W trakcie czwartkowego posiedzenia Trybunału Konstytucyjnego sędzia sprawozdawca Justyn Piskorski zwrócił uwagę, że sędziom przyszło się zmierzyć z jednym z najtrudniejszych zagadnień. Jak wskazał, problem dopuszczalności aborcji jest problemem etyczno-filozoficznym, daleko wykraczającym poza kwestie prawne. W gruncie rzeczy bowiem – to już moja konkluzja – pytanie dotyczyło tego, od kiedy zaczyna się życie.
Rzecz jasna, konserwatysta nie ma żadnego problemu z odpowiedzią na to pytanie. Podobnie jak liberał. Tyle, że odpowiedzi obu stron różnią się diametralnie. Dlatego interpretacja konstytucji, która gwarantuje prawo do ochrony życia, może być również diametralnie różna, w zależności od tego, co każdy z nas uznaje za życie. Tu właśnie przebiega front wojny, w której TK musiał tak naprawdę rozstrzygać, kto – jego zdaniem – stoi po słusznej stronie. To rozstrzygnięcie doprowadziło z kolei do naruszenia aborcyjnego kompromisu w obecnej postaci. I tak w warunkach narastającej wojny kulturowej już bardzo kruchego i coraz gwałtowniej podważanego przez radykałów z obydwu stron.
Dlaczego więc właśnie w takim momencie postanowiono debatować na ten temat? Jedni odpowiedzą, że to kwestia terminów – TK nie mógł dłużej zwlekać. Inni z kolei wskażą na hierarchię celów, na rolę moralności w polityce. Jeszcze inni zapytają jednak o to, czy w pewnych przypadkach priorytetem nie powinna być – choćby nawet krucha – stabilność w państwie. Bo oto dziś fundujemy sobie gorszący spektakl, w którym emocje wymykają się spod kontroli. Nie jest to chyba wymarzony scenariusz dla zmagającego się z pandemią rządu i społeczeństwa. Dziwi mnie więc, że wybrano taką, a nie inną sekwencję zdarzeń. Bo można było trochę inaczej. Główną ofiarą legalnych aborcji w Polsce są – jak podają oficjalne statystyki – dzieci z zespołem Downa. Te dzieci powinny żyć, choć opieka nad nimi wymaga dużego wysiłku i poświęcenia ze strony rodziców. Dlatego już wcześniej należało – spodziewając się nieprzychylnej reakcji – przygotować pakiet osłonowy i uchwalić przynajmniej przepisy gwarantujące realną pomoc dla rodziców z niepełnosprawnymi dziećmi. Zwłaszcza, że termin posiedzenia TK nie miał tu nic do rzeczy, bo taka pomoc od państwa – niezależnie od decyzji TK – rodzicom wychowującym niepełnosprawne dzieci zwyczajnie się należy. Oczywiście nie wierzę, że uspokoiłoby to nastroje najbardziej zradykalizowanych grup, które czekały tylko na dogodny moment na to, aby ruszyć pod kościoły i kazać „wypierdalać” każdemu, kto inaczej niż one postrzega świat. Jednak, powiedzmy sobie szczerze, skala tych protestów byłaby nieco mniejsza, gdyby temat aborcji został potraktowany z większym wyczuciem.
Inna rzecz, że decyzja TK nie rozwiązuje problemu. Bo radykalna lewica, korzystając z pretekstu, chciałaby teraz pójść za ciosem i obalić cały tzw. kompromis aborcyjny. Z kolei prawica musi zdecydować co dalej i jakoś posprzątać bałagan. Nie chodzi tylko o pomoc socjalną dla rodzin z niepełnosprawnymi dziećmi. Po opublikowaniu wyroku TK niemożliwe będzie bowiem legalne przerwanie ciąży z powodu nieodwracalnego uszkodzenia płodu. Tymczasem zdarzają się – nieliczne wprawdzie, ale jednak występujące – przypadki naprawdę śmiertelnych i nieuleczalnych uszkodzeń. I co z tym zrobić? Wyjściem jest doprecyzowanie przepisów – co zapowiadają już niektórzy politycy obozu rządzącego – tak, aby w takich rzeczywiście nieodwracalnych i nielicznych sytuacjach aborcja była nadal dopuszczalna. Debata na ten temat oznacza jednak niekończące się pasmo awantur w Sejmie. Niektórzy snują więc teorie, że obu stronom sporu nie chodzi wyłącznie o aborcję czy o prawa kobiet, lecz o nowe przesilenie, które przełamie obecnego pata w polskiej polityce. Byłaby to jednak dość ryzykowna gra. Tak czy inaczej, intensywna wojna kulturowa, w której nie bierze się jeńców i nie zawiera pokoju, powoli staje się otaczającą nas rzeczywistością.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/523637-decyzja-trybunalu-nie-rozwiazuje-problemu-aborcji