Parę lat temu wydawało się, że ulicznym rewolucjonistom nie może przytrafić się gorszy lider niż Mateusz Kijowski. Im więcej dowiadywaliśmy się o tej postaci, tym bardziej KOD tracił na znaczeniu. Któż mógł przypuszczać, że za takim przywódcą można będzie jeszcze zatęsknić? Marta Lempart dowodzi, że niemożliwe nie istnieje.
Mateusza Kijowskiego poznałem osobiście. Gdy pisaliśmy jego sylwetkę do tygodnika „Sieci”, zaprosił nas do swego domu pod Warszawą. Spędziliśmy z godzinę przy kuchennym stole rozmawiając o nim, o Polsce, o tym co jego zdaniem powinno się w naszym kraju zmienić. Nie zgadzaliśmy się w wielu kwestiach, ale rozmawialiśmy grzecznie, spokojnie, z szacunkiem.
U pani Lempart na szacunek nie ma co liczyć. Emanuje jego przeciwieństwem, na każdym kroku leje się z niej pogarda, obraza, werbalne szambo. Kijowski był przy niej hetmanem erudycji, taktu, a nawet zwykłej ogłady.
Co ja zresztą o Kijowskim… Przy kierowniczce Strajku Kobiet oazą łagodności są i najbardziej hardcorowi raperzy, i najwięksi troglodyci z piłkarskich stadionów, i wielu pensjonariuszy z Wronek, Sztumu czy Strzelec Opolskich.
To niepojęte, że ramię w ramię z kimś takim idzie dziś opozycyjna ekstraklasa. Nie przeszkadza im to. Nie próbują się od tego odcinać. W duchu zapewne się wstydzą, ale oficjalnie przybijają z nią wieszak i każą wszystkim „wyp…ć”. A przecież ta gołąbeczka z piorunem pod nosem jest najgorszym, co się mogło ananasom z opozycji przydarzyć. Bo dalej nie ma już chyba nic gorszego, brudniejszego, bardziej knajackiego, odpychającego.
Jak dla mnie, to panią Lempart powinno się pokazywać jak najczęściej. Co prawda późną porą, gdy dzieci (za którymi nie przepada, bo ją nudzą i przeszkadzają, np. w relaksie przy hotelowym basenie) nie mogą się na nią natknąć i wichrować swojej psychiki. Poznajmy ją jak najlepiej. W końcu jest to liderka, z którą – jak rozumiem – utożsamia się spora część polskiej opozycji, reklamująca jej spędy.
Dziś pani Marta płakała w Radiu Zet, bo wczoraj dostała gazem po swym uroczym obliczu. Podejrzewam, że jej łzy jednak szybko wysychają, gdy sprawdzi, jak się ma stan jej konta na internetowej zrzutce. Jest tam już blisko 1,5 mln zł. Okazuje się więc, że bluzganie do megafonu ma większy sens. Dużo większy.
Wczoraj w WP żaliła się, że nie lubią jej panowie z ABW. A parę lat temu tak bardzo chciała, razem ze swoją partnerką (ówczesną), być wśród nich. A może by tak ujawniła, co stanęło na przeszkodzie, by panie pracowały w Agencji? Dlaczego nie przeszły procedury weryfikacyjnej? Czy to nie ciekawe? Może któryś z zapraszających ją na wywiady dziennikarzy zechce o to zapytać?
CZYTAJ TAKŻE:
TYLKO U NAS. Co Marta Lempart i jej partnerka robiły w służbach? Dlaczego chciały pracować w ABW?
Lempart jak Kleopatra: „Ja tu leżę obłożona mlekiem” czyli jak się rozkręca kabaret
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/527303-im-wiecej-lempart-tym-bardziej-tesknie-za-kijowskim