Wybory w Mołdawii zostały szybko rozstrzygnięte jako zwycięstwo opcji prozachodniej: Mai Sandu. Ale ileż już takich zwycięstw było na postsowieckim obszarze, po których Zachód robił dwa kroki w tył, nikt tego nie zliczył.
Sandu, która w zeszłym roku wprowadziła swoja partię do parlamentu, zdążyła zostać premierem, potem była odwołana przez prorosyjskich polityków, wcześniej zaś zapisała w swoim biogramie wiele proeuropejskich osiągnięć politycznych i walkę z korupcją na stanowisku ministra edukacji. W II turze wyborów prezydenckich stanowczo pokonała Igora Dodona, skorumpowanego polityka, a obywatele Republiki Mołdawii dokonali cudownej narodowej mobilizacji - włącznie z zatrzymywaniem przekupionych wyborców. Tym razem zmagania wyborcze obserwowałem z perspektywy przegranych, w towarzystwie Naddniestrzan, obywateli Mołdawii, ale bardziej - członków „ruskiego mira”, „rosyjskiego świata”, a można rzec że i ludzi sowieckich - nawet gdy urodzonych już po rozpadzie ZSRS.
CZYTAJ TAKŻE O MNIEJ ZNANYCH POWODACH PRZEGRANEJ ROSYJSKIEGO KANDYDATA:
Mołdawia po geostrategicznym referendum
-Nie pozwolili naszym głosować! - oburzał się Jurik, mój blisko trzydziestoletni kompan do - o dziwo - piwa. Mówi o swoich sąsiadach i rodzinie, którzy pojechali na wybory. W niedzielę wsiedli do podstawionych nieopodal autobusów i pojechali do małej miejscowości Varnița, po mołdawskiej stronie granicy. To trudności głosowania z separatystycznego kraju - formalnie Naddniestrzanie mogą być uznani za Mołdawian (wyrobić sobie paszport), ale nie mają komisji wyborczych na terenie swojego nieuznawanego państewka, więc rząd w Kiszyniowie organizuje im punkty wyborcze tuż przy granicy. Kto więc nie pozwolił głosować, skoro władze mołdawskie ułatwiają procedurę jak mogą? Zwykli mieszkańcy, mieszkańcy wsi. - Wyszli, na ulice, złapali się pod ręce i stanęli naprzeciw kolumnie autokarów! Nie mają prawa! My możemy głosować! Możemy obronić Naddniestrze przed wojną z nacjonalistami! - unosi się Jurik z każdą chwilą, a ten obłęd w oczach ludzi ruskiego mira nigdy nie wróży nic dobrego.
Bo między innymi wojną straszono w Naddniestrzu tej jesieni. Prorosyjski i do bólu usłużny Putinowi prezydent Igor Dodon jawił się jako przyjaciel Naddniestrza, a Maia Sandu, której przypisywano absolutnie wszystkie zło świata zachodniego (włącznie z homoseksualizmem) ma być marionetką Unii Europejskiej (jakby Dodon jeżdżący na rytualne wizyty do prezydenta Rosji nie był osobistą pacynką Putina). Kandydatka proeuropejskiej opozycji musiała organizować osobne konferencje prasowe, na których wprost zapewniała, że nie będzie likwidować rosyjskich szkół, nauki języka rosyjskiego czy nie nakaże używania jedynie rumuńskiego w urzędach (wtedy zresztą 1/4 kraju by oniemiała, bo nie zna innego języka).
Tak myślą obywatele ruskiego mira
Ja Jurikowi świata nie wyjaśnię. Urodził się w Naddniestrzu, od dziecka karmiony jest opowieściami o sowieckiej krainie szczęścia („Nigdy nikomu niczego nie brakowało”), którą zniszczyli Amerykanie, w szkole uczył się o skoku cywilizacyjnym jaki przyniosła „wielka, bolszewicka rewolucja październikowa”, służył w naddniestrzańskiej armii podziwiając wyszkolenie i sprawność „mirotwórców” czyli de facto armii rosyjskiej stacjonującej w jego kraju niby jako siły pokojowe, wreszcie o rumuńskich nacjonalistach, którzy rzekomo chcieli wysiedlić wszystkich rosyjskojęzycznych Mołdawian. Próby wyjaśnienia sobie świata skazane są na porażkę, bo nieprzypadkowo oni nazywają się „rosyjskim światem”. Po tym jak prawosławny mnich służący w klasztorze wykutym we wzgórzu przekonywał mnie, że w Unii Europejskiej jest bieda, wiejska gospodyni tłumaczyła, że „Putin jest jaki jest, ale przynajmniej chce pokoju”, a kiszyniowska bibliotekarka narzekała na prezydenta Rosji, że „jest za słaby, my tu czekamy na jego czołgi a on nic”, nie mam wątpliwości, że i z Jurikiem możemy się dogadać na tematy towarzyskie, ale jeśli chodzi o politykę - nie ma co nawet zaczynać. Zwłaszcza że Polakowi, którego naród utracił elity w Katyniach, na Sybirze oraz we lwowskich i wileńskich katowniach, trudno się słucha o „koniecznych ofiarach socjalistycznego postępu”.
Głosować za pieniądze
Ale i te prozaiczne, sąsiedzkie sprawy, są ulepione imperialną propagandą. Bo sąsiedzi i bliscy Jurika pojechali głosować, faktycznie mężczyźni ze wsi zatrzymywali ich jak mogli, ale mój druh nie mówi wszystkiego. Bo oni pojechali postawić krzyżyk przy nazwisku Igora Dodana nie bezinteresownie, a konkretniej: za 10 dolarów każdy. Tyle przynajmniej dawali w malutkiej mieścince Jurika, bo w Tyraspolu podobno więcej. O ile więc Naddniestrzanie mają formalne prawo zagłosować, o tyle brać pieniądze za krzyżyk na karcie do głosowania - już nie. Dodatkowo dyrektorzy i kadry kierownicze przedsiębiorstw separatystycznej republiki od kilku dni wzywali swoich pracowników, ni to groźbą, ni to prośbą, do stawienia się na stosownym placu czy skrzyżowaniu, skąd obywatele, którzy mają mołdawskie paszporty, zostaną zabrani do punktów wyborczych. Podobno rekordowa frekwencja była widoczna gołym okiem.
W tym dwójmyśleniu jest nuta fatalizmu, który prowadzi przez postsowiecką duszę. Zapisujesz się na niedzielną wycieczkę autokarem, przewodniczka (zazwyczaj jest to kobieta) daje ci karteczkę na kogo masz zagłosować, ty wedle tej instrukcji głosujesz (rzadko kiedy kierowniczka wymaga potwierdzenia w formie zdjęcia z telefonu), a potem przychodzisz po gotówkę. Jeśli przewodniczka zwleka z wypłatą - wtedy pasażerowie potrafią się zbuntować i zatrzymać autokar, dopóki nie będzie pieniędzy, bo dla wielu Naddniestrzan oszustwo wyborcze jest wtedy, gdy zagłosujesz jak ci kazali, ale nie chcą zapłacić. A potem się oburzasz, że Mołdawianie nie chcą ułatwiać głosowania ludziom opłacanym przez oligarchów.
Ale szczytem dwójmyślenia, ba!, rozdwojenia jaźni, jest czterdziestoparoletnia Elena, jedna z wyżej opisanych „kierowniczek” wyprawy. Szczupła blondynka o ściśniętych ustach, z przesadzonym makijażem, mogłaby grać surową urzędniczkę w sowieckich filmach. Po powrocie z wyborów Elena, na co dzień pracownik biurowy w jednym z tyraspolskich urzędów, ma do wykonania osobliwy raport. Spisywane na kolanie w autobusie listy pasażerów głosujących na Igora Dodona i kwitków pobranych z komisji wyborczych to nie lada arytmetyka. - Oni są niepoważni. Bierze taki, głosuje, ale nie bierze zaświadczenia. No i jak z takim gadać? - mówi Elena. „Kierowniczka” ma na myśli rozliczenie z kupowania głosów, zapłatę za niedzielną wycieczkę do Varnițy. Sposobów na niezapłacenie wyborcom jest kilka. Ci pijani (choć jest ich niewielu) często nie pamiętają czy wzięli już dolary i może zgubili, czy nie brali. Niektórzy się spóźnią, zgubią w gąszczu autobusów obstawiających jedną szkołę w przygranicznej wsi. Większość karnie zagłosuje, ale jednym można dać gotówkę w naddniestrzańskich rublach, a dolary zachować. A potem rozliczyć to przed przełożonymi w odpowiedni sposób i zatrzymać kilka dolarów tu i ówdzie.
Kupowanie głosów - święto demokracji
Ta piramida drobnych oszustw kumuluje się w dniu wyborów, które faktycznie są świętem demokracji, świętem ludu. Na co dzień zwykły człowiek dolarów nie weźmie, bo kogo interesuje jakaś usługa prostego obywatela? Zarabiają oligarchowie, celnicy, mundurowi, a taki gospodarz ze wsi albo emeryt z benderskiego bloku? O, teraz, to oni mają święto, przy tych 200 rublach naddniestrzańskich dostają prawie połowę miesięcznej emerytury! Nic dziwnego, że oligarchów taka demokracja może mocno irytować, jak to opisywał Aleksander Zinowiew w swoim „Homo sovieticus”.
My zaś jesteśmy przeciw demokracji, bowiem przeszkadza nam ona uczciwie, bez uciekania się do obłudnych spektakli, walczyć o demokrację.
Ale Elena i Jurik to uczciwi ludzie, oni brzydzą się oszustwami. A to właśnie dokonuje się na ich oczach! Bo oto Varnița nie chce wpuścić ich autobusów do wsi. Ich, którzy szczerze i uczciwie biorą pieniądze żeby zagłosować na tego dobrego, rosyjskiego człowieka Igora Dodona. Co za podłość! Ale to nie koniec knowań przeciwko Naddniestrzanom - oto Jurik pokazuje nam nagranie znalezione w naddniestrzańskim internecie. Filmik przedstawia wnętrze marszrutki (autobusu), na którym kierownik wycieczki daje pieniądze za głosowanie… na Maię Sandu. - Co za bezczelność! - oburzają się oboje. - Cali Mołdawianie. Chciwi, nieuczciwi nacjonaliści. - komentują jednocześnie, jakby rozmowy sprzed 15 minut, jakby całego procederu opłacania ich wyborców, już nie pamiętali. Zresztą filmik to prawdopodobnie kłamstwo - głos mężczyzny na nagraniu słabo pokrywa się z ruchem ust, a Sandu nie miałaby pieniędzy ani logistycznych możliwości kupić głosy w Naddniestrzu, poza tym jej siła tkwiła w poparciu zachodniej diaspory, a nie odciętych od świata Naddniestrzan.
Nowy rosyjski pomazaniec?
Tymczasem przegrana „rosyjskiego świata” nie jest tak spektakularna, jak by się mogło wydawać. Dodona dobiła nie tylko przebojowość uczciwej Sandu, prozachodnia tożsamość części obywateli Mołdawii, ale też dwa pozazachodnie czynniki: osobowość prezydenta oraz trzeci gracz mołdawskiej polityki. Dodon nawet swoim ludziom wydawał się słabym pionkiem - wcześniej Vlada Plahotniuka, który potrafił go (prezydenta!) usadzić na krześle klepaniem po ramieniu, później Władimira Putina. Dodon, czterdziestopięciolatek o nalanej twarzy, wyglądający na sześćdziesięciolatka, ze swoimi błędami językowymi i drewnianą mową, nie porywał tłumów. Gwóźdź do trumny Dodona wbił Renato Usatîi, także kandydat prorosyjskiej części Republiki. W I turze zdobył prawie 17% głosów (które w większości padłyby na Dodona) i publicznie zadeklarował, że nie popiera obecnego prezydenta.
Usatîi to przebojowy oligarcha, burmistrz Bielc, drugiego co do wielkości miasta w Mołdawii. Przez kilka lat na przymusowej emigracji z powodu zatargów z ówczesnym włodarzem kraju Vladem Plahotniukiem, nie zapomniał Dodonowi ataków i intryg - i w Mołdawii, i w Rosji. Usatîi to prawdziwy showman, prowadzi videobloga, nigdy się nie poddaje, gdy de facto wyrzucono go z kraju, potrafił nadal rządzić miastem. Po upadku rządów Plahotniuka powrócił i w rok zbudował sobie poparcie niemal co piątego wyborcy, zatopił Igora Dodona a do Mai Sandu udał się z bukietem żółtych róż. To on będzie walczył o rolę rosyjskiego pomazańca w następnych zmaganiach politycznych, bo przecież setki tysięcy prorosyjskich wyborców nie znikną, a władza prezydencka w rękach Sandu to nie tylko popularność, ale przede wszystkim problemy, problemy i jeszcze raz problemy. Nie wierzę więc, że ruski mir się podda, zresztą on się nigdy nie poddaje. Choćby mięsa nie było w omskich sklepach, prądu w Nowosybirsku i ogrzewania we Władywostoku - na postsowiecką ekscytację zawsze znajdą się siły. A właśnie - w mieszkaniu Jurika, kupionego za 2500 euro (sic), nie ma prądu i ogrzewania. Dlaczego? - Póki oni tam będą knuć, u nas dobrze nie będzie - mężczyzna pokazuje chwiejącą się głową na zachód. Nie wiem tylko czy ma na myśli pobliską Mołdawię czy jakiś dalszy Zachód. Ale to nieważne - przecież ten pogląd rodzi się nie w głowie, ale w jakimś zeszycie kolejnego postsowieckiego ideologa.
CZYTAJ TAKŻE:
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/526869-czy-rosja-w-moldawii-przegrala-czy-tylko-przegrupowuje-sily