Marsz Niepodległości
Niezależnie od przyczyn i kulis poważnych zajść na dzisiejszym Marszu Niepodległości, okazał się on wizerunkową klapą. Mówienie o lewackiej prowokacji, złych ludziach „podszywających się pod uczestników marszu” czy o niewłaściwej postawie policji, nie zmienia faktu, że zamiast demonstracji polskości i siły mamy wizerunek patriotów jako zadymiarzy. I choćby ciskający race w stronę oznakowanych błyskawicą „Strajku kobiet” okien był Stirlitzem podstawionym przez Adriana Zandberga nie zmienia to faktu, że felerny rzucacz nie został powstrzymywany przez uczestników pochodu, co widać na nagraniu Karola Wilkosza, gdy kolejne race lecą w stronę okien bez ograniczeń:
Policja
Sytuacji nie pomagają ewidentne błędy policji. Postrzelenie reportera Tygodnika Solidarność jest dowodem spektakularnym, ale nie jedynym. Kontrast wobec ultrałagodnego traktowania tej części „Strajku kobiet”, która atakowała funkcjonariuszy, łamała przepisy i dewastowała mienie publiczne oraz kościoły, dodaje - i tak już napiętej atmosferze - poczucia głębokiej niesprawiedliwości i asymetrii w działaniu.
„Strajk kobiet”
Tymczasem lewicowo-liberalna bańka informacyjna zdążyła już rozpylić przekonanie, że ich protesty naruszały prawo i dobry obyczaj jedynie „niewinnymi” przekleństwami, a poza tym były łagodnym i spontanicznym wyrazem sprzeciwu wobec konserwatywnego reżimu. W niepamięć zostają spychane ataki na kościoły, duchowieństwo i organizowanie rozrób w centrach miast.
Polaryzacja w czasach zarazy
Społeczeństwo w ciągu ostatnich dwóch tygodni zradykalizowało się w trzech kierunkach - lewicowo-liberalny mainstream zaostrza metody, jednocześnie potępiając narodowców i policję, narodowcy oskarżają policję i lewicowców o prowokacje, a rzecznicy świętego spokoju mają podstawy oceniać, że państwo nie panuje nad sytuacją.
Złe rozwiązania
Pandemia, pełzający lockdown i poczucie niepewności są niewidocznym paliwem polaryzacji. Każda ze stron oczekuje efektownego punktu przełomowego, po którym ich oczekiwania zaczną się spełniać: feministki chciały wysadzić władzę poprzez paraliż państwa, organizatorzy Marszu Niepodległości chcieli zademonstrować powagę i rozmach nurtu patriotycznego, a władze: skuteczność działania.
Żaden z tych scenariuszy się nie sprawdził: „Strajk kobiet” okazał się kabaretowo-menelskim przedsięwzięciem, pochód 11 listopada wymknął się spod kontroli, gdy zaś policja popełniła błędy a jej postawa jest często w odbiorze społecznym niezrozumiała. Oczywiście że winy tych trzech sił nie rozkładają się po równo! Ale przyjmijmy na chwilę dość oczywistą tezę, że każda ze stron popełniła błędy: czasem gigantyczne, czasem mniejsze, ale jednak.
Tykająca bomba
Tymczasem bezprecedensowy typ kryzysu płonie sobie dalej - izolacja społeczna, pandemia, teorie spiskowe na jej temat i problemy ekonomiczne buzują pod nami. Siedzimy na tykającej bombie i żaden protest, marsz i policyjna pacyfikacja nie przyniosą rozwiązania.
Niestety obecne pasmo wyzwań wymaga takich cech, których jako Polacy nie mamy w nadmiarze: dyscypliny społecznej, powściągliwości, systematycznej pracy, psychicznej odporności na wezwania do rewolt i radykalnych rozwiązań.
Wypadałoby oczekiwać od przywódców zrobienia kroku w tył. W czasie tak silnych napięć społecznych mocne hasła mają największe wzięcie, można na nich zyskać politycznie (rozgłos) i finansowo (zbiórki pieniędzy), ale w obliczu politycznego tsunami jakie przewala się nad światem Zachodu nienajgorzej byłoby zarzucić własne aspiracje i poczucie nieomylności na rzecz dobra Rzeczpospolitej.
Wzajemne konflikty dwóch stron w Polsce znane już były rozradowanym zaborcom. Klincz pomiędzy trzema siłami może być do narodowej katastrofy nową drogą.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/526098-potrojny-klinczstrajk-kobiet-marsz-niepodleglosci-policja