W Polsce bardzo często, gdy kobieta dowiaduje się, że jej dziecko jest letalnie, czyli nieuleczalnie chore decyduje się przerwać ciążę. Czasem kobiety robią to ze strachu, czasem, bo tak radzi lekarz, czasem, bo po prostu nie wiedzą, że można inaczej. A można. Można tych kilka chwil: czasem minut, czasem godzin, czasem dni wykorzystać, by przekazać maluszkowi nieskończone pokłady rodzicielskiej miłości.
W wielu swoich publikacjach, w książkach (np. „Życie jest cudem”) i wywiadach pokazywałam, że można inaczej. Opisywałam historie dzieci, które zdaniem lekarzy nie miały prawa żyć, a rodziły się zdrowe (Oliwka i „Cuda nasze powszednie”), pokazywałam, że dzieci z Trisomią 21 wnoszą w życie rodzin wielkie szczęście, choć często na początku mogą nie być chciane (Darek z „Życie jest cudem”). Pokazywałam też jaki spokój i radość może dać rodzicom możliwość powitania i pożegnania dziecka, które musi umrzeć. To fragment książki „Życie jest cudem”:
W pewnym momencie marzyłam nawet, żeby córka urodziła się z zespołem Downa, byle tylko dane jej było żyć. Byłam gotowa przyjąć każdą chorobę, byle tylko ona została z nami – wspomina Kasia.
Jednak cud, o jaki się modlili Kasia i Staszek, nie zdarzył się. Zdarzył się inny. Cud życia i cud spotkania. Julka żyła godzinę. Gdy przyszła na świat, ważyła niespełna 500 g i nie była większa od dłoni. Dostała jeden punkt w skali Apgar. Mama Julii wiedziała, że dziewczynka ma małe szanse na przeżycie.
Bardzo zależało jej jednak na tym, żeby móc przywitać i pożegnać córeczkę. – Tuż po wyjęciu Julki z mojego brzucha położna zapytała, czy chcę ją zobaczyć. Zawahałam się, bo wiedziałam, że ma pewne wady genetyczne, i bałam się tego widoku. Od położnej usłyszałam, że funkcje życiowe są tak słabe, że albo zrobię to teraz, albo mogę już nie mieć takiej szansy. Jestem bardzo szczęśliwa, że mogłam ją zobaczyć. To była maleńka dziewczynka. Miała otwarte oczy. Spojrzała na mnie spokojnie, rozejrzała się wokół. Była taka śliczna. Zajrzenie w te maleńkie oczy było nieopisaną chwilą szczęścia, bezcenną, wartą wszystkiego, całego bólu po cięciu. Córeczka była za mała i zbyt chora, żeby ją reanimować, umarła w ciągu godziny. Położna powiedziała mi, że czuła naszą bliskość. Julka została ochrzczona jeszcze na sali operacyjnej. To wszystko dla mnie, jako matki, jest bardzo ważne. Piękne w spotkaniu z córką było także to, że mogłam wreszcie zobaczyć, jak wygląda nasze fizyczne połączenie: mnie i męża. Zobaczyłam dziecko, które było częścią nas – wspomina Kasia. – Dzięki temu, że ją widziałam, mogę o tym normalnie mówić, mogę przejść nad tym, co zaszło, do codziennego życia – dodaje.
Jako katoliczka uważam, że każde życie jest wartością od samego poczęcia i, choć ciężko to zrozumieć, nawet dzieci chore, letalnie chore pojawiają się na tym świecie celowo. Jednak nie umiem sobie odpowiedzieć na pytanie: czy można zmusić kobietę do urodzenia letalnie chorego dziecka, do swego rodzaju heroizmu? Kobietę, która do tego nie ma wiary w Boga? I nie mam tu na myśli nawet ok. 1000 przypadków dzieci niepełnosprawnych, które potrafią wnieść radość w życie swojej rodziny, a tych ok. 150 przypadków dzieci z zespołem Edwardsa czy zespołem Patau oraz wadami typu: bezczaszkowie, bezmózgowie czy holoprozencefalia.
Zaraz pojawia się drugie pytanie, związane już ze stanem prawnym: czy po wyroku TK kobieta faktycznie byłaby zmuszona do urodzenia dziecka z którąś z wyżej wymienionych wad? Jak podkreśla premier Morawiecki:
Dramaty, które przeżywają kobiety, kiedy dowiadują się o bardzo poważnych chorobach swojego dziecka, płodu, są niewyobrażalne. To są ogromne dramaty, nad którymi każdy ze współczuciem może się pochylić i starać się zrozumieć, co kobieta czuje. Kobiety nie powinny być narażane na to, aby być zmuszane do aktów heroizmu. Stąd zapis o zagrożeniu życia i zdrowia kobiety cały czas jest i nie został ruszony przez wyrok TK
— stwierdził szef rządu.
W tych najtrudniejszych przypadkach, zdaniem pytanych przez mnie lekarzy, mogą (lecz nie muszą) zajść przesłanki związane z zagrożeniem zdrowia matki, np. w sytuacji łożyska przodującego czy stanu przedrzucawkowego. A ryzyko powikłań (także zakażeń) jest większe w takich patologicznych ciążach.
Nie ma wątpliwości, że wyrok TK poruszył większość kobiet, nawet tych, które do tej pory w sprawach politycznych się nie wypowiadały. Widać to na ulicach, widać to w mediach społecznościowych. To poruszenie nałożyło się na falę niepokojów społecznych związanych z pandemią, lęk o utratę pracy, dewastację relacji społecznych, konieczność rezygnacji przez większość społeczeństwa ze swoich planów i przyzwyczajeń. Te nastroje szybko zagospodarowała lewica, a nawet skrajna lewica, która postanowiła wykorzystać emocje kobiet do przeprowadzenia planowanej społecznej rewolucji, inni kanalizują emocje, by obalić rząd. Te próby już znamy, ale nigdy skumulowane emocje nie były tak silne.
Serca pęka, gdy człowiek widzi, jak dewastowane są kościoły, zakłócane msze święte i opluwani wierni, którzy, nie mając nic wspólnego z polityką, przyszli się pomodlić. To faktycznie jest starcie cywilizacji. Wyobraźmy sobie tak wulgarne hasła wykrzykiwane przez katolików na paradzie równości pod adresem środowisk LGBT. Niemożliwe prawda?
I wreszcie uliczne marsze, protesty, rozróby, awantury muszą skutkować wzrostem liczby zakażeń. Boję się, że będzie on tak duży, że grozi nam nawet katastrofą humanitarną (w sytuacji, gdy personel medyczny i szpitale nie będą już w stanie pomóc nikomu).
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/523887-cud-pozegnania-zmienia-zycie-ale-czy-mozna-do-tego-zmusic