„Boję się o Polskę. Że szalony Jarosław Kaczyński wyprowadzi Polskę z UE” - odniósł się do polskiego weta Borys Budka.
Co więcej, szef PO chciałby tego „szaleńca”, a także prezydenta i premiera postawić przed Trybunałem Stanu, „w ogóle wszystkich, gdy będzie to realne do przeforsowania” - zastrzegł. Czyli sam widać uznaje, że tymczasem szans na to nie ma. No, bo jak miałby brzmieć wniosek w sprawie tego „będziesz siedział!”, jak skandowali w Sejmie posłowie partii z nazwy obywatelskiej do wicepremiera i prezesa PiS?
Wnioskujemy o…, za godzącą w naszą rację stanu obronę polskich interesów poza granicami, jak również za godzącą w interesy naszych partnerów z Trójkąta Weimarskiego Niemiec i Francji inicjatywę Trójmorza, a także skłócające nas z bezpośrednimi sąsiadami inwestycje w dywersyfikację gazu, centralny port komunikacyjny czy przekop Mierzei Wiślanej, oraz burzenie w kraju spokoju i ładu społecznego, w tym prawnego, poprzez ściganie aferzystów i złodziei?
…Wolne żarty. Pan Budka, udziałowcy platformy i podczepieńcy z kanapowych ugrupowań mogą mówić, co chcą, żyją i funkcjonują w wolnym kraju. I tu właściwie zaczyna się ambaras. Nie z powodu, że „żyją i funkcjonują” lecz, że w wolnym kraju, w którym nie potrafią się odnaleźć bez dyrektyw i nadzoru, a to Moskwy, jak przed 1989 rokiem, a to Berlina czy Brukseli, jak obecnie. Oto stała się rzecz katastrofalna i niewybaczalna: demokratycznie wybrany rząd RP ośmielił się sprzeciwić niemieckiej prezydencji w UE, tudzież unijnym urzędnikom, którym się wydaje, że rządzą jakimś nowożytnym, świętym cesarstwem. Premier Mateusz Morawiecki (de facto nie tylko on) zagroził zawetowaniem unijnego budżetu, ponieważ nie chce dać Brukseli (czytaj: Berlinowi z podpórką Paryża) instrumentu, dzięki któremu Polska i pomniejsze kraje stałaby się bezwolnymi prowincjami tegoż unijnego cesarstwa. Ale, że bliższa ciału koszula, pozostanę przy sprawach dotyczących tylko Polski. I tu kilka prostych pytań:
Jak wyglądałaby sytuacja w naszym, polskim domu, gdyby odsądzany od czci i wiary „za brak solidarności” rząd PiS ugiął się pod dyktatem Berlina w sprawie tzw. relokacji islamskich imigrantów? Godzi się uzupełnić, że wedle traktatowych zapisów polityka imigracyjna pozostaje w gestii państw członkowskich UE, a Berlin z nikim zaproszenia tzw. uchodźców do Europy nie skonsultował. Czyżby do europarlamentu nie dotarły tragiczne w skutkach eksplozje w samej Brukseli, na lotnisku, czy w metrze (32 zabitych, ponad trzystu rannych) i inne tego rodzaju efekty na większą i mniejszą skalę sobiepańskiej „Willkommenspolitik” w samych Niemczech, Belgii, Francji, w całej zachodniej Europie…?
Jak wyglądałaby sytuacja energetyczna naszego kraju, gdyby nie polskie pisowskie inwestycje, począwszy od budowy świnoujskiego gazoportu z inicjatywy prezydenta Lecha Kaczyńskiego, a na realizowanym projekcie Baltic Pipe skończywszy, gdyby polski rząd podporządkował się narzucanej przez Berlin całej Europie, wieloczłonowej inwestycji, rosyjsko-niemieckiego gazociągu NordStream? Czy trzeba przypominać o skandalicznie zawyżonych cenach na dostawy tego surowca w kontraktach zawartych przez spółkę PO-PSL i przykręcaniu kurka przez Rosjan…?
Jak to możliwe, że unijni urzędnicy przesądzają o tym, którzy sędziowie w naszym kraju są właściwi, a którzy nie? Dlaczego europarlament, Komisja Europejska i Trybunał Sprawiedliwości UE nie zajęły się dotąd łamaniem praworządności i niezależności sądownictwa w Niemczech, gdzie sędziów, w tym Trybunału Konstytucyjnego wyłaniają politycy, a mianowania dokonuje minister sprawiedliwości? Dlaczego unijni obrońcy praworządności nie interweniowali jeszcze w sprawie bezpardonowego wyrzucenia z Pałacu Sprawiedliwości protestujących sędziów przez francuskich policjantów? Albo w sprawie łamania demokracji - brutalnego rozprawiania się na ulicach (z ofiarami śmiertelnymi), przez funkcjonariuszy z protestującymi związkowcami, tzw. ruchem żółtych kamizelek?
Jak to się dzieje, że repolonizacja mediów byłaby gwałceniem wolności słowa, że opinia publiczna w Polsce może być kształtowana przez zagranicę, do której należy u nas 90 proc. mediów, a w Niemczech, Francji i innych krajach, gdzie obce koncerny medialne nie są w ogóle dopuszczone do głosu, w oczach unijnych urzędników wszystko jest w porządku?
Za to wszystko już nie tylko kodeks karny, ale również Trybunał Stanu - mogę zapewnić, że nikt już nie popełni drugi raz tego błędu, by nie rozliczyć Kaczyńskiego
— zapowiedział Borys Budka, przewodniczący bez programu i planu, kompromitujący swymi tyradami całe ugrupowanie, ten sam Budka, który wepchnął żonę na lokalną listę wyborczą, przez co członkowie PO rzucili legitymacjami partyjnymi… Czy po stronie opozycji rzeczywiście nie ma dziś ludzi, którzy całej tej kamaryli potrafiliby powiedzieć: basta?
Można rzec, nie moje małpy, nie mój cyrk, ale postawione przeze mnie pytania odnośnie do polskiego weta w UE, które w obłąkańczym bajdurzeniu Budki „uderzają w polską rację stanu”, bo nie pozwalają na ubezwłasnowolnienie naszego kraju i uzależnienie od widzimisię brukselskich komesów, to jednak zbyt poważna sprawa, by zostawić ją bez komentarza. Toczy się bowiem bezlitosna walka o przyszłość Polski: czy pozostaniemy państwem suwerennym, gospodarzem we własnym domu, czy uzależnionym politycznie od Berlina poprzez Brukselę i podporządkowanym w każdej już dziedzinie, nawet w kwestiach światopoglądowych i etyczno-moralnych lewackim trendom.
Instrumentem, który miałby rzucić polski rząd na kolana mają być pieniądze. Te rzeczywiste, w tym z naszych własnych składek do wspólnoty, i te wirtualne, z pożyczek UE, które wszyscy będziemy musieli spłacić, jak te z zaplanowanego funduszu do walki z koronawirusową pandemią.
Zgodnie z tym perfidnym planem uzależnienia wypłat od przestrzegania bliżej nieokreślonej praworządności, mielibyśmy zapomnieć o własnej kulturze, wyrzec się chrześcijańskich korzeni i tradycji narodowych, ba, nawet obchodzonych przez nas świąt. Tę walkę widać już na ulicach, w atakach na wszelkie świętości. To ma być ta praworządność, kto jej się sprzeciwi, tego należy „zagłodzić” - jak otwarcie nakreśliła polityk współrządzącej w Niemczech lewicy (SPD), wiceprzewodnicząca europarlamentu Katharina Barley, w ramach dyskusji o „powiązaniu funduszy UE z przestrzeganiem praworządności”. A wszystko wedle zasad zgodnych z niemieckim przysłowiem: „Was die Erwachsenen können, kannst du noch lange nicht“, po naszemu - „co wolno wojewodzie, to nie Tobie smrodzie”…
Już niemiecki przewodniczący europarlamentu Martin Schulz forsował nadrzędne znaczenie PE i Komisji Europejskiej, pozwalał sobie nawet na bezczelne strofowanie prezydentów i premierów krajów członkowskich wspólnoty. Jego dzieło kontynuuje niemiecka przewodnicząca KE Ursula von der Leyen, która zamiast kategorycznego „nein” dla absurdalnych połajanek wobec Polski (i nie tylko), potępiła nasz kraj za wyimaginowane „strefy wolne od LGBT”, istniejące jedynie w fejkach rozpowszechnianych przez działaczy tego środowiska w internecie. Zapoczątkowana ongiś przez Cesarstwo Niemieckie Kulturkampf trwa, tyle, że w postaci dostosowanej do naszych czasów.
Problem w tym, że niemieccy i unijni politycy nie uważali na lekcjach historii, w tym tej najnowszej. Wydaje im się, że za pomocą szykanowania, „zagładzania” i poprzez jawne wspieranie sprzedajnej opozycji (de facto mieliśmy taką w naszym kraju od czasów rozbiorów po dziś), można rzucić na kolana kolebkę „Solidarności”, tych, którzy doprowadzili do upadku sowieckiego imperium! Pudło! Co najwyżej doprowadzą do radykalizacji nastrojów i w efekcie końcowym do rozpadu unii, notabene już zapoczątkowanego przez „brexit” - bezprecedensowe wystąpienie Wielkiej Brytanii ze wspólnoty.
Na koniec jeszcze jedna kwestia, powtarzana jak mantra w propagandzie zagranicy i przez opozycję, jakoby „Polska była największym beneficjentem w UE” i „dostawała najwięcej pieniędzy”. Wyjaśniam i proszę o zadawanie kłamu tym twierdzeniom. Z uwagi wielkość naszego kraju przypadała nam największa suma, co jednak jest zwodnicze, ponieważ w przeliczeniu na głowę (liczbę mieszkańców) oraz w stosunku do PKB byliśmy wśród unijnych biorców w poprzednich budżetach dopiero na trzecim i czwartym miejscu (wystarczy zajrzeć do danych unijnego Eurostatu). Poza tym, Polska udostępniła unii nasz prawie 40 mln rynek konsumencki, na czym skorzystali głównie Niemcy (widać to na półkach w dowolnym sklepie między Odrą a Bugiem), i wykorzystywaną do dziś tanią siłę roboczą (dość porównać zarobki po obu stronach Odry). Mało kto przy tym wie, że dopiero pod koniec lat ‘90 zniesiono w Niemczech możliwość odpisywania przez rodzime firmy od podatków łapówek płaconych przez nie poza granicami przy zakupie „upadających” przedsiębiorstw i zawieraniu lukratywnych kontraktów.
Ktoś chciałby coś jeszcze dodać w sprawie solidarności i praworządności w unii równych i równiejszych…?
Więc, po prawdzie, kto już dawno powinien ponieść odpowiedzialność za wyprzedaż interesów kraju, w tym za tworzenie struktur partyjnych za niemieckie pieniądze? - że wspomnę wypowiedź byłego polityka PO Pawła Piskorskiego, który opowiedział przed kamerami TVN24 o posiłkowaniu się przez Donalda Tuska milionem marek od niemieckich unitów z CDU, współrządzących obecnie w wielkiej koalicji z siostrzaną CSU i socjaldemokratami z SPD. A propos Niemiec, właśnie otwarto z dziesięcioletnim opóźnieniem i mnóstwem afer w tle nowy Port lotniczy Berlin-Brandenburg - jak mówił kandydat na prezydenta polskiego prezydenta Rafał Trzaskowski, po co nam CPK, skoro mamy lotnisko w Berlinie…?
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/527272-czego-nie-pojmuje-budka