Może wśród doradców ds. kariery albo marketingowców taka postawa wywołałaby uznanie. Przecież pojawia się okazja, człowiek nagle staje na czele krajowych komentatorów, ma dostęp do najpotężniejszych mediów, dlaczego miałby nie wykorzystać „okna możliwości” i do tematów, na których się zna, dorzucić swoje opinie spoza własnej specjalizacji?
Przypadek Profesora Krzysztofa Simona jest wyjątkowy, bo jako naukowiec zaczął najpierw od swoich uwag dotyczących pandemii dodawać komentarze polityczne, aż te ostatnie zaczęły wymuszać na nim zaprzeczanie własnym wypowiedziom medycznym.
Dwa miesiące temu profesor z Wrocławia upominał młodzież, by dbała o przestrzeganie obostrzeń, by ocalić osoby starsze:
wszystkie te ograniczenia zostały wprowadzone tylko po to, aby powstrzymać szerzenie się koronawirusa i jeśli wszyscy nie będziemy ich przestrzegać, to się nigdy nie uda. (…) To jest zadanie przede wszystkim dla młodych, którzy powinni przestać myśleć tylko o sobie. Należy przestrzegać zasad i nosić maseczki ze względu na osoby z grupy ryzyka.
-mówił prof. Simon na portalu abczdrowie. Podejście medyka do odpowiedzialności młodzieży zmieniło się wraz ze „Strajkiem kobiet” - zaczął wtedy przekonywać, że wielkie skupiska ludzi, jeśli są na powietrzu i w maseczkach, to nie rozprzestrzeniają koronawirusa. No, może trochę:
Nie ma żadnych dowodów, żeby protesty zwiększały zachorowania. Oczywiście przebywanie w tłumie bez masek i zachowania dystansu może narazić na ryzyko zakażenia.
-przekonywał prof. Simon w Onecie. Istnieje więc jakieśtam „ryzyko”. A co z transportem publicznym? Ścisk w metrze, autobusach i tramwajach również nie zwiększa ryzyka? A przepływ klientów do zamkniętych sklepów na trasach marszów - też nic a nic? Śpiewy i okrzyki w wagonach metra, też ni kropelki z ust nie wyrzucają? No wyrzucają - wszak profesor Simon dodaje w wywiadzie dla ww. portalu:
Być może nieznacznie przyrost zakażeń z tego powodu nastąpi, ale kobiety walczą o swoje prawa, o wolność wyboru i one nie będą chorowały, bo to są młode osoby.
I tu już pojawia się pewna konfuzja. Lekarz wybierający, że warto „nieznacznie” zwiększyć przyrost zakażeń, bo tak on rozumie idee protestu przeciwko wyrokowi Trybunału Konstytucyjnego? To już znamienny precedens. Dla wsparcia antyrządowych manifestacji można by kontynuować ten tok myślenia - pobity ksiądz? „Ale kobiety walczą o swoje prawa”. Antifa atakująca w Warszawie? „Ale kobiety walczą o swoje prawa”? Parę zgonów w szpitalu? „One nie będą chorowały, bo to są młode osoby”. Tymczasem w kwietniu „Gazeta Wyborcza” z satysfakcją opisywała - znowu inną - opinię profesora Simona:
Organizacja wyborów prezydenckich 10 maja to jego zdaniem „żonglowanie życiem i zdrowiem”.
I tak w kółko. Odwiedzanie cmentarzy jest ryzykowne - ale tłumne protesty już nie. Przy tych ostatnich ani dystans społeczny, ani mobilność społeczna, ani ograniczenie zgromadzeń nie były już ważne.
Wezwanie prof. Simona sprzed dwóch miesięcy, by młodzi nie byli egoistyczni, poszło w zapomnienie. Człowiek, który raz tak ostentacyjnie sam sobie zaprzecza, może już zdjąć nogę z hamulca skrupułów. PiSowców nazywa „krajowymi talibami”, recenzuje postawę Kościoła katolickiego („Kościół straci najwięcej”), rząd recenzuje „szowinistyczne nastawienie ultraprawicowców”, a Polska staje się „duplikatem muzułmańskiej republiki Iranu”. Oczywiście są ludzie, którzy się z takimi opiniami zgodzą, ale czy powinny one być formułowane przez lekarza, odpowiadającego na pytania o pandemię? Opowiadać o koronawirusie i z upodobaniem wplatać tu komentarze polityczne - niezła okazja na uzyskanie poklasku, w końcu w kwietniu prof. Simon został „człowiekiem tygodnia” Gazety Wyborczej, może w listopadzie pochwali go TVN lub Onet?
Te parareligyjne metafory medyka i profesora są zresztą całkiem sprawne, bardzo wymowne, gratuluję ciętego języka. Szkoda tylko autorytetu lekarza, no i żyć ludzkich szkoda. Ale czego to się nie robi dla pięciu minut chwały.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/525583-gdy-lekarz-staje-sie-politologiem-przypadek-prof-simona