I znów powtarza się ten schemat zakłamania, że jeśli jakieś wydarzenia sprzyjają politycznej poprawności czy uderzają w tradycyjny porządek, to zaraz uświęca się ich przebieg, dramatyzuje, pokazuje jako bohaterstwo. Nocne protesty na Żoliborzu nie były niewinną i spontaniczną igraszką, tylko powtórką z zatrzymania Margot - zainscenizowaną prowokacją z tymi samymi aktorami, scenariuszem i efektami specjalnymi.
Polecam więc redaktorom z szanownych gazet oceniać sytuację po czymś więcej niż kilkusekundowym nagraniu z twittera, bo w innym wypadku z dziennikarstwa robimy młodzieżowe forum ekscytacji a nie pisanie o faktach, mechanizmach i wnioskach.
Już w drodze z centrum Warszawy na Żoliborz widziałem te same twarze, co na Krakowskim Przedmieściu. Margot, Łania, inny aktywista LGBT, Linus Lewandowski, na początku i Bart Staszewski, który pewnie jednak - znając jego deficyt odwagi - zniknął gdzieś w połowie drogi, a także te same posłanki i posłowie, z identycznym zadaniem - udramatyzować wydarzenia, aby z młodzieżowej rozróby zrobić bohaterski pochód postępu.
Co zastanawiające, protest łamał prawo od samego początku. Nielegalność zgromadzenia można tłumaczyć jego spontanicznością ale kilkaset osób krzyczących w środku nocy wulgarne hasła to już podpada przynajmniej pod kodeks wykroczeń. „J.bać PiS”, „wyp…dalać”, „nie ma na to k.rwa zgody” - to tylko kilka z całego pasma okrzyków. Była i aktywistka Marta Lempart namawiająca przez megafon do nieustannego „Krok naprzód”, aby tłum napierał na kordon policji, była i posłanka Joanna Scheuring-Wielgus ze swoim arcyinteligentnym dowcipem, komentując przechodzenie uliczkami pod dom prezesa PiS słowami: „zachodzimy prezesa od tyłu”.
Z pewnym uznaniem obserwowałem potem relacje medialne - okrutna policja wobec niewinnej, spontanicznej młodzieży, ba! może jeszcze samych kobiet? Nieprawda. Po trzykroć nieprawda - to była głównie demonstracja aktywistów LGBT, ze słynną panią Lodzią z KOD-u, która zresztą była bardziej wytrwała niż gejowscy działacze - ci ostatni po pojawieniu się gazu uciekali z płaczem, zaś siedemdziesięciolatka otarłszy oczy wracała przed policyjne szeregi.
Ta impreza bardziej przypominała wulgarny karnawał niż walkę o prawa dla kogokolwiek. Infantylne komentarze z tłumów, prymitywne hasła na transparentach, niecenzuralne dowcipy, tęczowe i czerwone flagi, wezwania do ataków na policję i dom Jarosława Kaczyńskiego. W czasach pandemii, w trakcie ciszy nocnej, w środku miasta, wśród domów i bloków mieszkalnych wesoły i wulgarny karnawał maszerował dziarsko pod dom wicepremiera, by sobie poszydzić, ale oto nagle natrafił na milczące szeregi policji blokującej dostęp do żoliborskich uliczek.
I co wtedy? Karnawał dostał furii, zwłaszcza pierwsze szeregi, bo byli przecież i tacy uczestnicy marszu, którzy szli zapewne z dobrej woli - ale oni wobec fiaska protestu zawrócili do domów. Wreszcie zaczęto rzucać w mundurowych kamieniami, zbity tłumek napierał na funkcjonariuszy, a jedyną reakcją na prośby o rozejście się, było zagłuszanie komunikatów, wulgaryzmy i agresja. Przez godzinę policja pokojowo uprzedzała, że jeśli towarzystwo się nie rozejdzie to użyje środków przymusu, że nie odpowiada za zniszczone wtedy rzeczy. Działacze partii Zielonych, w tym jeden z jej liderów, Marek Kossakowski, nagrywali całe zajście, Klaudia Jachira dzwoniła po mleko (sic!), bo to „pomaga na gaz”, do poseł Joanny Schering Wielgus przychodzono po porady - aż karnawał się skończył.
Policja zainterweniowała. Z prawdziwie poszkodowanych to widziałem jednego chłopaka, który sam się przewrócił i rozbił sobie głowę oraz innego, który oberwał kamieniem rzuconym przez współprotestującego - zaiste, kandydaci na męczenników.
Wtedy nagle obudziło się oburzenie komentatorów. Gwałtu rety, policja atakuje! Znikąd przyszli. Bez powodu. Poseł Szczerba melduje o poległych i poszkodowanych. Posłanka Jachira pozuje do zdjęć. Onet, oko.press, Wyborcza - relacjonują wydarzenia w rewolucyjnym duchu jak z książki Johna Reeda „Dziesięć dni, które wstrząsnęły światem”, opowiadającym o rzekomym zrywie robotników dla obalenia burżuazyjnej Rosji.
Czyli business as usual, nic nowego - posłowie, dziennikarze i aktywiści jako krąg wewnętrzny zbijający punktu popularności, trochę agresywnej młodzieży, sporo zdezorientowanych osób podekscytowanych, jakoby brali udział w czymś podobnym do protestów na Białorusi, aczkolwiek byli i spokojni protestujący, którzy w tym tęczowym karnawale nie dokładali się do pasma wulgaryzmów.
Mechanizm działa - dzisiaj będzie powtórka. Zakłamani dziennikarze polerują obiektywy aparatów, zagraniczne media czekają na obrazki potrzebne do narracji, postępowi politycy gotowi do uderzania w konserwatystów. Komu tam by naprawdę zależało na dobru kobiet, o dzieciach nie wspominając?
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/523314-nie-nocne-godziny-na-zoliborzu-nie-byly-pokojowym-protestem