W niepokojącej ciemności, jaka w niebywałym tempie wyrosła nad Polską, a która zaczęła sprzyjać chaosowi i anarchii, pojawił się jasny promyk ze środowiska, które bym skrzywdził mówiąc, że mnie zaskoczyło.
Jak większość Polaków z ogromnym smutkiem, ale i niepokojem patrzę na to, co się dzieje na ulicach największych polskich miast. Na barbarzyństwo części demonstrantów, atakujących kościoły, zakłócających nabożeństwa, dewastujących biura poselskie parlamentarzystów PiS. Przykro mi, kiedy słyszę okrzyki z użyciem najbardziej prymitywnego, wulgarnego języka. Kiedy uświadamiam sobie, że te niegodne cywilizowanych społeczeństw postawy zaszczepiane są – w najbardziej zaraźliwy sposób, bo poprzez praktykę – młodemu pokoleniu, dzisiejszym 16- 20 latkom, którzy za 10 lat będą już na początku drogi, rozpoczynającej pełne uczestnictwo w życiu kraju. W jego wszystkich przejawach życia prywatnego i społecznego. Dziś pobierają pierwsze nauki i doświadczenia jak niszczyć własne państwo. Jak stać się fanatycznym wrogiem swojego rodaka, mającego inne poglądy niż on sam. Jak dążyć do realizacji swojej wizji życia, kosztem życia i zdrowia innych współobywateli – nawet w większym stopniu swoich sojuszników protestów niżeli przeciwników. Silne emocje, podgrzewane przez polityków, którzy dostrzegli możliwość dojścia do władzy poza demokratyczną drogą, zaburzają uczestnikom protestów racjonalne myślenia. Wywołują silną agresję i brak hamulców, które powstrzymywały by ich przed dalszym rozbijaniem więzi społecznych polskiej wspólnoty narodowej. Okrzyk „To jest wojna!” staje się hasłem, nie tylko usprawiedliwiającym najbardziej aktywnych i agresywnych uczestników protestów, ale wręcz nobilitującym. I to właśnie przeraża – bo wykrzykujący je w euforii, najwyraźniej nie rozumieją znaczenia tego słowa, jakby nie rozumieli, że wojna może przynieść tylko zgliszcza.
Dzikie awantury w Sejmie
Cóż się dziwić dziesiątkom tysięcy młodych ludzi, nie zawsze potrafiących dochować zasad społecznego współżycia we współczesnym świecie, i to w warunkach, wymagających szczególnego przestrzegania wymogów zdrowotnych, jeśli „przedstawiciele narodu” naruszają elementarne standardy parlamentarne, doprowadzając do dzikiej awantury w czasie posiedzenia Sejmu.
Jednakże z największym bólem – przyznaję – oglądałem akty przemocy, brutalnych wtargnięć do kościołów, które od wieków, nie licząc wojen religijnych i dwóch totalitaryzmów XX wieku bolszewickiego i niemieckiego, były miejscami nietykalnymi. Tymczasem pojawiają się motywowane nienawiścią coraz częstsze ataki słowne, ale i fizyczne wobec wiernych, księży i biskupów. W ostatnich demonstracjach, o których piszę, nasiliły się akty profanacji symboli, miejsc i przedmiotów kultu religijnego, które dla każdego katolika są czymś świętym, nietykalnym. Dla większości ludzi to zrozumiałe. Niestety nie dla przepełnionych chęcią walki z Kościołem katolickim tłumnych manifestacji zwolenników pełnej aborcji, którzy bezpardonowo zakłócają nabożeństwa.
„Kibole” i narodowcy
I oto stała się rzecz niecodzienna. Działacze związani z Ruchem Narodowym i innymi organizacjami narodowców, a także Młodzieży Wszechpolskiej oraz kibiców piłkarskich, nazywanych przez lewicowe media pogardliwie „kibolami”, stanęli wspólnie broniąc napastowane świątynie katolickie w Warszawie.
Jak już nie raz w dziejach Polski, to ludzie uznawani za stosunkowo prostych członków naszej wspólnoty, okazują się „solą” ojczyzny. To właśnie ci młodzi mężczyźni, na co dzień niedoceniani, a przecież nie raz i lekceważeni, nadstawiając własną pierś, dają dowód szacunku do systemu wartości, z jakich wyrosła Polska. Ale też rozumienia, że tylko dzięki przywiązaniu rodaków do tych wartości, Polska przetrwała najtrudniejsze chwile w swoich dziejach.
Gdybyśmy przyjęli założenie, że to tylko zwykła reakcja tych środowisk na skandaliczne działania protestujących, albo że robią to dla reklamy lub rozgłosu, znaczyłoby, że nie rozumiemy polskiej rzeczywistości.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/523927-obrona-kosciolow-powinnosc-wyrosla-z-ducha