Niech potomkowie tych, którzy Żydom zgotowali Noc Kryształową (a potem był cały ocean zbrodni), czują się za to odpowiedzialni.
Gdyby wśród starszych przedszkolaków zrobić konkurs „kto to powiedział”, wielu z nich miałoby szansę na wygraną. Przez język, tematykę i sposób ujęcia. Język, nad którego zasadami gramatycznymi się nie panuje, tematykę „nazistowską” oraz ujęcie ogólnoludzkie. Plus nieporadne wycieczki do współczesności. Przedszkolaki nie będą zawiedzione, że chodzi o prezydent Gdańska Aleksandrę Dulkiewicz.
Najnowsza produkcja intelektualna (?) gdańskiej prezydent, to komunikat takiej treści: „82 lata temu - KRYSZTAŁOWA NOC, czyli pogrom nazistów na niemieckich Żydach. Pamięć należy się wszystkim ofiarom, ale także wdzięczność sprawiedliwym, którzy stanęli po stronie poniżanych, mordowanych… Dziś także potrzeba nam odważnego stawania po stronie krzywdzonych, innych!”. Cała Aleksandra Dulkiewicz.
Na oficjalnym portalu Gdańska można przeczytać: „W nocy z poniedziałku na wtorek, 9 na 10 listopada, upływa 82. rocznica Nocy Kryształowej - pogromu ludności żydowskiej w III Rzeszy, zainicjowanego przez władze państwowe w 1938 roku. (…) Trzy dni później, kryształowa noc rozpoczęła się w Gdańsku. Głównym celem stała się Wielka Synagoga - symbol obecności gminy żydowskiej w mieście. W odróżnieniu jednak od innych budynków kultury i religii żydowskiej (w Niemczech jednej nocy spalono 171 synagog) - nie została spalona, dzięki postawie grupy weteranów ze 128. pułku piechoty gdańskiej, dowodzonej przez emerytowanego kapitana żydowskiego pochodzenia Dawida Lissauera. Nie została też zburzona - jednak na rozkaz nazistów budynek rozebrano rok później, w maju 1939 roku”.
W Niemczech spalono, w Gdańsku rozebrano. Jacy naziści wydali rozkaz? Gdańscy czy niemieccy? I czym się różnili? Między sobą pewnie niczym, skoro „Noc Kryształowa za sprawą nazistów stała się symbolem orkiestrowania zbiorowej nienawiści wobec konkretnej grupy etnicznej”. Ale od Niemców naziści już się różnili, jeśli „brutalna retoryka i przemoc miały zastraszyć ludność żydowską i skłonić ją do emigracji oraz zniechęcić ‘przeciętnego Niemca’ do solidaryzowania się z sąsiadem pochodzenia żydowskiego”. Nazista to był nieprzeciętny Niemiec czy nie-Niemiec? Jednak nie-Niemiec. Zapewne dlatego rocznicę Nocy Kryształowej obchodzi się w Gdańsku, gdzie Niemców chyba w 1938 r. nie było.
Gdyby to Niemcy urządzili w Gdańsku Noc Kryształową, dlaczego 82 lata później Polacy mieliby się czuć odpowiedzialni? Za nazistów tym bardziej nie mogą być odpowiedzialni. No, chyba że nazistami byli gdańszczanie (nie wszyscy oczywiście). A jeśli tamci gdańszczanie nie byli Niemcami, to współczesne władze Gdańska nawiązują do Nocy Kryształowej, bo dzisiejsi gdańszczanie nie są Polakami, a gdańszczanami właśnie? Wtedy byłoby to wszystko choć trochę logiczne, choć historycznie i moralnie kompletnie „od czapy”.
Sprawę komplikuje jeszcze to, że w rocznicę Nocy Kryształowej od 1989 r. obchodzony jest Międzynarodowy Dzień Walki z Faszyzmem i Antysemityzmem. Czyli nie tyle chodzi o zbrodnie z 1938 r., co o to, że „faszyzm, ksenofobia i antysemityzm są nadal narzędziem wielu rządów i środowisk”. Dlatego „pragniemy uczcić tę rocznicę w Gdańsku na miejscu, gdzie do maja 1939 roku stała Wielka Synagoga”. Czcząc wysyła się sygnał, że „Gdańsk pamięta i zawsze mówi nie ostracyzmowi i nienawiści”. Komu Gdańsk wysyła ten sygnał? Zapewne sąsiedniej Polsce, bo przecież w Niemczech „faszyzm, ksenofobia i antysemityzm” nie istnieją. Tym bardziej że wśród czczących jest Komitet Obrony Demokracji Region Pomorze. Oczywiście obrony demokracji w Polsce, bo w Niemczech i Gdańsku ona jest niezagrożona.
O co chodzi w Gdańsku? Czy to ma być znowu „wolne miasto”? I niby dlaczego, skoro nawet historycznie taki status miał Gdańsk formalnie tylko w latach 1807-1814 oraz 1920-1939, czyli przez zaledwie 26 lat? Faktycznie Gdańsk miał specjalny status dłużej, mimo przynależności do Rzeczpospolitej lub różnych form państwa niemieckiego. Zarówno za prezydentury Pawła Adamowicza, jak i po objęciu zarządu miasta przez Aleksandrę Dulkiewicz próbowano i próbuje się uczynić z Gdańska miejsce eksterytorialne.
Gdańsk ma być miejscem specyficznie eksterytorialnym, bo nawiązującym nie tylko do „wolnego miasta”, ale bardziej do niemieckiej niż polskiej przeszłości (w ponadtysiącletniej swej historii Gdańsk był polski przez 645 lat, zaś niemiecki przez 338 lat, z czego 117 lat przypada na zabory). Ale nie chodzi o niemiecką przeszłość z czasów okupacji Gdańska przez nazistów. Przecież gdańszczanie nie byli wtedy Niemcami, a jeśli nawet, to ci Niemcy nie byli nazistami, tylko szczerymi demokratami i antynazistami. Podobnie jak ci współcześni z wyobrażeń Aleksandry Dulkiewicz. Dlatego czczą ofiary Nocy Kryształowej oraz wypominają Polsce „faszyzm, ksenofobię i antysemityzm”.
Władze Gdańska od dekad sprawiają wrażenie, jakby to polskość symbolicznych miejsc na ich terenie, np. Westerplatte, była problemem. Nawet miejsca tak ważne dla polskiej historii, tożsamości i świadomości, jak Muzeum II Wojny Światowej oraz Europejskie Centrum Solidarności sprawiają wrażenie jakichś kosmopolitycznych enklaw. Ale jeśli w Gdańsku mówi się o wojnie tak jakby się mówiło w Paryżu, Rzymie, Amsterdamie czy Kopenhadze, rozmywa się cała specyfika strasznej okupacji Polski. Z Gdańska nie może płynąć ogólnikowy komunikat o wojnie w Europie, bo on jest nieprawdziwy i jest koronnym argumentem dla wybielaczy niemieckiej winy oraz poszukiwaczy polskiej winy.
Gdy ponad rok temu Aleksandra Dulkiewicz napisała w „Gazecie Wyborczej”, że „Gdańskowi nie można odebrać Westerplatte”, w jej tekście ani razu nie padają dwa kluczowe słowa: Polska (jako państwo) i Niemcy (jako naród). Coś polskiego pojawia się w nazwach „Wojsko Polskie” i „Poczta Polska”. A Polacy jako „torturowani i zamęczeni w pierwszych dniach II wojny światowej” oraz „pocztowcy”. W jednym miejscu tekstu pojawia się „terror hitlerowski” i to tylko w nazwie własnej cmentarza. Jest wojna i nie ma Niemców. A Polacy są jedynie w przeszłości, zaś współcześnie tylko „gdańszczanki i gdańszczanie”.
Gdyby trzymać się historycznych faktów, to zdecydowana większość gdańszczanek i gdańszczan aż do 1945 r. była zadowolona z ataku na Westerplatte i nawet dumna z napaści Niemiec na Polskę. Przed wojną gdańszczanki i gdańszczanie niespecjalnie byli przywiązani do Polski, a flag z hackenkreuzem było tu w latach 30. XX wieku nawet więcej niż w Berlinie. Obecnie Gdańsk jest najpierw polski, a później należy do współczesnych gdańszczanek i gdańszczan, którzy (lub ich dziadkowie) znaleźli się tu w ogromnej większości już po wojnie za sprawą polskiego państwa, choć są też rodziny zakorzenione, jak choćby Tuskowie czy Dawidowscy. Przynajmniej ci, którzy nie uciekali z Gdańska pod koniec stycznia 1945 r. na statku „MS Wilhelm Gustloff”, zatopionym przez sowiecką łódź podwodną.
Gdańsk jest i będzie polski, a jego polskość nie jest niczym wstydliwym. Wręcz przeciwnie. Wstydliwe, żenujące i szkodliwe dla polskich interesów jest infantylne doczepianie do wszystkiego europejskości lub uniwersalizmu. Niech potomkowie tych, którzy Żydom zgotowali Noc Kryształową (a potem był cały ocean zbrodni), czują się za to odpowiedzialni. I zrobili to Niemcy, a nie naziści z Marsa. I to Niemcy mają się wciąż rozliczać z „faszyzmu, ksenofobii i antysemityzmu”. A Aleksandra Dulkiewicz nie powinna kompromitować polskiego Gdańska otwarcie sugerując, że najpierw był okupowany przez nazistów, a teraz przez polskie państwo. Dość tego!
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/525882-dulkiewicz-nie-powinna-kompromitowac-polskiego-gdanska