Obserwacje Barei to ponadczasowy, zbiorowy portret Polaków. Szkoda, że obecnie nikt już tak nie potrafi o nas opowiadać.
5 grudnia 2020 r. miałby 91 lat, ale przeżył tylko 57. Umarł nie mając świadomości, że w Polsce upadnie komunizm, którego całe dorosłe życie nienawidził i jak mógł zwalczał. Ukrywając w domu drukarnię, przewożąc powielacze i zakazane książki, współpracując z antykomunistyczną opozycją. Stanisław Bareja chyba nigdy nie miał świadomości, że stanie się reżyserem kultowym, a cytaty z jego filmów wejdą do potocznej polszczyzny kilku pokoleń Polaków. A przy tym Stanisław Bareja nigdy nie dał się skundlić.
Nie przewidzieli wielkiego, ponadczasowego sukcesu reżysera „Misia” znani twórcy (poza Janem Łomnickim), którzy wraz z Bareją w 1949 r. rozpoczynali studia reżyserskie w Łodzi: Andrzej Wajda, Andrzej Munk, Kazimierz Kutz, Janusz Morgenstern. Kutz, choć na studiach przyjaciel, potem zwalczał Bareję i to on, na naradzie ważniaków z branży filmowej na początku lat 70., ukuł termin „bareizm” jako określenie szmiry, złego gustu i kiczu. I Bareję zwalczał z artystowskich pozycji.
Stanisław Bareja, wnuk i syn mistrzów wędliniarskich, był po prostu mistrzem w takim znaczeniu jak wybitni rzemieślnicy czy rękodzielnicy, w tym jego przodkowie. Był niezwykle sumienny, uczciwy, solidny, wierny przyjaźniom, prostolinijny i wyjątkowo dobrze przygotowany do zawodu. Jego filmy oglądają kolejne pokolenia i znajdują w nich uniwersalny klucz do Polski, naszego charakteru narodowego czy mechanizmów władzy. Klucz żartobliwy, często groteskowy, ale zadziwiający trafnością obserwacji i uniwersalnością odkrytych prawidłowości.
Sam Bareja by się bardzo skrzywił, jak miał zwyczaj robić, gdy był zadowolony ze swojej pracy, gdyby mógł zobaczyć, co się dzieje z jego spuścizną, jak funkcjonują jego filmy i jak stał się wielkim klasykiem, przez niektórych uważanym wręcz za geniusza. „Bareja był organicznym przeciwnikiem marnotrawstwa, jak na potomka zamożnej warszawskiej rodziny rzemieślniczej przystało. Był chyba jedynym znanym mi reżyserem, który myślał i starał się działać gospodarnie” – pisał Jacek Fedorowicz w książce „Mistrz offu”.
Siła filmów Barei
Siłą filmów Stanisława Barei jest to, że jego pomysły, żarty i słowne konstrukcje (w części tworzone razem ze Stanisławem Tymem), nawet oderwane od czasów, do których się pierwotnie odnosiły, są uniwersalnym kluczem do wielu współczesnych zjawisk. Czasem śmiesznych, czasem tragikomicznych i groteskowych albo tak przesadnie poważnych, że tylko „bareizmy” (tym razem rozumiane szlachetnie) są zdolne je rozbroić.
Reżyser i scenarzysta zmarł w 1987 r., czyli 17 lat przed wejściem Polski do Unii Europejskiej oraz 28 lat przed tym, jak takie instytucje UE jak Komisja Europejska, Parlament Europejski czy Trybunał Sprawiedliwości UE zaczęły komunikować się z Polską (i Węgrami) na sposób, który Stanisław Bareja wymyślił w 1978 r. Zarzuty unijnych instytucji wobec Polski (i Węgier) przypominają tłumaczenia węgierskiej sekretarki, dlaczego nie może połączyć przebywającego na Węgrzech dyrektora firmy Pol-Pim Tadeusza Krzakowskiego (bohatera filmu „Co mi zrobisz, jak mnie złapiesz!?”) z Warszawą.
Węgierka stwierdziła: „Nincsen telefon összekapcsolásunk. Ez a telefon nem jó meg az se jó, tudja. Vihar volt és ledőltötte az oszlopokat úgyhogy nincsen semmi telefonkapcsolásunk”. Znaczyło to: „Nie ma połączenia telefonicznego. Ten telefon jest zepsuty i drugi też nie działa. Była burza i uszkodziła słupy, więc nie mamy połączenia telefonicznego”. Krzakoski nic jednak z tego nie zrozumiał, więc tłumaczono mu, że „vihar volt, tudja. Vihar. Az oszlop - ledőlt. Nincsen semmi kapcsolásunk. Warszawa nincsen. Nincsen Varsó. Warszawa nie ma”. Oznaczało to tylko tyle, że „była burza. Burza. Słupy są uszkodzone. Nie mamy połączenia. Warszawy nie ma. Nie ma Warszawy”. Krzakoski spytał: „Co, zburzona?”. I usłyszał: „Igen, igen!”, czyli „tak, tak!”.
Istotę „dialogu” instytucji UE z władzami Polski w sprawie „pieniądze za praworządność” Stanisław Bareja przedstawił (antycypował) w 1980 r. (w filmie „Miś”). Węglarz Stanisław Paluch (grany przez Stanisława Tyma) wyjaśniał: „To jest tak, że jeżeliby nam ktoś, na przykład, rozumiesz, porwał naszą furę i by go złapały, to nam muszą oddać samolot, rozumiesz? To jest właśnie tradycja. Że nam muszą oddać!”. Na co inny węglarz (grany przez Marka Siudyma) zareagował pytaniem: „No, kiego wała nam samolot? A furę?”. „Furę też” – uspokoił go Stanisław Paluch. W Polsce rząd i parlamentarna większość robią to, co do nich należy, a potem się okazuje, że wedle instytucji UE powinny oddać samolot i furę też.
Stanisław Bareja nie uczestniczy w posiedzeniach Rady Warszawy za prezydentury Rafała Trzaskowskiego, a jakby tam był. Szczególnie wtedy, gdy przywracano komunistycznych patronów ulic. Bareja to antycypował w serialu „Alternatywy 4”. Przewodniczący Rady Warszawy mówi tam: „Ja uważam, że tę [nową] ulicę powinniśmy nazwać ulicą porucznika Kadłubka”. „Kazubka” – poprawia przewodniczącego panna Jola. „Porucznika Kazubka. Tak, porucznika Kazubka”. „Ale ja chciałbym wiedzieć, kto to był porucznik Kazubek” – wyrywa się jeden z radnych.
„Porucznik Kazubek, no… porucznik Kazubek to był porucz… Panno Jolu, kto to był ten Kazubek?” – irytuje się przewodniczący. „Chwileczkę, znajdę… o, tu mam napisane, że on odznaczył się przy budowaniu zrębów i kładzeniu podwalin” – wyjaśnia panna Jola. „No proszę, odznaczył się i zginął” – podchwytuje szef rady. „Wcale nie zginął, pracował później na Koszykowej” – mówi panna Jola. „W bibliotece?” – radny udaje naiwnego, bo na Koszykowej nie tylko mieściło się UB, ale i biblioteka publiczna. „Nie w bibliotece, przenieśli go na Rakowiecką” – dopowiada przewodniczący.
Przez nadgorliwość z enigmatycznej informacji o jakimś poruczniku Kazubku robi się historia ubeka (nazwisko wymyślone przez scenarzystów wskazuje, że był to jakiś K – ubek albo K z UB), który najpierw służył w katowni bezpieki na Koszykowej, a potem przeniósł się na Rakowiecką. To może oznaczać, że albo był kimś ważnym w areszcie na Rakowieckiej, albo po tzw. odwilży nadal służył w policji politycznej, przemianowanej na Służbę Bezpieczeństwa, bo jej siedziba mieściła się przy Rakowieckiej. Dlatego ma być patronem ulicy.
Pomysły Stanisława Barei świetnie tłumaczą życie wewnętrzne partii w Polsce, szczególnie Platformy Obywatelskiej. Tego, co się dzieje w PO nie sposób byłoby zrozumieć bez pisarza Anatolija Sofronowa w wersji Stanisława Anioła (granego przez Romana Wilhelmiego) z serialu „Alternatywy 4”. Swojej żonie, Mieczysławie, Anioł przekazał taką przypowieść: „Pisarz Sofronow, Miećka, napisał takie opowiadanie o jednym królu, który przebrał się za włóczęgę i chodził po domach, żebrał. Wszyscy go przepędzali, tylko jeden biedny szewc z przedmieścia podzielił się z nim ostatnim kawałkiem chleba”. Na co Miećka stwierdziła: „O, widzisz, są jeszcze porządni ludzie”.
Okazało się jednak, że Miećka była (jak mawia klasyk Lech Wałęsa) w mylnym błędzie. Podobnie zresztą jak ów biedny szewc z przedmieścia. Bo puenta Anioła była porażająca: „No i na drugi dzień tego szewca powiesili! Rozumiesz? Trzeba zawsze wiedzieć z kim się ma do czynienia, bo można się strasznie pomylić”. Te słowa powinien sobie wziąć do serca Borys Budka. Albo zastosować metodę ojca Miećki Aniołowej, który „robił dwa razy imieniny. Raz naprawdę, a drugi raz dla personelu. Sam wtedy nie pił i słuchał, co inni mówią, bo pijany co ma w sercu to i na języku”.
Postać Jana Winnickiego
Działające w Polsce partie oraz ważni urzędnicy powinni wszelkimi sposobami unikać przeobrażenia się w jedną z postaci serialu „Alternatywy 4” - Jana Winnickiego. Tym bardziej że Winniccy niepokojąco się mnożą. To ważny człowiek nomenklatury (grany przez Janusza Gajosa), partyjny aparatczyk, który rozumiał zwykłych ludzi bardziej niż oni siebie rozumieli. Nie przestawał ich rozumieć mając do dyspozycji talony na samochody, specjalne sklepy i nadzwyczajne przywileje, np. mogąc w kilkanaście minut załatwić sobie mieszkanie, gdy musiał wyprowadzić się z własnej willi, żeby zamieszkać z kochanką.
Towarzysz Winnicki współczuł i rozumiał. „Psiakrew już się nie da żyć w tym kraju, jak pragnę zdrowia” – mówił do sąsiadów. Nawet gdy Jan Winnicki jadł coś, co było trudne do zdobycia we wczesnych latach 80., robił to z prawdziwym obrzydzeniem. Jednej z sąsiadek (żonie dźwigowego Zygmunta Kotka, granej przez Krystynę Tkacz) tłumaczył: „Ja pani powiem, że jak się na to patrzy, to się serce kraje. Pani wie, że mnie te ciasteczka czasem w gardle stają? Ile ja razy mówiłem tam, że tak nie może być. Trzeba coś robić do cholery. Groch o ścianę”. Prof. Ryszardowi Dąb-Rozwadowskiemu (granemu przez Mieczysława Voita) tak Winnicki tłumaczył kłopoty z mięsem: „Oczywiście, że nonsens. Ja się z panem całkowicie zgadzam, tylko że przeforsowali. Wszyscy mówili nonsens, nonsens. Potem pod głosowanie proszę pana, kto za, kto przeciw, nie widzę, nie słyszę i już”.
Stanisław Bareja antycypował zachowania współczesnych celebrytów, ludzi często uważających się za stojących ponad prawem. W filmie „Co mi zrobisz jak mnie złapiesz?” dyrektor Tadeusz Krzakoski (grany przez Krzysztofa Kowalewskiego) potrącił swoim „garbusem” pieszego przechodzącego prawidłowo po pasach. Pieszy wywinął „orła” i wylądował na asfalcie. Traf chciał, że autem jechała też panna Danusia (grana przez Ewę Ziętek), córka partyjnego bonzy, której kilka miesięcy wcześniej, podczas pobytu w Paryżu, Krzakoski zrobił dziecko.
Gdy do przerażonego Krzakoskiego podszedł milicjant, panna Danusia wzięła sprawy w swoje ręce. „Panie milicjancie …” – zawołała. „Zaraz, zaraz, chwileczkę” – rzucił funkcjonariusz. „No dobrze, ale mi się spieszy” – zirytowała się Danusia. „Proszę?” – milicjant był wyraźnie zdezorientowany. „No więc tak, to jest prawda, że myśmy przejechali tego pana na pasach i przy czerwonym świetle…” - Danusia zaczęła opowiadać o zdarzeniu. Krzakoski pobladł i złapał się za głowę, ale – jak się za chwile okazało – zupełnie niepotrzebnie. Bo po chwili milicjant zasalutował pannie Danusi i powiedział: „Tak, tak, oczywiście … Bardzo przepraszam, oczywiście mogą państwo jechać”. A do potrąconego biedaka rzucił: „Co tak na kamieniu siedzicie obywatelu?! Wilka chcecie dostać?!”.
Bareja przestrzegał z jednej strony przed alienacją władzy, z drugiej – przed oportunizmem, lizusostwem i służalczością. W jednej ze scen „Misia” Wacław Jarząbek (grany przez Jerzego Turka), trener drugiej klasy, na cześć prezesa klubu „Tęcza” Ryszarda Ochódzkiego (granego przez Stanisława Tyma) recytuje do szafy (gdzie jest ukryty mikrofon i magnetofon): „Czasem aż oczy bolą patrzeć, jak się przemęcza dla naszego klubu, prezes Ochódzki Ryszard, naszego klubu ‘Tęcza’. Ciągle pracuje! Wszystkiego przypilnuje i jeszcze inni, niektórzy, wtykają mu szpilki. To nie ludzie – to wilki!”. Po czym dodał: „Łubu dubu, łubu dubu, niech żyje nam prezes naszego klubu. Niech żyje nam!”.
Na pytanie producenta Jana Hochwandera (granego przez Krzysztofa Kowalewskiego), czy osoby mówiące do szafy wiedzą, że wszystko jest nagrywane, prezes Ryszard Ochódzki odpowiedział, że oczywiście: „Jeśli ktokolwiek chce przekazać jakąś krytyczną uwagę o mnie, o mojej pracy, jakąś skargę, a mnie akurat nie ma, może w każdej chwili wejść i nagrać … co mu leży na wątrobie”. „Ale oni mogą kadzić ci, kłamać mogą, upiększać!” – szukał dziury w całym producent Hochwander. „A po co by mieli? Przecież i im i mnie chodzi tylko o dobro naszego klubu. Szczerość w naszym klubie to norma!”.
Uniwersalny i ponadczasowy okazał się pomysł Stanisława Barei na „Misia”, czyli wielką makietę niedźwiedzia ze słomy. My tym misiem „otwieramy oczy niedowiarkom. Patrzcie - mówimy - to nasze, przez nas wykonane i to nie jest nasze ostatnie słowo”. A potem „Miś” „sobie zgnije, do jesieni na świeżym powietrzu i co się wtedy zrobi?” – pyta Ryszard Ochódzki. „Protokół zniszczenia?” – podchwytuje Jan Hochwander. Na co Ochódzki konkluduje, że „prawdziwe pieniądze zarabia się tylko na drogich, słomianych inwestycjach”.
Pomysły Stanisława Barei objaśniające współczesne wydarzenia albo nadające się znakomicie do wykorzystania są tak liczne, że można by o nich napisać książkę. O patencie z „oczekiwaniem nieoczekiwanej kontroli”. O metodzie Turka sprzedającego kożuchy: „Ja bardzo pseprasam, ale podejzenia panów są bespodstafne. Ja nicym nie handluje. Ta pani psysła w tym kozuchu i w nim wychodzi”. O sposobie na komisje śledcze: „Nie wiem, nie znam się, nie orientuję się, zarobiony jestem!”. O ludziach, którzy „z zawodu są dyrektorem”. O ukrywaniu majątku: „Gdyby co, to to jest wszystko posag Lusi”. O pseudobadaniach, czyli sprawdzaniu „ilości cukru w cukrze”.
Patent na radzenie sobie w życiu
Bareja dał nam patent na radzenie sobie w życiu, nawet wtedy, gdy jest ono szare. W rozmowie dwóch robotników (granych przez Józefa Nalberczaka i Mariana Łącza) patent wygląda tak: „Ja to, proszę pana, mam bardzo dobre połączenie. Wstaję rano za piętnaście trzecia. Latem to już widno. Za piętnaście trzecia jestem ogolony, bo golę się wieczorem. Śniadanie jadam na kolację. Tylko wstaję i wychodzę. – No, ubierasz się pan. – Fakt! – Do PKS mam pięć kilometry. O czwartej za piętnaście jest PKS. – I zdążasz pan? – Nie, ale i tak mam dobrze, bo jest przepełniony i nie zatrzymuje się. Przystanek idę do mleczarni. To jest godzinka. Potem szybko wiozą mnie do Szymanowa. Mleko, widzi pan, ma najszybszy transport, inaczej się zsiada. W Szymanowie zsiadam, znoszę bańki i łapię EKD. Na Ochocie w elektryczny do Stadionu, a potem to już mam z górki, bo tak… w 119, przesiadka w 13, przesiadka w 345 i jestem w domu, to znaczy w robocie. I jest za piętnaście siódma! To jeszcze mam kwadrans. To sobie obiad jem w bufecie, to po fajrancie już nie muszę zostawać, żeby jeść, tylko prosto do domu. I góra 22.50 jestem z powrotem. Golę się. Jem śniadanie i idę spać”.
Właściwie z każdym rokiem uniwersalność oraz użyteczność pomysłów Stanisława Barei rośnie. Kolejne wydarzenia czy postępowanie ważnych (i mniej ważnych) publicznych postaci dają się prosto wytłumaczyć metodą „na Bareję”. Wszyscy w jakimś stopniu jesteśmy przecież z Barei. Obserwacje reżysera to ponadczasowy, zbiorowy portret Polaków. Szkoda, że obecnie nikt już tak nie potrafi o nas opowiadać. Wielka szkoda.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/529532-bareja-juz-40-lat-temu-przewidzial-polityke-ue-wobec-polski