Powiedzieć dzisiaj, że kadry uniwersyteckie są lewackie, to nic nie powiedzieć. Zresztą nie chodzi o poglądy polityczne, ale o granicę, jaką bezpowrotnie przeszły uczelnie, dla wspierania awantur w kraju.
To oczywiste, że czasy i warunki społeczne się zmieniają. Przedwojenny historyk Władysław Konopczyński nawet najbliższym i najzdolniejszym studentom nie podawał ręki (choć raz prawie to uczynił), a zajęcia u literaturoznawcy profesora Stanisława Tarnowskiego wyglądały jak audiencja u hrabiego - którym zresztą był. Taki sznyt faktycznie w czasach, kiedy na anglosaskich uczelniach do wykładowców mówi się per „Ty” jest nie do utrzymania - i słusznie, choć dobrze jest - a sam tego doświadczyłem - czuć ukłucie zaszczytu, gdy profesor po latach współpracy pozwala sobie mówić po imieniu. Zresztą nawet XXI wiek zna formy utrzymywania szacunku, prestiżu i wysokiej kultury. Dziś w wyniku bluzgów aktywistek LGBT ostatnie powody, by traktować naukową elitę jako wartość samą w sobie, zaczynają się rozpadać z hukiem. Oto ludzie żyjący - podobno - z odkrywania prawdy, potrafią do dwóch analogicznych zjawisk znaleźć zupełnie odmienne spojrzenie, jedną przemoc stanowczo potępić (i słusznie), a drugą - uświęcić. Wchodzimy więc w coś więcej niż światopogląd: liberalny lub lewacki, ale w zasady elementarnej logiki.
I tak oto profesor Marcin Napiórkowski, słusznie krytykujący pseudokibiców, którzy pod patriotycznymi hasłami potrafią być wulgarni i agresywni, nagle ogłasza naukowe dowody na to, że emocje związane z nienawiścią do Kościoła, partii politycznej czy wartości katolickich, mogą sięgać po środki uliczne:
Polecam rozróżnienie między gniewem [anger] a pogardą [contempt]. W związkach międzyludzkich gniew pełni ważną rolę. Prowadzi do wyładowania (często gwałtownego i werbalnego), ale nie zamyka możliwości pojednania[1]. Celem jest zmiana stanu w relacji postrzeganej jako krzywdząca.
Profesor Andrzej Zybertowicz wywołał dyskusję, czy raczej rzucił wątpliwość, czy aby osiem gwiazdek, („j.bać PiS”) to już nie pogarda, ale dyskusja utknęła w martwym punkcie.
Słuszność agresywności tłumów udowadniał jeszcze profesor Michał Bilewicz:
Nie znajdziecie jednak Państwo takiego uzasadnienia „gniewu” wobec dziesiątków tysięcy kibiców czy narodowców, czy uczestników Marszu NIepodległości szykanowanych przez rząd PO-PSL i lewicowo-liberalny establishment. Jeśli więc nauka ma prowadzić do takiej przewidywalności, że wystarczy spojrzeć na polityczne portfolio autora, by wiedzieć „co odkryje”, to faktycznie można podziękować ministrowi Jarosławowi Gowinowi za demontaż polskich uczelni - nie będą nam już aż tak bardzo potrzebne.
O estetykę czy etykę nie trzeba tam dbać nawet w tak przyziemnych sprawach jak prowadzenie promocji na portalach społecznościowych. Profil Wydziału Filozoficzno-Historycznego Uniwersytetu Łódzkiego na Facebooku przy niedzieli zaproponował użytkownikom tekst zilustrowany zdjęciem transparentu z protestu z napisem: „Godek przestań mi macicę prześladować”. Parafraza z wulgarnego hasła Zbigniewa Stonogi, prymitywny tekst wobec działaczki prolife, odesłanie do rozmowy na poważnie rozważającej tezy prof. Petera Singera, którego poglądy na aborcję nie są aż tak dalekie od realizowanej w III Rzeszy teorii „życia niegodnego życia” (Lebensunwertes Leben).
To tylko pojedyncze przykłady, których pełen spis będzie może kiedyś tematem jakiejś pracy naukowej - bo uniwersytety w Polsce na różne sposoby wsparły protesty w czasach pandemii. Oczywiście nie obyło się bez asekuranctwa, bo akademie z odwagi nie słyną, więc takie rzeczniczki jak z Politechniki Wrocławskiej (Agnieszka Niczewska), mówią, że „rektor jest apolityczny, ALE….” - godziny rektorskie poszły. Do legendy przejdzie też Krzysztof Simon, profesor nauk medycznych, który mówił w mediach, że tłumy protestujących nie roznoszą koronawirusa, a tłumy na cmentarzach już tak. To coś takiego jak agresja i wulgarność dla Napiórkowskiego i Bilewicza - jak jest lewicowa, to uświęcona przez ideologiczny cel. Rzecz jasna takie profesorowanie ku czci świetlanej przyszłości dotyczy nie tylko strajków - przecież każde dziecko wie, że wart 500 tysięcy złotych grant dla prof. Barbary Engelking zakończy się konkluzją, że Polacy brali udział w Holokauście - mogę Państwu o tym „odkryciu” oświadczyć za darmo, bez zmarnowanych lat i wyrzucanych przez podatnika pieniędzy.
Piętnaście uczelni w kraju ogłosiło dzień 28 października wolnym od zajęć, co było potrzebne organizatorom „Strajku kobiet” do zablokowania miast. Nawet jeśli jakimś cudem profesor Simon ma rację i ludzie, którzy są przeciwko PiSowi nie zarażają koronawirusem, a ludzie odwiedzający groby (choć też często antyPiSowscy) już zarażają, to przypomnijmy, że tłumy manifestantów ściskały się w środkach komunikacji publicznej, a będąc najbardziej mobilną grupą społeczną poniosą społeczeństwu nie tylko żagiew buntu ale i wuhańskiego gościa. Poniosą też dalszą wulgarność, a przecież wśród liderów lokalnych pochodów byli i tacy nauczyciele akademiccy, którzy sami przez mikrofon skandowali najważniejsze okrzyki.
O ile więc można zrozumieć, że profesor-hrabia Tarnowski pozwalający się całować w rodowy pierścień czy Konopczyński nie zaszczycający uczniów podaniem ręki, to nie jest dziś dobra metoda na budowanie autorytetów, o tyle wykładowcy zachęcający do okrzyków „w…dalać” czy też angażujący swoje nauki na udowodnienie, że „j…bać PiS” to niesienie wrogom słusznego gniewu, jest zdemolowaniem autorytetu uczonego, który bez odnowienia etycznego podejścia do swojej misji, już się po prostu nie podniesie.
ZOBACZ ROZMOWĘ O WALCE Z GENDER STUDIES:
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/524645-jak-dostojne-uniwersytety-poparly-rewolucje-wypierj