłość”. Dziś Niemcy to państwo nowoczesne, otwarte i tolerancyjne, z aspiracjami mocarstwowymi, do którego ponura historia Trzeciej Rzeszy po prostu nie pasuje. Zamiast wypłacać odszkodowania ofiarom, lepiej urządzać szkolenia dla młodzieży o zagrożeniu ze strony skrajnej prawicy aby „to doświadczenie się nie powtórzyło”, i ścigać „faszystów” w sieci. Widać to także w warstwie semantycznej. Niedawno minister spraw zagranicznych Heiko Maaas tweetował o „mężczyznach sądzonych za swoje zbrodnie w Norymberdze”. Już nawet nie nazistach, ale o mężczyznach.
Pojednanie, czyli podmiotowość
Polityka historyczna Niemiec weszła w fazę rytualnych gestów, wykonywanych przy okazji różnych rocznic. Jest to swoisty rodzaj historycznego kiczu, którym mamy się zadowolić bo Niemcy nas wepchnęły do Europy. To, że zrobiły to w interesie własnym, bo nie chciały być dłużej państwem frontowym wobec Rosji i chętnie scedowały nam tę rolę, przy okazji zyskując własna strefę wpływów, o tym już nie wspominają. Ładne gesty mają przykryć fakt, że mamy sporne interesy, które stały się tym bardziej widoczne iż asymetria - gospodarcza i polityczna – między Polską a Niemcami się zmniejszyła. Jest to choćby kwestia Nord Stream 2, projektu do którego realizacji Berlin uporczywie dąży, mimo sprzeciwu wielu państw europejskich, nie tylko Polski. W traktatach europejskich, na które Niemcy się w sporze o praworządność chętnie powołują, jest też mowa o lojalnej współpracy miedzy państwami, i dobrze by było by Berlin brał sobie to od czasu do czasu do serca. Nie potrzebujemy ładnych gestów, ale podmiotowości i partnerstwa. To, że taki czy inny niemiecki polityk się od czasu do casu kaja pod jakimś pomnikiem, nie oznacza, że Polska powinna zrezygnować z własnych interesów i praw, które jej przysługują. Także w ramach Unii Europejskiej. Jeśli Niemcy chcą „pojednania” to niech zaczną od wypłaty odszkodowań tym ofiarom niemieckiej okupacji, które jeszcze żyją. Póki nie będzie za późno. Od ponurych akapitów swojej historii i tak nie uciekną.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/530009-polsko-niemieckie-pojednanie-czyli-kicz-i-rytualne-gesty