Dzisiaj w Parlamencie Europejskim gorąca debata, z której wynika, że to gremium, zdominowane przez największą jego frakcję, Europejską Partię Ludową, do której należą eurodeputowani Koalicji Obywatelskiej i PSL, wspieraną przez socjalistów i pomniejsze ugrupowania, takie jak Zieloni i grupa „Odnowić Europę, nie „odda ani guzika”.
Forsowane rozwiązanie, w postaci rozporządzenia w sprawie tzw. praworządności, pozwoli podporządkować unijnym funkcjonariuszom, reprezentującym interesy najsilniejszych państw, wielkich korporacji i ideologów, chcących przeorać świadomość „zacofanych” społeczeństw, niepokorne państwa. Przede wszystkim Polskę i Węgry. Odebrać im resztkę suwerenności, zagwarantowaną w traktatach i prawo do stanowienia w ich krajach takich regulacji, które akceptuje większość społeczeństwa poprzez powierzenie wybranym politykom w wyborach parlamentarnych mandatu do sprawowania władzy.
Weto – prawo czy szantaż?
Kwestionuje się nie tylko prawo naszych państw do użycia weta, ale wręcz usiłuje się wmówić, że jest to narzędzie niezgodne z europejskimi traktatami, które zaakceptowały wszystkie państwa, wchodzące w skład Unii Europejskiej.
„Unia Europejska funkcjonuje poprzez negocjacje, rozmowy, a nie poprzez weto. Parlament Europejski nie cofnie się ani o centymetr. Mechanizm jest czymś właściwym”
— poucza z trybuny w PE Manfred Weber, przewodniczący frakcji EPL, zapominając o tym, iż mechanizm weta, wymuszony jeszcze za czasów EWG przez Charlesa de Gaulle’a, domagającego się, by żaden kraj nie mógł być przegłosowany w sprawach, które są dla niego kluczowe, od zawsze chronił interesy państw członkowskich i był wielokrotnie używany przez przywódców krajów Unii, między innymi takich Felipe Gonzalez (Hiszpania), Jacques Chirac (Francja), Margaret Thatcher i David Cameron (Wlk. Brytania). Stawał się także bronią najmniejszych państw przed dominacją większości, jak choćby Luksemburga, który długie lata go wykorzystywał, by nie godzić się na likwidację tajnych kont bankowych i podkradania dochodów fiskalnych swoim sąsiadom, co dawało mu dochody znacznie przekraczające jego PKB.
Unia – zakładnik Polski i Węgier?
Jutro Mateusz Morawiecki spotka się z Victorem Orbánem by, jak głosi komunikat KPRM, omówić kwestie „koordynacji polityki obu krajów wobec Brukseli. Oczywiście w kontekście polskiego i węgierskiego weta wobec mechanizmu łączącego tzw. praworządność z unijnymi funduszami”. Nieoficjalnie mówi się, że celem jest także upewnienie się strony polskiej co do rzeczywistych intencji rządu w Budapeszcie, tak by żaden z krajów nie zdecydował się na rozwiązania, które zaszkodzą drugiemu. Chodzi także o wspólne uzgodnienia takiego rozwiązania, które mogłoby zakończyć konflikt. Z kuluarowym doniesień z Brukseli wynika, że przedstawiciele prezydencji niemieckiej dwoją się i troją w Brukseli, by skłócić oba państwa, czy choćby doprowadzić do rozłamu w kwestii wspólnego stanowiska wobec powiązania budżetu na 2021-2027 z rozporządzeniem w sprawie tzw. praworządności.
Wydaje się jednak, że wobec deklaracji premiera Morawieckiego w kraju i ostatnich wypowiedzi premiera Orbána, takie niebezpieczeństwo nie istnieje. W liście opublikowanym przez węgierskiego premiera na Facebooku, który jest odpowiedzią na wezwanie Georga Sorosa, amerykańskiego miliardera i głównego ideologa tzw. społeczeństwa otwartego, by UE przeciwstawiła się Polsce i Węgrom, bowiem zawetowanie unijnego budżetu zagraża praworządności i przyszłości wspólnoty ( opublikowanym na portalu Project Syndicate, który to portal odmówił prawa repliki Orbánowi) węgierski Victor Orbán:
„Niektórzy wysocy rangą unijni biurokraci wraz z siatką George’a Sorosa pracują nad stworzeniem jednolitego imperium. Chcą zbudować taki system instytucjonalny, który pod egidą społeczeństwa otwartego dąży do narzucenia wolnym i niezależnym narodom Europy jednolitego sposobu myślenia, jednolitej kultury i jednolitego modelu społecznego”
I konkluzja na zakończenie tego listu:
„Walka o nowe brukselskie imperium i przeciwko niemu jeszcze się nie rozstrzygnęła. Bruksela zdaje się upadać, ale znaczna część państw narodowych jeszcze stawia opór. Jeśli chcemy zachować naszą wolność, Europa nie może skapitulować przed siatką Sorosa”.
Brukselskie imperium kontra państwa narodowe
Słowa węgierskiego premiera o „brukselskim imperium” oddają sedno rzeczy – nie chodzi o praworządność i zapewnienie wszystkim obywatelom wspólnoty takich samych praw, tylko o ideę, którą od dawna są zarażone umysły wielu europejskich polityków - stworzenia federacji państw europejskim z jednym rządem, parlamentem, sądem i armią. ”Manifest z Ventotene”, zatytułowany „W kierunku wolnej i zjednoczonej Europy”, którego współautorem był włoski komunista Altiero Spinelli, głoszący iż jeśli nie dojdzie do stworzenia federacji europejskiej (Stanów Zjednoczonych Europy), państwa narodowe w Europie będą zawsze toczyć ze sobą wojny, choć powstał w 1941 roku ma większy wpływ na dzisiejszych , dominujących w Unii polityków, niż szczytne cele i idee ojców - założycieli wspólnoty, upatrujących jej siłę w równości państw narodowych, współpracy, wzajemnym wspieraniu oraz poszanowaniu tradycji, zwyczajów i praw stanowionych przez krajowe organy ustawodawcze.
Potwierdza to opinia wpływowego francuskiego filozofa i komentatora politycznego Érica Zemmoura, który twierdzi, iż:
„To, czego naprawdę chcemy w tej idei praworządności, to zmusić Węgrów i Polaków do poddania się wielokulturowej, feministycznej i pro-LGBT koncepcji krajów zachodnich(…) Chcemy narzucić im imigrację, aborcję, propagandę LGBT”.
Czym jest praworządność, pyta Zemmour i odpowiada:
„To hierarchia praw zaczynająca się od konstytucji na szczycie (…) i ostatecznie podtrzymywana przez sędziów” (…)Praworządność istnieje w Polsce i na Węgrzech. To, czego my (Francja) chcemy i czego chce Macron, nie ma nic wspólnego z rządami prawa”.
Warto także przypomnieć opinię Zemmara sprzed miesiąca, kiedy stwierdził, że masową migrację do Europy należy traktować jako nic innego jak wymianę populacji, zbrodnię przeciwko narodom europejskim, i ostrzegł, że zakończy się to rozlewem krwi. Potwierdza ona obawy Victora Orbána, który największe zagrożenie dla swojego kraju widzi w możliwości - w razie przyjęcia rozwiązania forsowanego przez prezydencję niemiecką i większość w Parlamencie Europejskim - narzucenia krajom członkowskim także zobowiązania do przyjmowania na swój teren nielegalnych imigrantów .
Czy jest możliwy kompromis i czy ma polegać na ustępstwie Polski i Węgier
Ursula von der Leyen, przewodnicząca Komisji Europejskiej przekonuje, że w lipcu wszystkie 27 państw zgodziło się na mechanizm praworządności i jeśli dziś dwa państwa mają wątpliwości, niech zgłoszą je do TSUE. Po pierwsze, używając w miarę dyplomatycznego języka, pani przewodnicząca mija się z prawdą. Zgodzono się i potwierdzono to w 23 punkcie konkluzji Rady Europejskiej z z 21 lipca, że mechanizm praworządności, który ma być zapisany w rozporządzeniu i przyjęty razem z budżetem na lata 2012-2027 ma chronić o budżet i finansowe interesy UE przed korupcją i defraudacją i w tej kwestii zarówno Polska i Węgry nie miały żadnych zastrzeżeń, tym bardziej że nasz kraj jest oceniany w Unii jako jeden z najlepiej wykorzystujących unijne fundusze, chroniąc je prze właśnie takimi finansowymi przestępstwami. To, co w efekcie przygotowała prezydencja niemiecka pod naciskiem Parlamentu Europejskiego nie ma nic wspólnego z konkluzjami lipcowego szczytu i jest złamaniem tamtego porozumienia. Już w 2014 roku Służba Prawna UE przygotowała opinię, w której stwierdziła:
(…)Mechanizm nadzoru nad poszanowaniem praworządności przez państwa członkowskie wykraczający poza art.7 jest bezprawny (…)W art. 2 Traktatu Unii Europejskiej nie powierza się Unii żadnych kompetencji rzeczowych (…) na pogwałcenie przez państwo członkowskie wartości Unii, w tym praworządność, można się powołać jedynie wtedy, gdy państwo to podejmuje działania w dziedzinie, w której Unia dysponuje kompetencją na podstawie konkretnych traktatowych postanowień, ustanawiających kompetencje.
Tymczasem przygotowany projekt rozporządzenia jest właśnie zaprzeczeniem tej opinii i daje UE prawo do ingerowania w te sfery, w których jest pozbawiona kompetencji, takich jak prawo rodzinne (małżeństwa homoseksualne i adopcja przez nie dzieci), edukację (wychowanie seksualne w szkołach) czy światopoglądowe (promocja ideologii LGBT).
Pomysł, by kraje odwołały się do Trybunału Sprawiedliwości Unii Europejskiej jest kolejną próbą rozszerzania kompetencji unijnych urzędników poprzez stosowanie narzędzia, jakim stał się w ich rękach organ sądowniczy Unii. TSUE od dawna stosował rozszerzoną interpretację prawa i właśnie dlatego przez wiele lat jego wyroki były kontestowane przez Brytyjczyków. Myśl, że TSUE mógłby zaakceptować niezgodne z traktatami rozporządzenie, choć jego głównym celem działania jest badanie zgodności prawa stanowionego przez UE z traktatami nie wydaje się wcale taka absurdalna, jeśli wspomni się na przykład jego orzeczenie w sprawie relokacji imigrantów przeciwko Polsce. Zresztą w odpowiedzi na tę propozycję premier Mateusz Mazowiecki, chyba bez cienia ironii, zauważył, że by zaskarżyć jakiś akt Unii Europejskiej do Trybunału Sprawiedliwości, to ten akt musi być przyjęty.
Kolejny pomysł urzędników europejskich, by znowu wyprowadzić Polskę i Węgry w pole, niby kompromisowy i tym razem oddający sprawę w ręce sędziów TSUE, jest swoistym wyrazem determinacji, porównywalnym do uczuć pokerzysty, który siadł z mocnymi kartami do stołu, uznał, że przeciwnik blefuje, a jak ten wyłożył silniejszą kartę, to krzyczy, że jest oszustem. Tylko nowe rozporządzenie, zgodne z konkluzjami uznanymi przez wszystkie 27 krajów można na tym stole położyć.
Już nie stara panna bez posagu, tylko nieczuła na niedolę innych matrona
Przez lata usiłowano wmówić Polakom, jakiż to zaszczyt i dobrodziejstwo, że „stara panna bez posagu” została przyjęta, wraz ze swymi równie biednymi kuzynami z Europy Środkowej i Wschodniej na dożywocie w europejskim dworze. I jak bardzo powinna być za to wdzięczna, najlepiej przyjmując bez szemrania to, co bogaci krewni postanowią. Mit ten, kiedy zaczęto publikować twarde dane statystyczne, między innymi dotyczące korzyści, jakie z otwarcia nowych rynków czerpią firmy i budżety „starej Unii” nie tak dawno wylądował w lamusie. Tak, to prawda, że przystąpienie Polski do Unii dało jej szereg korzyści, impuls rozwojowy, środki na inwestycje, ale i odwrotnie – korzyści czerpane z tego faktu przez zachodnie kraje UE są niewątpliwe. Unia nie jest dla nas ani skarbonką, ani bankomatem, z którego bez opamiętania chcemy czerpać środki bez żadnych zobowiązań, tylko wspólnotą, do której wnosimy tyle, a może nawet więcej, ile z niej zyskujemy.
Twarz chytrej biednej, starej panny chce się teraz w Unii zastąpić wizerunkiem nieczułej na niedolę, biedę i chorobę stetryczałej matrony, która za wszelką cenę, kosztem innych, chce chronić swój dorobek. Wspomniany już Martin Weber grzmi w Parlamencie Europejskim:
„Jeśli Viktor Orbán i Jarosław Kaczyński chcą zatrzymać wykorzystanie tych środków dla wszystkich, to będą musieli to tłumaczyć milionom pracowników i przedsiębiorców, burmistrzom i studentom, naukowcom i rolnikom, którzy liczą na wsparcie tych funduszy”
a szef grupy „Odnowić Europę” Dacian Ciolos, bierze na litość, przypominając że
„w Polsce i na Węgrzech z powodu pandemii ucierpiało wielu obywateli i wiele firm, oraz że pilnie oczekują oni pomocy europejskiej.
I tylko nikt nie chce odpowiedzieć na pytanie, dlaczego naprawdę budżet na lata 2021-2027 jeszcze do tej pory nie został uchwalony…
Polska wykazała solidarność z najbardziej poszkodowanymi krajami południa UE, kiedy zgodziła się na rabat w składce Holandii, gdy premier tego kraju kwestionował wysokość funduszy pomocowych, grożąc wetem (tak, tak, wetem) wspierany przez tzw. Klub skąpców, czyli najbogatszych państw Europy Zachodniej. Zgodziła się na to, żeby został wprowadzony podatek od plastiku, jako jeden ze środków spłaty kredytów zaciągniętych na Fundusz Odbudowy, choć to nasz kraj poniesie tego ogromne koszty . Jeśli panowie Weber i Ciolos pochylają się z takim współczuciem nad losami Europejczyków, niech może odpowiedzą także na pytanie, co od początku wybuchu pandemii, czyli wiosny tego roku, Unia zrobiła dla poszkodowanych państw? I jeśli pan Ciolic tak troszczy się o Polaków, oczekujących na pomoc od Unii Europejskiej, to niech przy okazji zauważy, w jaki sposób polski rząd pomógł swoim rodakom, uruchamiając tarcze antykryzysowe i pomoc, chroniąc miejsca pracy i gospodarkę. Bardziej chyba potrzebuje pomocy Unii Hiszpania, która na te cele nie wydala nawet jednego euro.
Kanonada, której poddane są Polska i Węgry, by zgodziły się na dyktat niemieckiej prezydencji i większości w PE, wykorzystuje wszystkie siły i środki, by zmusić oba państwa do uległości. Chyba jednak świadomość konsekwencji, jakie wywieszenie białej flagi przez oba kraje przyniosłoby dla ich przyszłości jest na tyle silne, że pozwoli się obronić.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/528171-polska-i-wegry-musza-obronic-swoja-suwerennosc
Dziękujemy za przeczytanie artykułu!
Najważniejsze teksty publicystyczne i analityczne w jednym miejscu! Dołącz do Premium+. Pamiętaj, możesz oglądać naszą telewizję na wPolsce24. Buduj z nami niezależne media na wesprzyj.wpolsce24.