Dwunastu separatystów katalońskich – zwolenników niepodległości tej prowincji siedzi w ponurych kazamatach hiszpańskich w Madrycie już ponad rok. Skazani na kary do 13 lat więzienia poddawani są nieustannym szykanom i poniżającemu traktowaniu. Odmówiono im statusu więźniów politycznych. Część z nich ogłasza nieustannie głodówki protestacyjne. Skazany na 13 lat więzienia wicepremier Katalonii Oriol Junqueras został nawet wybrany eurodeputowanym. W grudniu 2019 r. Trybunał Sprawiedliwości Unii Europejskiej uznał, że przysługuje mu immunitet, mimo, że nie może objąć mandatu. W styczniu 2020 r. Parlament Europejski uznał go za legalnie wybranego europosła. Jednak Hiszpania nie przyjęła do wiadomości tych orzeczeń i Oriola Junquerasa z więzienia nie zwolniła. Ostatecznie przewodniczący Parlamentu Europejskiego wygasił jego mandat. We Francji, najbrutalniejsza w Europie policja pałuje nawet inwalidów na wózkach. W Niemczech wolność prasy jest zupełną iluzją, a jugendtamty odbierają rodzinom dzieci pod byle pretekstem. Najchętniej odbierają maluchy Polakom, żeby poddać je szybkiej i skutecznej germanizacji.
Wszystkie te przypadki łamania praw człowieka nie budzą zainteresowania Komisji Europejskiej, ani Parlamentu Europejskiego. Natomiast Polska i Węgry, w istocie najbardziej praworządne kraje w Europie, są bezustannie gnębione na forach Unii. Polsce stawia się zarzuty za to, że reformuje rozprzężone sądownictwo i nie zgadza się na przywileje dla mniejszości seksualnych LGBT. Poczynania przeciwko Polsce i Węgrom mają charakter zupełnie bezprawny, dotyczą bowiem kwestii, które traktaty unijne określają jako pozostające w wyłącznych kompetencjach krajów członkowskich. Ale to w Unii nikogo nie interesuje. Chodzi o rozszerzenie kompetencji gremiów unijnych, tak, żeby mogły one skutecznie kontrolować państwa, które nie są jeszcze tak zamożne jak Niemcy, Francja, Holandia czy Włochy. Natomiast owe najbogatsze kraje Unii nie mogą być przedmiotem zainteresowania gremiów unijnych w kwestiach praworządności. Dlaczego? Dlatego, że im wszystko wolno. Po prostu.
Oczywiście i gremia unijne i rządy państw uważających się za liderów Unii, mocno drażni też fakt, że w Polsce i na Węgrzech rządzą partie konserwatywne, doceniające wartości chrześcijańskie i narodowe. Jest to nie do strawienia nie tylko dla socjalistów, ale także dla owych pseudochadeków niemieckich, którzy z chrześcijaństwem nie mają już nic wspólnego. W ogóle Niemcy są liderem poczynań antypolskich, co szczególnie wyszło na jaw w czasie trwania ich półrocznej prezydencji w Unii Europejskiej. Pomysł uzależnienia wypłat z budżetu unijnego od tzw. przestrzegania praworządności powstał bowiem przy biurkach berlińskich ministrów. Jego doraźnym celem jest także podporządkowanie Polski Niemcom, które w istocie będąc najsilniejszym państwem Unii, mogą pod pretekstem działań unijnych głęboko ingerować w sprawy nadwiślańskie.
Jest jednak jeszcze jeden aspekt sprawy o którym nie pamiętamy, albo niestety staramy się nie pamiętać. Aspekt rewizjonistyczny. Do Polski należą duże obszary (Ziemie Zachodnie i Północne), które do 1945 r. należały do Niemiec. Wprawdzie RFN dwukrotnie (1970 i 1990) uznała granicę na Odrze i Nysie za nienaruszalną, równocześnie jednak żywe są tam tendencje odebrania nam tych ogromnych terytoriów. Żaden polityk niemiecki jawnie się do tego nie przyzna, ale z pewnością rząd RFN realizuje sformułowaną w jakimś tajnym dokumencie, długofalową „politykę odbierania”. Czynione jest to chociażby poprzez narrację o wspólnym wielonarodowym dziedzictwie tych ziem, o ich multikulturowości, którą trzeba kontynuować (kosztem ograniczania kultury polskiej), o tworzeniu polsko-niemieckich euroregionów przygranicznych etc. Elementem tej polityki jest także przekształcenie Unii Europejskiej w superpaństwo (w którym w naturalny sposób dominować będą Niemcy), a także podporządkowanie Polski drogą szantażu (uzależnienie wypłacania pieniędzy z Unii od tzw. praworządności). Oczywiście od lat realizowana jest przez Niemcy polityka podporządkowania gospodarczego Polski. Jej przejawami jest wykupywanie przez kapitał zza Odry hipermarketów, tytułów prasowych, przedsiębiorstw, a nawet firm infrastruktury komunalnej (np. w Gdańsku). Część przedsiębiorstw wykupionych przez Niemców (mogących być konkurencją dla ich przemysłu) brutalnie zlikwidowano, np. cukrownie albo firmy elektroniczne. Takie akcje likwidacyjne finansowane są rzecz jasna wprost przez rząd niemiecki. Przecież przedsiębiorcy prywatnego zazwyczaj nie stać na takie ekscesy.
Polskie i węgierskie weto w odniesieniu do budżetu Unii to dramatyczny sposób ratowania naszej suwerenności. Musimy jednak pamiętać, że polityka obrony przed unijnym (niemieckim) dyktatem musi być długofalowa i bezwzględna. Na tym polu bowiem kompromisy zbyt często okazują się przegranymi. Musimy też w końcu jasno sobie powiedzieć – Niemcy naprawdę nie są naszym przyjacielem.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/528179-walka-polski-o-suwerennosc-ad-2020