Gorliwy sędzia stanu wojennego gotowy represjonować działaczy opozycji demokratycznej - również skazując ich na bezwzględne wiezienie, kapitan Ludowego Wojska Polskiego, w III RP ulokowany w Sądzie Najwyższym. W tymże SN przewodniczący składu podważającego ustawę parlamentu wolnej Polski zabierającą nienależne esbekom przywileje emerytalne. Wypisz, wymaluj idealny bohater „Gazety Wyborczej”. Nic dziwnego, że największy medialny wehikuł do obrony „ludzi honoru” (według definicji Kiszczaka i Michnika) dostaje dziś spazmów, gdy – WRESZCIE! - IPN chce postawić owemu bohaterowi zarzuty popełnienia zbrodni komunistycznej.
Bilans pana Józefa Iwulskiego jako sędziego stanu wojennego jest taki: 13 ludzi skazanych na więzienie (9 w zawieszeniu), 3 uniewinnionych. Pytany w 2019 r. o te sprawy stwierdził, że większości nie pamięta (ta uniewinniająca jakoś zachowała mu się w pamięci). Czy naprawdę w SN powinni zasiadać sędziowie z demencją? Czy nie stanowi to zagrożenia dla wydawanych orzeczeń?
A może tak się wstydzi tych wyroków, że je wyparł z pamięci? Byłaby to dlań okoliczność łagodząca.
„Wyborcza” broni swego bohatera tak jak umie. Czyli kretyńsko. Już na początku tekstu rozgrzani redaktorzy Czuchnowski i Kostrzewski cytują Zdzisława Czarneckiego, szef Federacji Stowarzyszeń Służb Mundurowych (dawniej w Milicji Obywatelskiej):
Działania IPN wobec sędziego Iwulskiego to ewidentna zemsta za to, że podważył on sztandarową ustawę rządu PiS, czyli dezubekizację.
To niezbyt mądre ustawienie sprawy, bo skoro Iwulski werdykt ws. ustawy dezubekizacyjnej wydał we wrześniu 2020 r., jak IPN mógł się na nim zacząć mścić w październiku 2018 r., gdy ruszyło śledztwo? O tej kalendarzowej nieścisłości asy z Czerskiej nie wspominają.
Mają i inne argumenty:
W pięciu sprawach, w których zapadły wyroki bezwzględnego więzienia lub więzienia w zawieszeniu, Iwulski był najmłodszym wiekiem (27 lat) i stopniem (podporucznik) członkiem składu. Przewodniczyli oficerowie w stopniach od kapitana do pułkownika.
Czyli co, był głupi, bo młody? Nie miał wyjścia, musiał się podporządkować starszym stopniem? Został zmuszony do wydania tych wyroków i złożenia swojego podpisu? Nie, odpowiedź jest inna. Wydał je, bo chciał za wszelką cenę robić karierę w PRL-owskim sądownictwie (a przy okazji zbierać awanse w LWP – doczekał się stopnia kapitana). I aby zrealizować ten cel był gotowy na wszelkie świństwa, a do takich z pewnością można zaliczyć wsadzanie do więzień niewinnych ludzi, karanie ich za walkę o wolność kraju, ślepe posłuszeństwo wojskowej juncie i jej moskiewskim kompanom. Niszczył życie bohaterom i ich rodzinom.
Pan Józef był nawet skłonny poświęcić karierę własnej żony. Karierę w… Służbie Bezpieczeństwa. Pisałem o tym przed dwoma miesiącami w tygodniku „Sieci”.
Historia pracy pani Anny Kani (panieńskie nazwisko) w SB zaczęła się w 1970 r. Zgłosiła się na ochotnika. W podaniu pisała:
Uprzejmie proszę o przyjęcie mnie do pracy w Komendzie Wojewódzkiej Służby Bezpieczeństwa w Krakowie. Na decyzję moją co do pracy w tej jednostce wpłynęła świadomość, że w każdym państwie muszą być odpowiednie instytucje, które zajmują się utrzymaniem porządku wewnętrznego i zapewniające bezpieczeństwo obywatelom danego państwa. Będzie mi bardzo przyjemnie, jeżeli będę się mogła czuć jedną z tych, którym wszyscy zawdzięczają to, że mogą spokojnie uczyć się i pracować. Proszę o przychylny stosunek do mojej prośby.
„Bardzo przyjemnie” w Służbie Bezpieczeństwa było jej przez 15 lat. Zaczęła na stanowisku oficera techniki operacyjnej Sekcji Fotografii Wydziału „T” SB. Ta jednostka zajmowała się wszelkimi metodami inwigilacji – podsłuchami, filmowaniem, fotografowaniem figurantów. Była rozbudowaną strukturą wykorzystującą wszelkie zdobycze ówczesnej techniki do śledzenia, werbowania, kompromitowania, szantażowania działaczy opozycji.
Gdy w 1975 r. szykowała się do zamążpójścia, SB prześwietliła jej narzeczonego. Cztery dni przed ślubem w wydziale kadr KW MO zapalono zielone światło. Po sprawdzeniu okazało się, że Józef Iwulski dobrze rokuje, ponadto jego matka pracuje w Komendzie Dzielnicowej MO Psie Pole we Wrocławiu, a ojciec jest rencistą MO. Modelowa resortowa rodzina.
Pani Anna z roku na rok miała się w ubecji coraz lepiej. Świetne opinie przełożonych (wzorowa „postawa ideowa”), półroczne szlifowanie języka szwedzkiego w Sztokholmie, awanse (kadrowe - do starszego inspektora w Wydziale Paszportowym, i resortowe – do stopnia starszego sierżanta sztabowego), państwowe odznaczenia, podwyżki. W 1986 r. zostaje zdegradowana, przeniesiona, a ostatecznie – na własną prośbę – żegna się z SB. Powód? Wydanie zawieszonego paszportu w zamian za łapówkę.
Na decyzję o zakończeniu esbeckiej pracy miał wpływ jej małżonek. Jak zapisał w notatce służbowej starszy inspektor Wydziału Kadr WUSW w Krakowie Marek Kalandyk:
Z wypowiedzi A. Iwulskiej wynika, że na podjęcie takiej decyzji wywarł duży wpływ jej mąż, który jest sędzią Sądu Wojewódzkiego w Krakowie. Świadczy o tym m.in. jego wypowiedź do A. Iwulskiej, że nie chce spotykać się ze stwierdzeniami „że jest mężem tej, która przyjmowała korzyści materialne w Wydziale Paszportów”.
Kapitalne poświęcenie dla pana kapitana!
Na marginesie warto dodać, że wiedza (szczątkowa, bo w IPN-owskich papierach pani sierżant zachowało się tylko kilkadziesiąt stron akt pracowniczych) o esbeckiej karierze pani sierżant dowodzi, iż Iwulski wydając wrześniowy wyrok ws, ustawy dezubekizacyjnej był w konflikcie interesów, a można nawet stwierdzić, że był sędzią we własnej sprawie.
W tej sprawie wszystko jest na swoim miejscu. Iwulski jest twarzą hańby Sądu Najwyższego wolnej Polski. A „Wyborcza” - twarzą hańby mediów III RP.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/529387-dwie-twarze-hanby-iwulski-i-wyborcza