Interesy UE są ponad prymitywne straszenie Warszawy i Budapesztu, choćby nieodporni musieli często zmieniać pampersy.
Nawet Donald Tusk, gdy był premierem, wyczuwał, że trzeba mieć jakieś narzędzie, by nie dać sobie wchodzić na głowę i nie oddawać wszystkiego za bezdurno. Jak z tego korzystał, to już zupełnie inna sprawa, bo nie korzystał. Ale zdawał sobie sprawę, czym jest weto i że nie jest to nic zdrożnego czy zakazanego, skoro przewidują je traktaty. Wiedzą też ci, którzy Polsce niekoniecznie dobrze życzą, bo w UE udawana miłość jest tylko dla nierozgarniętych, a realia są takie, jak je opisał premier Niderlandów Mark Rutte, czyli że każdy broni interesów własnego państwa i po to głównie jest Rada Europejska.
Nieprzypadkowo Mark Rutte straszy teraz Polskę i Węgry, że pozostałe 25 państw oba nasze kraje nie tylko ukarze, ale i wyroluje, gdyż przyjmą budżet oraz Fundusz Odbudowy tylko dla siebie. Podobnie wypowiada się znany „przyjaciel” Polski, były belgijski premier Guy Verhofstadt. Obaj wiedzą jak się szantażuje inne państwa członkowskie, żeby ukryć własne grzechy. Rutte w szczególności musi odwracać skórę kota włosem do ciała, skoro dużo mówi o poświęceniu i łaskawości swego kraju jako płatnika netto, a z drugiej strony ma różne ulgi, jakich właściwie jego kraj mieć nie powinien. No i ma raje podatkowe w terytoriach zamorskich, które są miejscami, gdzie okrada się z należnych podatków inne państwa unijne.
Premier Rutte (podobnie jak wcześniejsi szefowie rządu Niderlandów) zawsze najgłośniej krzyczy podczas negocjacji unijnych budżetów, żeby odwrócić uwagę od tego, co go kompromituje. A raje podatkowe i przywileje kosztem biedniejszych państw kompromitują jak najbardziej. Dlatego, gdy spotka kogoś takiego jak Donald Tusk, to wie, że nawet gdy ten orientuje się w sile weta, nigdy go nie zastosuje. Jeszcze lepiej wie to niemiecka kanclerz Angela Merkel. Niderlandy czy Niemcy nauczyły się więc, że mogli Polsce przystawiać pistolet do skroni. Tym razem znowu przystawili, ale nie mają już przed sobą tchórza.
Prezydencja niemiecka wymyśliła sobie, że jak razem z Niderlandami, Belgią czy Szwecją zaszantażują Polskę i Węgry, to będzie tak jak zawsze. Tym bardziej że zaraz narobi jazgotu beznadziejnie naiwna i niemądra opozycja w Polsce, która na każde mruknięcie Berlina, Brukseli czy Hagi robi pod siebie. Wystarczy popatrzeć na histeryczne reakcje Borysa Budki. Albo na kabaret grany przez popuszczających w pampersy samozwańczych zbawców Polski spod znaku Konferencji Ambasadorów RP. Z tego, co to zastrachane i wiernopoddańczo oddane Berlinowi towarzystwo robi wynika, że ich związek z RP jest żaden. A kompromitujące jest to, że kiedyś byli ambasadorami.
Wszystkie strachy na lachy płynące z Brukseli i europejskich stolic nastawione są na zakompleksionych Europejczyków ostatniej minuty, czyli opozycję i tzw. autorytety. Mają oni swój strach, oportunizm i służalczość przenieść na polskie społeczeństwo, a to ma wpłynąć na rządzących, żeby też się wystraszyli. Tylko nie z nami te numery, Brunner. Wprawdzie zawsze to działało, ale tym razem nie zadziała, bo nie rządzą Polską zastrachani i zakompleksieni prowincjusze, dający sobie robić „koło pióra”.
Całe straszenie jest po to, żeby zyskać ile się da za nic. Ale tym razem premierzy Polski i Węgier zachowują się tak jak Mark Rutte (i jego poprzednicy), którzy zawsze wymachują wetem, gdy chodzi o naruszenie interesów ich kraju. Grozili też wetem wiele razy premierzy Wielkiej Brytanii, gdy jeszcze była w UE. I właściwie nigdy grożący tą bronią (wcale nie atomową) nie przegrywali. Przegrywali tylko tchórze, mówiący o wecie, ale nie odważający się go użyć. Po prostu europejscy wyjadacze połykali bez popijania takich papierowych tygrysów jak Donald Tusk. I nawet nie musieli ich specjalnie mocno straszyć.
Rządy Polski i Węgier nie są strachliwe, stąd wytoczono przeciwko nim największe armaty. Z tego wynika też tak wielka fala hejtu na oba krnąbrne kraje i jeszcze większa medialna, międzynarodowa kampania dyfamacji. Wspierana przez wyposażoną w duże zapasy pampersów i rozryczaną opozycję w Polsce oraz wspierające ją tzw. autorytety. To wszystko ma rządy Polski i Węgry przestraszyć i zmusić do uległości. Tylko to wszystko na nic.
Skoro w dotychczasowej historii UE ci, którzy poważnie grozili wtem, nie przegrywali, tak samo będzie i tym razem. Wyleje się jeszcze trochę szamb, ale wszystko znajdzie swoje dobre rozwiązanie. Wystarczy nie dać się zastraszyć. Interesy UE są ponad straszenie, choćby nieodporni musieli często zmieniać pampersy. A potem wszyscy zapomną o czasie straszenia i ogłoszą kolejny sukces. Tyle razy UE już to przerabiała, że opozycja w Polsce i jej autorytety mogliby się wreszcie czegoś nauczyć. Może przynajmniej nie występowaliby w roli użytecznych idiotów. Ale na to raczej trudno liczyć.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/527240-wystarczy-ze-polska-i-wegry-nie-dadza-sie-zastraszyc