„Obłudnicy, ścierwojady, świńskie ryje, szaleńcy, paranoicy, durnie, prostaki, ćwoki, niedorżnięta wataha, pasożyty, kanalie, chamy, dziady, szkodnicy, plugawcy, karły moralne, faszyści, katolickie cioty, złodzieje, śmiecie, zera…”
— oto, kto zajmuje się u nas polityką, bowiem tak określali sami siebie nasi sejmici, wszystkie te inwektywy zaczerpnąłem z ich wokabularza, wszystkie padły z mównicy naszego parlamentu, wszystkie zostały wypowiedziane do mikrofonów i przed kamerami.
In prinicipio erat Verbum, na początku było słowo… W kwestii formalnej, zacytowane bluzgi pochodzą z mojego komentarza z… 2014 roku, de facto nie pierwszego o upadku kultury politycznej, jeśli o czymś takim w naszym kraju można w ogóle mówić. Nasi politcelebryci biegali od studia do studia i sączyli swój jad. Wydawać się wtedy mogło, że język polskiej polityki sięgnął dna, że gorzej się nie da, że wreszcie się od tego dna odbijemy i nastąpi jakaś cezura, a moje ówczesne krakanie na portalu wPolityce.pl, iż „nadejdzie chwila, gdy słowo nie będzie już wystarczało”, pozostanie niespełnionym czarnowidztwem. Niestety, dno nie zostało jeszcze osiągnięte i nawet nie wiem, czy dobijamy do niego teraz…
W tym momencie proszę wszystkich wrażliwych, aby zrezygnowali z czytania dalszej części tego tekstu, gdyż padną w nim słowa niecenzuralne.
Nie wiem czy wiecie, ale Bąkiewicz mieszka na tej ulicy. I teraz mam dla was nowe hasło: wie już ca-ła Ro-bot-ni-cza, ma-cie chu-ja Bą-kie-wicza…!
— krzyczy kobieta do megafonu z platformy na samochodzie, jadącym na początku nielegalnego pochodu z transparentami tzw. strajku kobiet, zmierzającego pod dom prezesa Stowarzyszenia Marszu Niepodległości. Po chwili głos z platformy, z zaaranżowanym podziałem na role: - Bąkiewicz…!, rozlega się z głośników, aż światła zapalają się w okolicznych oknach. - Cooo…!?, odpowiadają maszerujący. - Ty chuju!, odpowiada żeński głos z platformy…
Sejmitka Kamila Gasiuk-Pihowicz skwituje późniejsze spisywanie demonstrantów przez policję:
PiS urządza łapankę na pokojowo protestujących pod domem Bąkiewicza! Skandal!
Pandemiczne obostrzenia? Prawo? A kogóż to obchodzi?! Że niecenzuralne? Nic nowego, już lata temu podstarzały rockman z uwiądem twórczym Zbigniew Hołdys wywnętrzał się w miesięczniku Press, że prezes PiS Jarosław Kaczyński to „ponury chuj”, co ten branżowy periodyk opublikował bez wykropkowania. Tomasz Lis, pracodawca muzyka-samouka, który chełpi się, że nie ma matury, wywindował go w swym tygodniku do rangi politycznego komentatora: „Zamykamy oczy, niech Hołdys pisze, co chce”, skomentował.
Obrażanie, lekceważenie, pogarda… - na początku było słowo. Niezaprzeczalny wkład w upowszechnianiu chamstwa mają sami politcelebryci oraz obsceniczno-estradowe i dziennikarskie kauzyperdy, którzy swój partykularyzm wciskają ludziom jako patriotyzm i zawodową misję: „Ludzie nie są tak głupi, jak nam się wydaje. Są dużo głupsi” - wywodził na Uniwersytecie Warszawskim o swej telewizyjnej widowni, „baranach z pilotami”, sam Tomasz Lis. Ten sam Lis, który w chwili zamachu stanu, tzw. „Nocnej zmiany” - odsunięcia od władzy premiera Jana Olszewskiego, zwracał się błagalnie do „intelektualisty”-esbeka Lecha Wałęsy: „Panie prezydencie, niech pan nas ratuje…!”. Po drodze, w krzewieniu mowy nienawiści był jeszcze Władysław Bartoszewski, niegdyś szef dyplomacji, który na marginesie groźby zburzenia wódczano-magdalenkowego i okrągłostołowego układu z reprezentantami komunistycznego reżimu mówił o wyborcach PiS i pierwszym zwycięstwie wyborczym partii Kaczyńskiego, jako o „bydle”.
Zamiast rzeczowego dyskursu - dyskredytacja, ordynarne połajanki, powielanie prostactwa, wulgaryzmów, podgrzewanie nastrojów, a przede wszystkim permanentne napuszczanie na siebie i dzielenie Polaków. Tzw. wojna polsko-polska nie jest wytworem naszego społeczeństwa, została rozpętana i nadal jest podsycana, jako instrument do zwalczania przeciwników Polski, która napiętnuje zdradziecką prywatę, która albo będzie silna, albo pozostanie państwem kadłubowym, „chuj, dupa i kamieni kupa”, jak to określił sam minister spraw wewnętrznych w gabinecie premiera Donalda Tuska, Bartłomiej Sienkiewicz.
„Biada narodowi, który nie szanuje sam siebie”, pisał Aleksander Fredro. „Ulica i zagranica” - czyje to hasło…? Hasło, które zostało oficjalnie rzucone jako przewodnie motto przez szefa odsuniętej przez wyborców od władzy największej partii opozycyjnej, Platformy, o ironio!, z nazwy Obywatelskiej, bezwstydnie siejącej ferment, wzniecającej skrajne podziały społeczne, rabację, bez żadnych hamulców etyczno-moralnych, powodowanej jedynie prywatą jej przywódców i żądzą władzy dla odzyskania dawnego statusu zarządców państwa z tektury, państwa teoretycznego. Bydło na ulicy jest wytworem zbydlęcenia politycznego.
Moja p…. należy do mnie!”, „Moja szpara mówi wara!”, „Wyskrobie się gdy zechcę”, „J… kler!”, „Koniec laby, teraz was z….. baby!”, „P….. PiS!”…
— to język tej samej opozycji, która wciąż ma nadzieję, że z pomocą podburzanej ulicy i usłużnej zagranicy przejmie władzę. Wiecowymi idolami stają się miernoty; najpierw przestępca z prawomocnymi wyrokami, który w biało-czerwonych rękawiczkach stał na czele tzw. Komitetu Obrony Demokracji, niejaki Mateusz Kijowski, wożony przez tzw. totalną opozycję nawet do Brukseli, a dziś odrażająca Marta Lempart, której dokładnie 11 listopada, czyli w dzień Narodowego Święta Niepodległości, udzielił swych łamów opiniotwórczy „Die Zeit”, a w rozpowszechnieniu przeprowadzonego z nią wywiadu pomogła rozgłośnia Deutsche Welle. Niech zagranica wie, jak „liderka największego od 1989 roku strajku” jest szykanowana, że ze strachu nie wraca do domu, że Kaczyński wzywa neofaszystów do przemocy, że „jej ruch” toczy walkę o świeckie państwo, niezależne sądy, lepszą opiekę zdrowotną, że „ludzie są wściekli”, a ich… „głównym wrogiem pozostaje rząd, a także policja i aparat ścigania”, które „działają w interesie PiS, a nie w interesie państwa i obywatelek oraz obywateli”. Co innego „my”, którym to zaimkiem osobowym posługuje się Marta Lempart:
Czyścimy fora i media społecznościowe z mowy nienawiści, zapraszamy do dyskusji ekspertów i piszemy wspólnie e-maile do rządu
— opowiedziała w „Die Zeit”, taka koncyliacyjna… Niech świat wie! Przy okazji wezwała Komisję Europejską, aby nie czekała „aż wszyscy znajdziemy się w więzieniu”, nie rozmawiała z tym „represyjnym, kłamliwym, przestępczym rządem” PiS, lecz udzieliła bardziej radykalnego wsparcia - „potrzebujemy ochrony przed policją i prokuraturą”.
Choć Deutsche Welle ma polskojęzyczną sekcję, ani słowa o kloacznym języku wyciągniętych na ulice i wspieranych przez opozycję „działaczy”, burdach, nieposzanowaniu pomników, ani nawet kościołów. w tym języku samej Lempart:
Wypierdalać! Ja już powiedziałam na poprzedniej konferencji, że macie s……
— rzuciła „liderka” tzw. strajku kobiet do ekipy TVP. I nikt, absolutnie nikt nie zareagował, że pani Lempart nie ma nic do wypraszania kogokolwiek z oficjalnej konferencji, nikt, ani z dziennikarzy innych stacji, ani z grona polityków, choć zgodnie z prawem utrudnianie czy uniemożliwianie pracy przedstawicielom mediów jest karalne. Obojętnie z jakiej są redakcji, TVP, TVN Polsatu czy innych. „Liderka” Lempart stawia się w roli cenzora i wyroczni, oczywiście posługując się zaimkiem osobowym „my”:
Nie ma dla nas żadnej różnicy, czy to jest policja PiS-owska, czy to jest prokuratora PiS-owska, czy to jest PiS-owska ABW, czy to jest PiS-owska telewizja (…) zawsze będą słyszeli od nas, że mają w…….
Powtórzę raz jeszcze: nie widzę powodu, aby demoralizacji, degrengoladzie, zwyrodnieniu obyczaju i języka nadawać jakąś ugrzecznioną wartość. Te słowa padają publicznie! To, co w cywilizowanym świecie polityki jest niedopuszczalne, stało się naszą codziennością. W cywilizowanym świecie polityki partie same rozprawiają się ze skandalistami z własnych szeregów, którzy szkodzą nie tylko ich wizerunkom, w naszym świecie intelektualne pokurcze chwytają za mikrofony, ba, lokowane są na listach wyborczych, jak dumna ze swych wyczynów sejmitka Klaudia Jachira, osobista protegowana Grzegorza Schetyny, autora hasła „Ulica i zagranica”. To są ci, którzy z partyjnego nadania powołują się potem na „społeczne mandaty” i krzewią swą dyktaturę głupoty. Czy to rzeczywiście jest wypadkowa ilorazu inteligencji całego naszego społeczeństwa? Jak to możliwe, że polityczny plankton, który na salonach polityki nie powinien mieć racji bytu, rejwodzi i zdobywa aplauz na ulicach?
Ideał sięgnął bruku. In principio erat Verbum, na początku było słowo. Kto bydłem wojuje, od bydła ginie. My wszyscy. Tylko, co dalej?
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/526499-tzw-wojna-polsko-polska-nie-jest-wytworem-spoleczenstwa