W Stanach Zjednoczonych prezydent Donald Trump wciąż walczy i ma powody, by mówić o poważnych nieprawidłowościach w wyborach. Przede wszystkim na poziomie liczenia głosów, które są nagle odnajdywane gdy Biden’owi idzie słabiej, które są - jak wynika z wielu nagrań - poprawiane. Ale fałszerstwem były też sondaże pokazujące (skąd my to znamy!) rzekomo gigantyczną przewagę kandydata Demokratów, co w sposób oczywisty miało zdusić entuzjazm zwolenników kandydata Partii Republikańskiej. No i wreszcie cenzura - w internecie, dotykająca samego Trumpa, a teraz w liberalnych stacjach telewizyjnych, które uznały iż mają prawo decydować, czy to, co mówi prezydent USA powinno do ludzi docierać, czy jednak nie. Uznały, że nie - i ciach, przerwały konferencję. Przeraża zachwyt wielu dziennikarzy wobec takiego zamordyzmu.
Wszystko to bardzo uderza w Donalda Trumpa, zmniejszało i zmniejsza jego szanse, ale walka i tak okazała się bardzo wyrównana. Bój szedł o każdy głos. Każdy mógł przeważyć szalę. Także głosy obywateli amerykańskich, z pochodzenia Polaków, dla których sprawy Polski wciąż są ważne, którzy je przeżywają.
I tu dochodzimy do pani ambasador Georgette Mosbacher. Możliwe, że właśnie ona mogła trochę głosów zdobyć. W każdym razie powinna spróbować. Wiemy z polskiego podwórka, że mobilizacja własnego zaplecza jest równie ważna jak przekonywanie niezdecydowanych.
Niestety - przede wszystkim dla Donalda Trumpa - w okresie przedwyborczym pani Mosbacher zrobiła wszystko, by z okazji nie skorzystać. Zanurzona towarzysko w świat III RP, uwiedziona przez świat złotych klamek, których na prawicy nie ma (i dobrze), pani ambasador w pełni utożsamiła się z krajowymi wrogami swojego rzekomego przyjaciela.
Stanęła na czele ambasadorskich połajanek Polaków za zbyt mały entuzjazm wobec przywilejów dla środowisk LGBT, wdała się w rozważania iż stoimy w tej sprawie po złej stronie historii, miłowała się publicznie ze stacją telewizyjną, która nienawidzi obozu Zjednoczonej Prawicy wszystkimi członkami. A potem i z założonym przez Niemców koncernem medialnym.
Nie zrobiła natomiast nic, by silny (mimo jej działalności) za czasów Trumpa sojusz polsko-amerykański podkreślić. By wyborców o polskich korzeniach aktywizować.
Nie zmierzymy nigdy dokładnego efektu tych działań. Ale na pewno głosów Polonii Donaldowi Trumpowi one nie przyniosły. A mogły odebrać.
Dziś umiłowana przez panią Mosbacher stacja III RP raduje się i cieszy z biegu spraw w USA.
Nie wiem, czy dla pani ambasador to w ogóle ma znaczenie, być może jest ona trumpistką bezobjawową, owocem amerykańskiego systemu w których takie stanowiska w dalekiej Europie dostaje się za odpowiednio sutą dotację na kampanię kandydata.
Możliwe, że jej poczucie politycznej jedności z Donaldem Trumpem jest żadne. Różne głosy na ten temat krążą.
Bez wątpienia jednak w wymiarze politycznym cena za jej postawę jest poważna. Obóz konserwatywny w Polsce zapamięta głównie ciosy w plecy jakie mu zadawała i wspieranie przeciwników, którzy atakowali go tak zjadliwie i kłamliwie, jak medialni liberałowie Trumpa.
Ją samą, jak tylko zmiana w Białym Domu się ewentualnie dokona, pogonią i z Warszawy i z umiłowanej stacji TVN, będzie już zbędna.
W Polsce obóz patriotyczny zawsze rozumiał, że toczy się poważna walka o wielkie stawki, z potężnym, nie przebierającym w środkach przeciwnikiem. Rozumieją to zwolennicy prezydenta Trumpa. Pani Mosbacher chyba nie rozumiała i wybrała imprezę w TVN.
Ale za polityczną amatorszczyznę zawsze w końcu trzeba zapłacić. Teraz swój rachunek odbiera pani ambasador Mosbacher.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/525460-pani-ambasador-mosbacher-i-cena-za-amatorszczyzne