Pandemia jest jak podwodne trzęsienie ziemi. Wywołuje społeczne tsunami - wielkie fale, które wywracają łodzie i zalewają lądy. Niczym wojna wyostrza stanowiska, polaryzuje, radykalizuje. Ale jednocześnie przesłania, zamazuje właściwy obraz. Tak naprawdę nie wiemy, gdzie jesteśmy. Nie jesteśmy w stanie ocenić, jak realne i głębokie są zjawiska, które obserwujemy. A tym samym coraz trudniej politykom podejmować w pełni racjonalne decyzje. Coraz łatwiej o błąd.
Na polskim gruncie mamy dodatkowe zjawisko: szturm skrajnej lewicy, która korzystając z pandemii i poruszenia werdyktem TK chce bardzo świadomie doprowadzić do w istocie rewolucyjnego przesilenia w całej filozofii życia społecznego. Do przesilenia, które będzie miało skutki dotykające wszystkich przyszłych pokoleń. Nie byłoby to pewnie tak groźne, gdyby rewolucji nie nakręcała również opozycja parlamentarna, której odpowiedzialność za cywilizacyjną i kulturową kondycję Polski okazuje się właściwie zerowa. Platforma i Lewica liczą, że tą drogą dojdą szybko do władzy, dlatego wspierają procesy, które mają doprowadzić do czegoś w rodzaju puczu, siłowego przełamania sytuacji. Temu służy choćby skierowanie agresji przeciwko policji; chodzi o to, by państwo obezwładnić, by stało się bezbronne.
Do tego dochodzi atak najważniejszych sił w Unii Europejskiej, które pandemię chcą wykorzystać do przyspieszenia budowy nowego imperium, i szukają drogi do szybkiego złamania oporu Polski i Węgier. Stawiają Polskę pod ścianą, szantażują, oszukują, łamią traktaty. Stosują przemoc już nawet nie skrywając, że to jest przemoc. Budują alternatywę: albo oddanie suwerenności, albo zepchnięcie na margines.
Sytuacja jest więc bardzo poważna. Ale także widać już światełko w tunelu. Sukcesy w pracach nad szczepionką wskazują, że to zapewne ostatnia taka jesień i ostatnia taka zima. Trzeciej fali może nie być, możemy jej zapobiec; jeśli będzie, to już nie na taką skalę. Życie społeczne wróci do „normy”, rządy odzyskają pewność siebie, możliwość działania, napięcie społeczne opadnie. I w Polsce, i w innych krajach.
Dlatego tak kluczowe będą najbliższe tygodnie. Dwa, trzy lub cztery miesiące. One zdecydują o losach Polski na lata. Jeśli obóz Zjednoczonej Prawicy przetrwa, wytrzyma presję, jeśli nie ulegnie panice, rozpadowi, będzie miał szansę na odbudowanie poparcia. Nie jest powiedziane, że w 2023 roku nie będzie znów walczył o zwycięstwo.
Szansa jest, ale trzeba ją wykorzystać. Najważniejsza sprawa jest oczywista: nie huśtać łódką. I tak trzeba walczyć na trzech frontach, których nie da się - nie można -zamknąć: pandemicznym, związanym z lewicową rewoltą oraz unijnym. Każdy kolejny konflikt, froncik, nieprzemyślany ruch, może okazać się w tych warunkach śmiertelny.
Trzeba znać miarę. Owszem, w naszej debacie nie powinno być tematów tabu, i nie można zamknąć historii na pozycjach, które dziś uważamy za słuszne; nie znamy przyszłości, a procesy, które idą z zachodu są głęboko niepokojące. W tych jednak konkretnych warunkach rozpętywanie dyskusji o Polexicie jest tylko i wyłącznie polityczną nieodpowiedzialnością. I to skrajną, wręcz samobójczą. Żaden Polexit nie jest obecnie możliwy. Rząd, który rzuci takie hasło, nie przeżyje dziś kilku tygodni. Rząd, któremu przylepi się taką intencję, nie przeżyje dziś kilku miesięcy. Teoretyczne zyski związane z większą presją na Brukselę są zerowe. Nie jesteśmy Wielką Brytanią, nie jesteśmy wyspą, i oni też o tym wiedzą.
Tak, wiem, nie wszyscy muszą poczuwać się do tej odpowiedzialności. Rozumiem to, ale jednak się dziwię.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/527673-rozpetywanie-dyskusji-o-polexicie-to-nieodpowiedzialnosc