„Wódzki” ulicznej rewolucji ogłosiły manifest tak nierewolucyjny, że przy nim ten komunistyczny brzmi awangardowo, mimo że staroć.
Pojawił się wreszcie manifest. Nie, nie komunistyczny, nawet w wersji bis. Raczej manifest postwypier…alacki. I prezapier…alacki. Choć deklaracje o zapier…alaniu nie brzmią przesadnie wiarygodnie. W rolach postMarksa i postEngelsa występują Marta Lempart i Klementyna Suchanow. Manifest opublikowała Oficyna Rewolucyjna „Gazeta Wyborcza”. Manifest dotyczy tego, co po rewolucji. I tu, niestety, komunistyczny pierwowzór jest o wiele radykalniejszy oraz przełomowy. A to dlatego, że ten postwypier…alacki jest beznadziejnie mieszczański, czyli właściwie w ogóle nierewolucyjny.
Manifest brzmi tak, jakby go pisał jakiś współczesny Aleksander Kiereński (mieszczański mięczak), a nie Lenina. Wersja żeńska jest oczywista, choć trochę zużyta w powieści Aldousa Huxleya „Nowy wspaniały świat”, której bohaterka nazywa się Lenina Crowne. W manifeście postwypier…alackim awangardą ludzkości (chwilowo w lokalnej, polskiej wersji) i przedmiotem wyzwolenia nie są ani kobiety, ani środowiska LGBTQ (plus reszta alfabetu). I to jest zarówno zaskakujące, jak i straszne.
Piękna w manifeście jest nazwa „komentariat” – dla kibiców rewolucji wypier…alackiej. Kojarzy się bowiem zarówno z proletariatem, jak i z komisariatem (w sensie, w jakim to słowo funkcjonowało podczas i po bolszewickiej rewolucji). W wersji Lempart i Suchanow chodzi chyba o połączenie komisariatu z proletariatem. I ten „komentariat” zachowuje się całkowicie biernie (jak tak można?), bowiem nie zastanawia się, jak Lempart i Suchanow, „dymisja rządu i co?” „Komentariat” niestety tylko jałowo „wciąż komentuje”, „się martwi”, „się troszczy”, „pyta, ale retorycznie”. A co najstraszniejsze – „odpowiedzi nie słucha”. Czyżby „komentariat” to był mizoginariat, bo „kto by, nadal, słuchał jakichś kobiet?”.
Komentariatowi-mizoginariatowi odpowiadają nie Leniny, tylko Kiereńskie. Czymże bowiem będzie rzeczywistość powypier…alacka? Otóż „po PiS będziemy mieć tymczasowy rząd techniczny pod kontrolą obywatelską, nie partyjną. Rząd ekspercki, z bardzo ograniczonymi możliwościami i konkretnie określonymi zadaniami wyprowadzenia nas z bagna”. Czy po to jest rewolucja wypier…alacka, żeby po niej nastała jakaś mieszczańska glajda? Jakieś nie wiadomo co? Toż po czymś takim można mieć tylko straszną glątwę.
Jakie są cele rządu technicznego po rewolucji wypier…alackiej? Mieszczańska nuda podlana sosem współczesnego poprawniactwa: „pandemia, ochrona zdrowia, gwarancje praw człowieka, prawa kobiet i LGBT, praca edukacja, przedsiębiorczość, sądownictwo, policja, prokuratura”. To może nawet nie glajda, a po prostu ohyda, i to właściwie burżujska. Cały stary porządek zostaje. Co to zatem za rewolucja?
Po co jest warunek, że do kształtowania rzeczywistości postwypier…alackiej będą dopuszczone tylko osoby, które „potrafią zapier…alać”? W realizacji jakiegoś mieszczańskiego neokołtuństwa? Przecież „to ma być rząd tymczasowy, który będzie miał poparcie ludzi i będzie pracował dla ludzi”. Jak to dla ludzi? A gdzie zwierzęta? Gdzie klimat? Gdzie przyroda jako taka? Podobno „tego chcą ludzie”. Tej mieszczańskiej, a właściwie burżujskiej glajdy? I co z tego, że „sobie same i sami” wybiorą „ministry i ministrów mających nasze poparcie”, a „nie ludzi z partyjnych teczek!”, skoro tu nie widać żadnego rewolucyjnego przełomu. Mamy co najwyżej jakąś nową wersję koncepcji Milovana Dżilasa. Ale to przecież staroć, w dodatku naiwna.
Dwie Leniny będące Kiereńskimi wypominają „komentariatowi”, że jest wiek XXI i nie wystarczy „przytulanie się w warunkach rewolucji do tradycyjnej polityki, która wśród młodych budzi śmiech i zażenowanie”. Ale same proponują coś, co w prawdziwych rewolucjonistach musi budzić właśnie „śmiech i zażenowanie”. Walczyć ze „skostniałą XIX-wieczną hierarchią i łaską rządzących” to o wiele za mało. Podobnie jak deklarować, że „dość XX-wiecznych politycznych projektów marketingowych i łagodnie uśmiechniętych panów ogłaszających się wodzami rewolucji”. Łagodnie uśmiechnięci wodzami rewolucji? Niby Borys Budka? Albo Włodzimierz Czarzasty?
Dla obu Lenin, czyli wódzek rewolucji horyzontem poznawczym jest to, że na nie „leci policyjny gaz”. Optymistyczne, że coś jednak leci. Dzięki temu „sami i same możemy stanowić o sobie”. Dzięki temu gazowi. A to gaz rewolucyjny, bowiem uświadamia, że „czas wywietrzyć stare szafy i oddać władzę ludziom, w tym młodym, którzy nie chcą żyć w kraju dziadersów”. No, ale młody, ale konserwatysta, a nawet konserwatystka to też dziadersi. A jak się zakamuflują, to kto ich odróżni, wytropi i wyrzuci? No i ten rys dyskryminacyjny wobec dziadersów. A przecież miało być inaczej, czyli bez dyskryminacji kogokolwiek.
Dyskryminacja wyłazi z manifestu postwypier…alackiego niczym karaluchy spod podłogi. Co to bowiem znaczy, że nadszedł „czas na wprowadzenie takich metod partycypacyjnego głosowania, żeby nie powtórzyła się sytuacja, że prawa kobiet stają się przedmiotem jakiegoś politycznego handlu jednego pana z drugim panem i plebanem”. To nie będzie głosowania powszechnego, tylko dla nie-dziadersów, nie-panów i nie-plebanów? A gdzie równość, w tym jednak mieszczańskim światku?
Kiereńskie wcielają się w Leniny, gdy deklarują, że „nic już nie będzie tak, jak było”, bo „czują to kobiety, razem z młodymi”, ale rząd techniczny i niepartyjny to żadna rewolucja, tylko odwieczne marzenie mieszczek i mieszczan. To ma być „głos ludzkiego wkur…u i energii”? Energia to „noc oczyszczenia” albo „noc długich noży”, a nie jakaś pseudorewolucyjna ciamciaramcia. Co to za rewolucja, jak ma się opierać na „konsultacjach z obywatelkami i obywatelami na platformach partycypacyjnych lub podczas paneli obywatelskich”? Szanowne panie mieszczki i Kiereńskie, wam „kury szczać prowadzać, a nie politykę robić” – jak mówił znienawidzony przez was Józef Piłsudski.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/527882-lempart-i-suchanow-chca-byc-leninami