Dobrze, że prezydent wyszedł z propozycją złożenia w Sejmie projektu zmiany ustawy o planowaniu rodziny, ochronie płodu ludzkiego i warunkach dopuszczalności przerywania ciąży. To wyjście naprzeciw tym wszystkim, którzy twierdzili, że nie można pozbawiać kobiet wyboru w sytuacji, gdy nienarodzone dziecko jest letalnie chore.
Wyrok Trybunału doprowadził jednak również do sytuacji, w której niemożliwa stała się aborcja w sytuacji wystąpienia tzw. wad letalnych płodu, w której wiadomo, że dziecko i tak nie będzie w stanie żyć po porodzie. To sytuacja niezwykle delikatna i bolesna dla każdej matki, dla każdego rodzica. W przypadku wad letalnych śmierć dziecka jest nieuchronna. Ochrona jego życia pozostaje zatem poza mocą ludzką
-pisze prezydent Duda, uzasadniając swoją propozycję i nie można się z nim nie zgodzić.
Jednak może warto w tym momencie dać kobietom także inny, prawdziwy wybór. I w tej sytuacji można im pozwolić wybrać życie.
W najbliższy poniedziałek ukaże się w tygodniku „Sieci” mój wywiad z Tisą Żawrocką-Kwiatkowską, twórczynią fundacji „Gajusz”, która to fundacja od 7 lat prowadzi także hospicjum perinatalne i pomaga rodzinom w najtrudniejszych przypadkach. Tisa osobiście była przy kilkunastu porodach dzieci z wadami letalnymi, a w sumie trafiło do łódzkiego hospicjum perinatalnego ponad sto rodzin. Twórczyni fundacji nie ma wątpliwości, że hospicjum perinatalne powinno wkraczać w życie kobiety od razu po postawieniu diagnozy.
Jednak często dzieje się to później albo za późno, bo lekarz nie poinformował pacjentki, że jest takie miejsce. Niewiele kobiet dowiaduje się o nas w gabinecie lekarskim. Cała reszta trafia do nas z Facebooka lub ktoś im o nas powiedział. Tymczasem standardowym postępowaniem lekarzy powinna być prosta informacja: „Przekazujemy panią pod opiekę hospicjum perinatalnego. Oni będą wiedzieli jak postępować. Mają psychologa, genetyka, ginekologa, neonatologa, pediatrę, profesjonalnie się panią zajmą. To nic nie kosztuje, nie trzeba czekać. Czy umówić panią na spotkanie?” Niestety nic takiego się nie dzieje. Nawet, gdy kobieta decyduje się, że urodzi chore dziecko
-mówi Tisa.
Co dzieje się wówczas?
Skutkiem tej lekarskiej niefrasobliwości i braku procedury są wielkie dramaty. W jednym z łódzkich szpitali mama, która odmówiła terminacji ciąży, urodziła bezczaszkowca. Niestety nikt jej nie przygotował do tego, co może się stać, co ją czeka, nikt z nią nie rozmawiał. Rozegrał się więc tragedia. Kobieta płakała, krzyczała, nie chciała widzieć ani dziecka, ani męża, ani lekarza. Nam się nigdy coś takiego nie zdarzyło, bo jesteśmy profesjonalnie przygotowani do opieki nad rodzicami i dziećmi. Hospicjum perinatalne to nie tyle instytucja, co sposób myślenia i działania, tak by wesprzeć rodziców, oczekujących narodzin poważnie chorego dziecka. To prowadzone przez Fundację Gajusz zapewnia ciągłą, kompleksową pomoc (medyczną, psychologiczną, socjalną) od momentu diagnozy, przez całą ciążę, aż do porodu, który organizuje. Zapewnia też pomoc w opiece nad urodzonym chorym dzieckiem - w hospicjum stacjonarnym lub jeśli jest taka możliwość - domowym.
Tymczasem system nie działa w ten sposób. Lekarze nie wypisują skierowań, a szpitale współpracują bardzo słabo z hospicjami, personel nie jest przeszkolony nawet z podstaw z komunikacji z pacjentem itp. Pacjentki bardzo cierpią, bo nie dostają możliwości skorzystania z profesjonalnej pomocy. To bardzo tragiczny obraz. I to także należy zmienić. Jeżeli pomysł prezydenta przeszedłby przez Sejm, kobieta w gabinecie lekarskim musi usłyszeć, że jest inna droga niż aborcja. Tylko wówczas będzie prawdziwy wybór. I może wtedy niektóre będą decydować, jak mama Mieszka, pierwszego pacjenta hospicjum perinatalnego w Łodzi.
Miałam piękny sen, trwał 40 tygodni i 4 dni. Chcę go zapamiętać jak najlepiej, w jak najmniejszych, najliczniejszych szczegółach. Mój sen, moje marzenie, mój najdroższy syn dziś jest w niebie i na mnie spogląda, opiekuje się mną ten „mój mały rodzinny święty”. Obdarzył nas czymś szczególnym, wiarą, że cuda się zdarzają, że miłość zwycięża, a ludzie są dobrzy - opowiadała mama Mieszka w publikacji przygotowanej przez łódzką Fundację Gajusz.
Kobieta zanim zaszła w ciążę z Mieszkiem poroniła dwa razy. Dlatego zdecydowała się na badania. Dość szybko okazało się, że rosnący pod jej sercem chłopiec ma przepuklinę mózgową potyliczną. Diagnozę potwierdzono kilkakrotnie. Jak przeważnie bywa w takich przypadkach sugerowano usunięcie ciąży. Przyszła mama nie zgodziła się na to.
Modliłam się, żeby to nie była prawda, żeby to, co ja także widziałam na USG, zniknęło. Zaproponowano mi wykonanie amniopunkcji. Czekałam na wynik ponad miesiąc. Był maj, piękna wiosna. Na zewnątrz ciepło, słonecznie, a w moim sercu zima mróz i strach. I modlitwa, żeby wynik był prawidłowy. Pamiętam dokładnie 30 maja, piątek, godzina 13.00 czekaliśmy w poradni na przyjazd kuriera. Spóźniał się. Dłonie zdrętwiały mi ze stresu, ledwo oddychałam. Zawołano mnie do pokoju, odebrałam wyniki. Nikt mi ich nawet nie omówił. Po prostu dostałam żółty papierek do ręki i „radź sobie sama dziewczyno.” Długo wczytywałam się w interpretację skomplikowanych wyników. Skąd, dlaczego, jak? W końcu zrozumiałam. Kariotyp mojego dziecka był nieprawidłowy. Wada genetyczna, monosomia 13 chromosomu: 90% płodów obumiera w pierwszych trzech miesiącach, pozostałe 10% przeżywa do szóstego może siódmego miesiąca, ok. 0,4% przychodzi na świat. Najdłużej żyjące dziecko zmarło po 29 dniach. Pomimo bezlitosnych diagnoz delektowałam się każdym dniem, kiedy nosiłam pod sercem tę małą istotkę, każdym ruchem, który odczuwałam. To było najważniejsze. To chcę pamiętać. Postanowiłam sobie, że cokolwiek się stanie, bez względu na diagnozy, będę się cieszyć tą ciążą i przeżyję ją jak każda kobieta oczekująca dziecka, że nie odmówię sobie niczego. I celebrowałam ten czas. Chciałam go jak najlepiej wykorzystać, bo wiedziałam, że im bliżej porodu tym mniej go mam. Uświadomiłam sobie, że data narodzin mojego dziecka może być też datą jego śmierci. Znienawidziłam zegarek i kalendarz. Mój mąż wybrał imię dla synka: Mieszko. To imię zawsze kojarzyło mi się z czymś wyjątkowym, pierwszym, z siłą, z uporem. I tak trwaliśmy razem, uparcie ja i Mieszko. Jedliśmy winogrona, żeby rósł, ryby, żeby był mądry, orzechy żeby miał silne kości. Byliśmy na dwóch weselach. (…) Modliłam się, żeby Mieszko urodził się żywy. Chciałam, żeby zobaczyli go dziadkowie i nasze rodzeństwo, żeby został ochrzczony, żeby poczuł miłość jaką go obdarzamy, żeby nas poznał. Nie ma dla mnie gorszej rzeczy od niemożliwości pożegnania się. Przeżyłam to dwa razy. Nie mogłam zobaczyć moich dzieci, nie mogłam się pożegnać, nie dowiedziałam się, co się z nimi stało. Tym razem chciałam, żeby Mieszko godnie się urodził i godnie zmarł.
Mieszko przyszedł na świat 25 września o 8.50.
Z tych emocji i w wyniku znieczulenia pamiętam tylko urywki. Mój mąż, obecny na sali operacyjnej, trzymał mnie za rękę i mówił, co się dzieje. Przez chwilę zobaczyłam jak lekarz podnosi czerwoną istotkę. Mąż powiedział, że już wyjęli Mieszka. Wsłuchiwałam się w ciszę. Przez ten ułamek sekundy, który dla mnie trwał wiecznie, umierałam ze strachu, nie usłyszałam nic, żadnego płaczu. I nagle doszło do moich uszu cichutkie kwilenie. Na chwilę pokazano mi Mieszka. Mąż powiedział, że został ochrzczony. Ja zostałam przewieziona na salę pooperacyjną. Bałam się. Byłam przerażona, spanikowana. Co teraz? Co się okaże? Ja tutaj leżę z dala od dziecka, nie mogę go zobaczyć, przytulić. Kiedy go zobaczę? Miałam ochotę wstać, biec do niego, obserwować, kontrolować co z nim robią, jak go badają. Znowu czas, znowu mnie gonił. Już nie ma we mnie synka. Teraz musi sobie poradzić sam. Proszę Boże, niech będzie tak silny jak ja, niech da radę. Musze go zobaczyć. Nie wiem ile czasu minęło, ale w końcu drzwi sali otworzyły się i wjechał inkubator. Położna położyła Mieszka obok mnie. Mały skrzacik, w za dużej czapeczce, ze skarpetkami zaciągniętymi do kolan, taki malutki, owinięty w żółtą flanelkę w żyrafy. Ledwie mogłam go objąć. Poczułam się nagle taka zmęczona, wszystkie złe uczucia zniknęły. Jesteś. Żyjesz. To ja twoja mama. Kocham cię syneczku, bądź dzielny. Tata się tobą zajmie, ale jak tylko poczuję się lepiej znowu się spotkamy. To co się działo pamiętam dzięki zdjęciom, dobrze że był fotograf, inaczej nic bym nie pamiętała z tych emocji. Leżałam na sali pooperacyjnej. Czekałam na wiadomości o synku. Mąż przysyłał smsy, że jest dobrze. Stan był stabilny. Myślałam sobie: jutro rano wstanę, umyję się, zjadę na oddział do Mieszka i będę go obserwować cały dzień. Niestety nie miałam tej możliwości. Kiedy obudzili mnie nad ranem, wiedziałam po co. Zdążyłam się pożegnać. Dziękuję ci Boże za ten cud. Spełniły się moje modlitwy. Mieszko był ze mną. Poznałam go, a on poznał mnie. Zobaczyła go najbliższa rodzina. Został ochrzczony. Rodzice chrzestni trzymali go na rękach, tulili. Dziadkowie gładzili małe raczki. Ja ucałowałam go i pożegnałam. Jestem dumna, że miałam takiego synka. Nigdy nie dokonałabym innego wyboru. Nie zrezygnowałabym z ciebie syneczku. Kocham cię. Twoja na zawsze, Mama.
Czy propozycja prezydenta uspokoi rozhuśtaną ulicę, które teraz domaga się już wyłącznie aborcji na życzenie i każe wszystkim wyp…? Trudno dziś wyrokować. Być może rację ma prezydent Komorowski, który powiedział na antenie TVN24:
Nie podoba mi się wkraczanie do kościoła i ekscesy. Niepokoi mnie to też dlatego, że to świetna droga do kompromitacji całego ruchu. Proszę przypomnieć sobie o upadku ruchu Palikota.
Była głowa państwa może mieć rację, że przy tym poziomie agresji, chamstwa, dewastacji kościołów, napaści na katolików i zwykłej łobuzerki te protesty mogą stać się swoją własną karykaturą i pozostać zakładnikami skrajnej lewicy. Bo będę się upierała, że w pierwszych dnia protestu, było tam więcej zwykłych, normalnych kobiet, które po prostu poczuły, że ktoś im coś odebrał.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/524415-niech-kobiety-dostana-wybor-pozwolmy-im-wybierac-zycie