Setki tysięcy ludzi wyszło w niedzielę po południu na wezwanie związków zawodowych nauczycieli na plac Republiki w Paryżu w hołdzie dla Samuela Paty, 47-letniego nauczyciela gimnazjum w podparyskim Conflans-Sainte-Honorine, któremu 18-letni Czeczeniec odciął w miniony piątek w brutalnym ataku głowę. Wielu trzymało w rękach tekturowe tabliczki z napisem: „Je suis Samuel” i „Je Suis Enseignant” (Jestem nauczycielem). Było słychać okrzyki: „Jesteśmy Francją, nie boimy się was!” czy „Nie podzielicie nas!”. Prezydent Francji zwrócił się do obywateli, zapewniając ich, że „oni nie przejdą” a „obskurantyzm nie wygra”. Krótkie przemówienie Emmanuela Macrona było patetyczne i symptomatyczne dla dylematu w którym znaleźli się francuscy decydenci: by móc walczyć z wrogiem, który chce, jak twierdzi Macron zniszczyć republikę, trzeba go najpierw nazwać: kim są oni? Dlaczego słowo „islam” czy „muzułmanie” nie chce przejść przez gardło prezydenta?
Autocenzura i strach
A „Je suis…” już było. Pięć lat temu. Było to „Je Suis Charlie”. A od tego czasu jak zapewniają eksperci ds. terroryzmu Jean-Charles Brisard et Thibault de Montbrial na łamach dziennika „Le Figaro” zagrożenie terroryzmem islamskim nad Sekwaną nie zmalało. Objawia się ono m.in. w postaci ciągłych gróźb wobec pracowników służby publicznej, w tym nauczycieli. Wystarczy nawet najbardziej delikatna krytyka islamu. Przez ponad dwa tygodnie Samuel Paty był przedmiotem kampanii nienawiści w mediach społecznościowych, po tym jak pokazał swoim uczniom karykatury Mahometa, w ramach lekcji o wolności słowa. Wśród jego prześladowców był ojciec jednego z uczniów, który wydał przy okazji przeciwko nauczycielowi fatwę. Mężczyzna jest członkiem stowarzyszenia przeciwko islamofobii „BarakaCity”, otrzymującego subwencje od państwa. Tak jak setki, nawet tysiące podobnych organizacji, rozsianych po całym kraju, i z których MSW zamierza teraz niektóre zamknąć. W tym właśnie BarakaCity. Ale czy to wystarczy? „Oni nie przejdą” – zapewnia Macron, ale oni przecież już dawno przeszli.
Jak wynika z opublikowanego w zeszłym miesiącu sondażu 40 proc. nauczycieli się autocenzuruje (50 proc. w strefach edukacji priorytetowej - ZEP, czyli imigranckich gettach) by „nie wywoływać incydentów” w szkole. Ilu chętnych się znajdzie, którzy zaryzykują własną głowę w celu obrony wolności słowa i wartości republiki? „Le Figaro” zebrał świadectwa nauczycieli pracujących w tych „wrażliwych” strefach. Już dawno przestali mówić na lekcjach o Koranie, ponadto muszą mierzyć się z antysemityzmem uczniów przychodzących do szkoły owiniętych we flagi swoich krajów pochodzenia, i otwarcie demonstrujących niechęć do Francji. Aurélien, który uczy historii w jednym z liceów na przedmieściach Nîmes - jak twierdzi w rozmowie z gazetą - z wielkim lękiem podchodzi do tematyki Bliskiego Wschodu. „Ważę każde słowo, każde zdanie. Jeśli powiem coś nie tak cała klasa się na mnie rzuca” – przyznaje. Nauczyciele ci czuli się jak dotąd zupełnie osamotnieni. Nikt nie traktował ich skarg poważnie. Mało tego, szkoła, w której uczył Samuel Paty, przekazała mu notatkę dyscyplinującą, po tym jak wpłynęły na niego liczne skargi od uczniów i rodziców. Teraz, maja nadzieję nauczyciele, coś się w końcu zmieni. Ale szkoły to nie jedyne miejsce, gdzie szerzy się radykalny islam. Jest on wszędzie: w administracji, w policji, w meczetach, stowarzyszeniach i partiach politycznych o profilu islamskim, które ostatnio wyrastają nad Sekwaną jak grzyby po deszczu. Ma on silne oparcie w pożytecznych idiotach na lewicy, którzy obrali muzułmanów za swoją polityczną klientelę i chętnie bratają się z imamami, krzycząc o „rasizmie państwowym”, kolonializmie i islamofobii.
Co dalej?
Ustawa o „separatyzmie islamskim” przygotowywana przez francuski rząd ma temu zaradzić, ale co jest warta ustawa w której słowo „islamizm” się w ogóle nie pojawia? Prezydent Macron o nim wprawdzie mówił głośno i wyraźnie, ale z ustawy, który ma trafić do parlamentu w grudniu, zostanie wykreślony, by nie obrażać uczuć religijnych muzułmanów. Francuskie państwo woli dalej udawać, że islamizm nie ma nic wspólnego z islamem. Pojawiają się już nawet głosy, że nauczyciela zabiła nienawiść, a ta przecież nie ma ani narodowości ani wyznania. Tymczasem w nagonce na Samuela Paty wzięli udział zwykli muzułmanie, rodzice uczniów uczęszczających do jego klasy. Gdy Macron mówi „oni nas nie podzielą”, jak powtarzał w minioną niedzielę, chodzi mu właśnie o to by nie wskazywać nikogo palcem. Dzielenie Francuzów na muzułmanów i nie-muzułmanów ma być strategia islamistów. Ten podział jednak dawno istnieje. Świadczą o tym codzienne doświadczenia nauczycieli. Uczniowie jednej ze szkół na północy Francji odmówili w 2018 r. uczęszczania na lekcje, ponieważ meble w klasie były koloru czerwonego, uważanego za „haram” (nieczysty) w islamie. Wielu muzułmanów żyjących na terytorium republiki nie podziela jej wartości i ponad nimi stawia prawo szariatu (według sondażu Ifop z września aż 40 proc.). Środowisko islamistyczne zresztą już podjęło starania by zdusić debatę o zabójstwie Samuela Paty w zarodku. Kolektyw przeciwko Islamofobii (CCIF), największa organizacja tego typu we Francji, złożyła pozew przeciwko byłej dziennikarce „Charlie Hebdo” Zineb el-Rhazoui, która oskarżyła ją o udział w nagonce na Samula Paty, pogląd, który podziela zresztą szef MSW Gérald Darmanin. „To jest czas ciszy. Żałoby. A tymczasem niektórzy już próbują przechwycić temat w celach rasistowskich” – napisał CCIF na Twitterze. Także nie wszyscy uczniowie Samuela Paty smucą się z powodu jego śmierci. Niektórzy we wpisach na Twitterze i Facebooku utrzymują, że „słusznie stracił głowę”, w końcu „obrażał naszego proroka”.
Żeby było jasne, nie jestem zwolennikiem „ducha Charliego”, wychwalanej przez część środowiska lewicowego nad Sekwana spuścizny „Charlie Hebdo”. Karykatury umieszczane w tym piśmie satyrycznym są obraźliwe, niesmaczne, wręcz obrzydliwe i dotyczą często także katolicyzmu. Są odzwierciedleniem pogardy dla wiary i tradycyjnych wartości panującej w tym środowisku. Wolność słowa to jednak zasadnicza wartość i musi być broniona, bez względu na to czy to do czego jest używana nam się podoba czy nie. A już szczególnie w kontekście śmierci Samuela Paty’ego, który przecież wcale nie chciał obrażać, tylko poruszyć z uczniami temat granic satyry. Nauczyć ich krytycznego myślenia. Podszedł do tego bardzo ostrożnie, zachęcając bardziej wrażliwych, by na czas lekcji wyszli z klasy. Chciał zachować się jak należy. Nic mu to nie pomogło. Pozostanie pytanie co teraz? Co po łzach, płonących świeczkach, serduszkach na chodnikach, hashtagach i patetycznych przemówieniach? Na razie francuski rząd zapowiedział wzmocnienie bezpieczeństwa w szkołach w imigranckich gettach. Ma także powstać plan akcji przeciwko stowarzyszeniom i osobom związanym z radykalnymi kręgami islamistycznymi. Wszystkie organizacje przejdą kontrolę, niektóre zostaną rozwiązane.
Bezlitosna wojna
Na celowniku śledczych znalazł się m.in. Abdelhakim Sefrioui, samozwańczy imam, członek Rady Imamów Francji, który lobbował za ukaraniem Samuela Paty’ego za jego „transgresję”. Pochodzący z Maroka Sefrioui od 20 lat działa na terenie Francji, francuskie obywatelstwo otrzymał po ślubie z kobietą, która przeszła na islam i wraz z nim radykalizuje podparyskich muzułmanów. Mężczyzna od lat jest pod obserwacją służb, co nie przeszkodziło mu założyć kilka stowarzyszeń islamskich i szerzyć nienawiść do francuskiego państwa, w tym prezydenta Macrona. Był często wspierany przez skrajną lewice, która podziela jego niechęć do państwa Izrael. Sefroui został zatrzymany w ramach śledztwa ws. zabójstwa nauczyciela. Nie wiadomo jednak co się z nim stanie. Ma obywatelstwo francuskie, i nawet gdyby mu je odebrać, to dokąd można go deportować? Jest wątpliwe, by Maroko chciało go przyjąć z powrotem. Nie ma także obecnie podstaw prawnych by go ukarać. Nie wykluczone, że zostaną one w ramach ustawy o separatyzmie islamskim stworzone, ale droga do tego jest wciąż daleka. Istnieją więc spore szanse, że wyjdzie na wolność i będzie dalej robił to co dotychczas. A Abdelhakimów Sefrioui jest we Francji więcej. Z rzekomej nienawiści do muzułmanów stworzyli potężny oręż i żerują na środkach publicznych.
Słuszne i stosowne są pytania, które zadaje szef redakcji „Le Figaro” Alexis Brézet: „Czy w obliczu zagrożenia islamistycznego zamierzamy wrócić, jakby nic się nie stało, do tego co było? Do tych niechlubnych negocjacji, tych koślawych kompromisów, tych żałosnych ustępstw i tych dwuznacznych stanowczości, które od tak dawna zajmują miejsce polityki? Czy w końcu obudzimy się i przeciwstawimy wojnie, która została nam wypowiedziana inną, równie bezwzględną i bezlitosną wojnę? Ostatecznym celem islamistów nie jest dzielenie (Francji-red.), lecz narzucanie swojego prawa wszędzie tam, gdzie żyją muzułmanie. Podporządkowanie przeciwnika, poprzez miękkie przyzwolenie, zupełnie bez walki. Ta jedność (o której mówi Macron-red.) to milczenie cmentarzy”.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/522652-oni-nie-przejda-mowi-macron-tyle-ze-oni-juz-dawno-przeszli