Rzucił mi się w oczy tytuł w jednym z tygodników, którego przekonanie, że jest opiniotwórczym pismem elit dawno już przeszło do historii: „Sześcioletni syn koleżanki chodzi po mieszkaniu i skanduje „Wypier…ć”. Co rodzice mogą z tym zrobić?”.
I przypomniała mi się taka historia.
Dzieciństwo na Żbikowie
Mam trzy lata. Siedzę na balkonie pierwszego piętra kamienicy budynku w dzielnicy cieszącej się złą sławą – Żbików w podwarszawskim Pruszkowie. Miejsce oddzielone od miasta torami kolejowymi i przejazdem, który był swoistą granicą. „Obcy” ją przekraczający byli niezbyt mile widziani, przedwojenne kamienice podupadały, w miarę upływu lat ich mieszkańców – robotników, niskiej rangi urzędników i drobnych rzemieślników, którzy wreszcie mogli się przenieść do spółdzielczego mieszkania, zastępowały rodziny z tzw. marginesu, w ramach kwaterunkowych przydziałów. Jednak w dalszym ciągu mówiono sobie „dzień dobry” i „do widzenia”, a dzieci wspólnie bawiły się na podwórku i urządzały w okresie lata wyprawy na pobliskie glinianki.
Siedzę na tym balkonie, a ulicą zbliża się wóz z węglem. Domy nie miały kanalizacji, wody, w mieszkaniach piece, więc widok rozwożącego węgiel dla mieszkańców nie był czymś zbytnio ekscytującym. Ładunek za ciężki dla ledwo dyszącej szkapy, więc pijany (dopiero z perspektywy lat to sobie uświadamiam) wozak bije zwierzę batem i krzyczy „ku.wa, ruszaj się szybciej”. Słowo „ku.wa”, którego nie znałam, brzmi w moich uszach egzotycznie, dźwięcznie i tajemniczo, a wibracja „r” w tym okrzyku jest ekscytującym doznaniem. Wozak przejechał, nic się na ulicy nie dzieje, więc wracam do mieszkania, a w kuchni babcia plotkuje z sąsiadką. Kręcę się, chcąc być zauważona, ale one tokują, zupełnie nie zwracając uwagi. I wtedy wykrzykuję na cały głos „ku.wa”, będąc przekonana, że tak dźwięczne, pełne ekspresji słowo nareszcie przerwie ten potok ich gadaniny i w końcu babcia mną się zajmie. Obie kobiety zamierają, a po chwili babcia bierze kostkę szarego mydła, nalewa wodę do miednicy i szoruje mi całą buzię, łącznie z językiem, powtarzając przy tym, że to słowo, które przed chwilą wykrzyczałam, jest brzydkie, zbrukało moje usta i już nigdy nie powinnam go używać.
Strajki feministek
I kiedy teraz zalewa mnie morze wulgaryzmów, które słyszę nie tylko na ulicy, ale panoszą się one w kinie, literaturze, a w końcu na ostatnich strajkach, gdy widzę, jak brudnymi i ubogimi słowami ktoś stara się opisać swoje emocje i świat, wykrzyczeć swój gniew i frustracje, kiedy małe dzieci, ciągane na te uliczne spędy, niosą tekturę ze słowem „wypier..lać”, a uważający się za elitę naukowcy i artyści usiłują nam wmówić, jakie to jest autentyczne, nowe, ekscytujące i godne podziwu, przypomina mi się moja babcia, która pierwsza dała mi lekcję szacunku dla języka, ale także dla innych ludzi. Prosta kobieta, wyrzucona ze swojego domu za Bugiem po II wojnie światowej, bez wykształcenia, która swój kompas moralny miała tak ustawiony, iż wiedziała, co jest dobre, a co złe. Wiele mogliby się nauczyć od niej dzisiejsi rodzice, załamujący ręce nad tym, że sześciolatek klnie. Klnie, bo to tolerujecie. Klnie, bo słyszy to albo w domu, albo na ulicy, albo dobiegają go te okrzyki z telewizora czy na ulicznych demonstracjach. Klnie, bo nie ma takiej babci, która by go wychowała, a wy jesteście zbyt zajęci, by to robić albo przekonani, że dziecko należy wychowywać bezstresowo i na wszystko mu pozwalać, a jeśli coś zrobi źle, to nie należy wyciągać żadnych konsekwencji, bo to może zaburzyć jego rozwój emocjonalny.
„Wielki Słownik Ortograficzny” PWN z 2003 roku zawiera 150 tysięcy słów. Każdy język się rozwija, wypadają z niego słowa przestarzałe, wzbogaca się o nowe, na przykład związane z nowymi zjawiskami czy technologiami, zapożyczenia z innych języków, można zatem przypuszczać, że przez ostatnie kilkanaście lat liczba tych słów pozostaje mniej więcej na tym samym poziomie, jeśli nawet nie wzrasta. Mamy zatem instrument, by precyzyjnie opisywać świat, nasze wrażenia i emocje i nawet jeśli przeciętny Polak używa średnio do 10tysięcy wyrazów, to jest to znacznie więcej niż kilka wulgaryzmów, jakimi teraz usiłuje się zawładnąć emocjami tłumów.
Austriacki filozof z przełomu XIX i XX wieku,Ludwig Wittgenstein, zajmujący się językiem i logiką, twierdził: „Granice mojego języka są granicami mojego świata.” Jak wygląda świat, którego granice wyznaczają wulgaryzmy?
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/525513-jak-dostalam-pierwsza-lekcje-dobrego-wychowania