To, że sprawa powiązania środków unijnych z kwestią praworządności nie jest absolutnie zgodna z polską racją stanu powinno wiedzieć nawet dziecko, a co dopiero prominentni politycy opozycji.
Wystarczy przyjrzeć się głównemu przekazowi niemieckich środków masowego przekazu (i nie tylko, bo i niestety większej części polskich również), żeby gołym okiem nie zauważyć wręcz wątłej argumentacji strony wspierającej łamanie traktatów. Żadnych konkretów, czysta propaganda. Oto jeden z licznych przykładów. Często używaną formą manipulacji jest stwierdzenie, które rzekomo ma dowodzić poparcie dla racji autora danej wypowiedzi: „Jak donosi anonimowy informator (o właśnie trudno podeprzeć się czyimś nazwiskiem) z bliskiego otoczenia premiera Mateusza Morawieckiego, o kompromis w sprawie unijnego budżetu może być trudno”. A potem idzie straszenie, że nas obejdą, że szykują jakiś gruby numer. Wszystko wg znanego, a jakże, schematu. Tylko po to, żeby połączeniem funduszy europejskich z mechanizmem „praworządności” stworzyć nieczytelne, poza traktatowe możliwości wpływania na działania rządów polskiego i węgierskiego. By zrobić z nich w najbliższej przyszłości marionetki pod kontrolą Komisji Europejskiej, Parlamentu w Strasburgu czy wreszcie TSUE. Tyle media. Od samego początku jednym głosem mówią z nimi politycy.
Uchwała Senatu ws. weta
Uchwałę atakującą władze i domagającą się wycofania weta przyjęła opozycja w Senacie, a marszałek Tomasz Grodzki wygłosił nawet orędzie telewizyjne w tej sprawie. Do niego dołączył Rafał Trzaskowski ze swoim listem do szefowej KE wbijając de facto rdzawy nóż plecy rządowi walczącemu z UE o możliwość podejmowania niezależnych decyzji w najbliższej i dalszej przyszłości. Opozycja wręcz codziennie organizuje konferencje prasowe, pod hasłem udowadniania, że rząd zdradza polską rację stanu. W związku z tym zastanawiam się poważnie jakie siły (wewnętrzne/zewnętrzne) sterują ludźmi, którzy w opisanej sytuacji kierują się dobrem wspólnoty państw europejskich, a nie własnego kraju, w którym żyją i żyć będą. To, że nie chcemy wychodzić z Unii jest dla mnie jasne. Mamy wiele wspólnych interesów, na których również i my możemy skorzystać. Ale także nieco nas dzieli. Szczególnie z Niemcami. Po pierwsze koncepcja światopoglądowa na dalsze funkcjonowanie wspólnoty. Tylko to temat na oddzielny komentarz. Są też i bieżące interesy, które są różnią (kto zarobi, a kto straci?) jak np. kwestia Nord Stream 2. Uniezależnienie się energetyczne od Rosji to jeden z największych sukcesów rządów Zjednoczonej Prawicy. Teraz kiedy tworzymy konkurencję dla Niemiec przymierzając się poważnie do handlu gazem w obszarze Trójmorza mocno „wchodzimy im w szkodę”. W ten sposób przełamujemy ich monopol na import i dystrybucję tego surowca. Zgadzając się na wprowadzenie mechanizmu nazwijmy go umownie „kasa za praworządność” tracimy tak trudno uzyskaną niezależność energetyczną.
Czas wrócić do podstawowego pytania tego komentarza „dlaczego wielu Polaków nie jest w stanie myśleć kategoriami własnej racji stanu” tylko z uporem maniaka staje wbrew, trzymając z zagranicą. Wiele państw w Unii (szczególnie Niemcy) chroni swoje interesy narodowe, niestety czasem stojące w kontrze do naszych? Normalna rzecz w polityce. A tu ze strony stronnictw opozycyjnych „jeno lament i jęki”. „Oj co to będzie? Oj co to się stanie? Sami oberwiemy tym vetem” - choć nie bardzo widzę jak. Wręcz przerażenie powiedzeniem „nie” Komisji Europejskiej. W opisanym powyżej kontekście obserwujemy z dnia na dzień jakiś niewiarygodny spektakl lizusostwa, politycznego tchórzostwa braku zdolności samodzielnego myślenia i podejmowania nie aż tak trudnych decyzji. Tak jak jestem w stanie zrozumieć Tuska i jego „łatwość hodowlaną” w dłoniach kanclerz Angeli Merkel oraz kilku jego najbliższych współpracowników, którzy zbudowali przy nim jako polityku europejskim swoje kariery, tak z całą resztą polityków opozycji obojętnie z jakiej partii mam pewien problem. Tusk odebrał swoje nagrody w Unii wspierane mocno przez Berlin. Przewodniczący Komitetu Integracji Europejskiej potem szef Rady, a teraz EPL-u - największej frakcji w PE. Rozumiem Roberta Biedronia, Sylwię Spurek, bo oni biją się o LGBT czyli o dobro jednego ze środowisk, które żyją sobie u nas w kraju i mają inne priorytety niż polska racja stanu. Ale cała reszta? Owszem grają w jednej drużynie. Czasem płyną z tego jakieś korzyści finansowo-polityczne, ale w całej swojej masie poza apanażami europosłów niewiele mają z tego więcej. Teoretycznie nie musieliby ostentacyjnie popierać interesów państw obcych. Jakiż to mechanizm zakodowany w ich głowach pozwala im na takie przechodzenie „miękkim lobem” nad zdradą interesów państwa i przyjmowanie bez oporów narracji zagranicy?
Problem mentalności sporej grupy Polaków
Sądzę, że to problem mentalności sporej niestety części Polaków, który już w 1916 r. zauważył Józef Piłsudski. Uwagami na ten temat dzielił się z Władysławem Baranowskim (legionistą, przedstawicielem MSZ w różnych krajach w końcu publicystą). Ten z kolei te rozmowy opublikował. Komendant swoimi spostrzeżeniami nawiązywał do działalności Galicyjskiego Naczelnego Komitetu Narodowego (NKN), powołanego do współpracy z Wiedniem po wybuchu I Wojny Światowej w 1914 r. Kiedy wyczerpała się formuła polityki z Austro-Węgrami jako krajem, który po wojnie straci swoją mocarstwową pozycję w 1916 r. Piłsudski przeszedł do rozmów z Niemcami. Powstała Tymczasowa Rada Stanu jako reprezentant polskich interesów w dialogu z Berlinem na mocy Aktu z 5 listopada 1915 r., proklamującym niepodległość Polski przez państwa centralne (Niemcy i Austro-Węgry). Tymczasem galicyjski NKN otworzył przedstawicielstwo w Bernie jako potencjalny kontakt z Ententą, stając się przysłowiowym, politycznym drugim fortepianem. Choć oba polityczne twory przetrwały do końca wojny (1918 r.) sam Komendant i jego siła zbrojna - Legiony nie dogadali cię z Berlinem. Niemcy nie chcieli zaakceptować prawdziwie niepodległościowych żądań Piłsudskiego internowali jego żołnierzy, a samego osadzili w twierdzy magdeburskiej. Sytuacja wtedy nieco przypominała dzisiejszą. Niemcy wcielali się w rolę pozornego sojusznika, ale jak zostali podstawieni „pod ścianą” przez przyszłego marszałka ukazali swoje prawdziwe zamiary. Obserwując politykę NKN i TRS komendant doszedł do wniosków, które są nad wyraz aktualne jeszcze dziś. Oddajmy mu głos:
… podobnie jak nasi NKN-iści, truchlejący, że „Wideń” się pogniewa, obawia się z kolei, że Ententa nas opuści, gdy broń Boże pomyślimy o własnej, samodzielnej sile. Ta sama psychika specyficznie polska u jednych, jak i u drugich, nieufność we własne siły, niewiara we własne możliwości. I to zakorzenione w tej większości Polaków przekonanie, że bez podpórek , bez obcego patyczka, do którego przytknąć się można, nic u nas nie utrzyma się na własnych nogach. (…) Odsuniesz słaby patyczek – wszystko runie, przysuniesz z powrotem – ach jakże bezpiecznie przytknąć głowę, nie tylko głowę, ale całego siebie – nieprawdaż? Pasywizm niewolników – mówicie. (…) Ale ten pasywizm jakżeż skoro gotów przemienić w aktywizm służalstwa, aktywizm taki gorliwy, tak zapobiegliwy, oddający się bez zastrzeżeń, już przygotowany do poświęceń dla pochwały, nagrody albo zdobycia tytułu do zasługi lokajskiej wobec silniejszego, wobec większego.
Swoje rozważania Józef Piłsudski kończy porównaniem:
Brak zupełny tradycji historycznych, nawet tradycji z niedawnej epoki powstaniowej. Gdy się o tej nieodległej przeszłości mówi, to mówi się, jak czyni to zubożały potomek bogatej rodziny, która kiedyś w zamierzchłych prawie czasach posiadała zamki i pałace, i wielkie bogactwa, o czym pozostał tylko legenda czy bajka.
Nie zapominajmy, że od 1916 r. mieliśmy jeszcze rzeź elit w II Wojnie Światowej i pół wieku komunizmu. Pozostały po nim rzesze ludzi wychowanych w służalstwie do sowietów, plujące na polskich patriotów, ale posiadające środki i możliwości, żeby się np. kształcić na zachodzie i zastępować te przedwojenne. Mentalnie pustkę po moskiewskich towarzyszach trzeba było czymś wypełnić. Natura nie znosi próżni. Brukselskie salony są jak znalazł. Trafnie zdefiniował to prof. Zdzisław Krasnodębski w komentarzu. Pozwolę sobie zacytować:
ciągle przejawia się taka postawa (…) klientalistyczna, neokolonialna: bądźmy cicho, siedźmy grzeczni, potakujmy, nie walczmy o swoje interesy, bo jak powalczymy, jak byśmy się nawet ugięli, to jednak pozostanie złe wrażenie.
Na zakończenie raz jeszcze Komendant ze swoim słynnym, ale jakże ciągle aktualnym:
Naród wspaniały, tylko ludzie k…y.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/529830-wspieranie-ue-przeciwko-polsce-to-sprawa-mentalnosci