Jak okropnie zniszczono tę książkę, wywiad rzekę z laureatką Pulitzera, autorką ważnej trylogii o Związku Sowieckim, a prywatnie - żonie Radka Sikorskiego. Kto zniszczył konkretnie? Sama bohaterka - dziennikarka, historyk, znawczyni spraw rosyjskich - Anne Applebaum. Gdzieś od połowy rozmowy ktoś podmienia dociekliwą i skromną intelektualistkę Anne Applebaum na jakąś panią Lodzię z KOD-u, wyzywającą Donalda Trumpa od debili, a konserwatywnych intelektualistów w Polsce - od tępaków „z niskim IQ”. Pracowita publicystka zamienia się w pewnym momencie w ogarniętą antyPiSowską obsesją prostaczkę, z analizami na poziomie nieletnich fanów Janusza Korwin-Mikkego i wtórnego analfabety zgłębiającego świat do poziomu nagłówków „Gazety Wyborczej”. Nienawiść do PiSu stanowczo szkodzi rozwojowi intelektualnemu, czego książka „Matka Polka” jest ewidentnym, klinicznym dowodem.
Przyjrzyjmy się temu całkiem nieźle zapowiadającemu się początkowi, w którym Paweł Potoroczyn pyta Applebaum o jej początki fascynacji Polską, Rosją, naszą częścią Europy. Słychać tu ten sam schemat, co u starszego o pokolenie Normana Daviesa, albo o pół pokolenia - Timothy’ego Gartona Asha, którzy też zaczęli od „spróbowania” Polski, która mimo komunizmu okazała się inna niż reszta obozu, jej historia tętniąca temperamentem przebijała z brudu i szarości PRL. Applebaum opowiada jak jako nastolatka usłyszała o Polsce przy okazji „Solidarności”, stanu wojennego, wsparciu dla sprawy polskiej jej nauczycielki śpiewu w szkolnym chórze, jak potem w Polsce, pod koniec lat 80-tych poznaje Henryka Wujca, Helenę Łuczywo, Radka Sikorskiego, jak z absolwentki historii staje się reportażystką, dziennikarką dużej klasy. Applebaum z tych stron da się lubić, jest skromna, nie wyolbrzymia swojej roli i nawet odsuwa sugestie Potoryczyna o jej znaczeniu w świecie żurnalistów końca komuny.
Dziennikarka ciekawie opowiada o swoich żydowskich korzeniach, podkreśla, że pierwsi mojżeszowi emigranci w USA nie pochodzili bezpośrednio z Polski tylko z Francji czy Niemiec, przytacza też prawdopodobną historię jednej z gałęzi swoich przodków:
(…) ta część rodziny, która przybyła z Francji, nazywała się Bonart, zanim osiedlili się w Alzacji, żyli w Krakowie (…). Przypuszczam, że wyjechali z Polski po rozbiorach, czyli wyprowadzili się już z Austrii. Część rodziny została w Alzacji, część dotarła do Nowego Orleanu w Luizjanie. (…) Są różne gałęzie rodziny ojca, ale ci moi Applebaumowie pochodzą z Kobrynia koło Brześcia, dzisiaj to jest Białoruś. Uciekli z carskiej Rosji pod koniec XIX wieku (…) Prawdopodobnie nie mówili ani po polsku, ani po rosyjsku, tylko w jidysz. (…) Kiedy dorastałam, ani z jednej, ani z drugiej strony rodziny nikt nie miał poczucia, że pochodzimy z Europy, zapomnieliśmy o tym.
Polskość przez anglosaskie okulary
Historyczka opowiada o swoich zamerykanizowanych dziadkach (1. nafciarz-tenisista; 2. absolwentka Rice University, założycielka teksańskiej placówki Planned Parenthood; 3. właściciel sklepu z butami; 4. gospodyni domowa), opowiada o klimacie swojej szkoły (Sidwell Friends School), uniwersytetu (Yale i Oxford), początkach nauki języka polskiego i rosyjskiego raczej już podczas podróży do tych krajów. Wrażenia Applebaum z Leningradu podobnie jak tylu wcześniejszych obserwatorów przed nią - de Custine’a, Steinbecka itd. - że trudno byłoby rozpoznać kiedy skończyła się wojna, bo miasto wyglądało jak wschodzące ze zgliszcz. Anglosaskie spostrzeżenia dziennikarki podobne jak Asha, Snydera czy Daviesa, ciekawe stwierdzenie, że w naszym kraju w 90% temat rozmowy zawsze zejdzie na wojnę, ale też podobna powierzchowność oceny Okrągłego Stołu co u wspomnianych historyków - jakby bycie świadkiem tamtych czasów uniemożliwiało weryfikację faktów na podstawie dokumentów znanych po 2000 roku. Wałęsa bohater, komuniści zrozumieli swoje błędy, wspaniały kompromis - i kropka. Płytkie, ale z perspektywy obcokrajowca - zrozumiałe.
Główny pozytywny wkład Applebaum w życie intelektualne Zachodu to jej nagrodzony Pulitzerem „Gułag”, ale i poważne, choć mniej znane „Czerwony głód” i „Za żelazną kurtyną”. Autorka opowiada jak powstawały te książki, zwłaszcza pierwsza z nich, odsłaniając przed nami perypetie z rosyjskich archiwów, które akurat w czasach Jelcyna całkiem szeroko się otworzyły. Miniaturowym, osobnym opowiadaniem mógłby być fragment o Aleksandrze Kukurinie, archiwiście z Rosji, który zapijał się całymi dniami, tłumiąc w ten sposób swoje obcowanie ze zbrodniami na kartach dokumentów, wśród których pracował.
I tak opowieść dziennikarki publikującej w najważniejszych gazetach świata, mogłaby prowadzić do arcanów warsztatu, obserwacji komunizmu, Rosji, kryzysu Zachodu, nawet ten polsko-anglosaski mariaż z Radkiem Sikorskim mógłby się potoczyć dalej niż tylko do kwestii że dzieci mówią do niej po angielsku, a do ojca po polsku, czy anegdoty z planowania wakacji. Jednak rozmówcy postanawiają w połowie spotkania zdjąć stroje wieczorowe i przebrać się w osiedlowy dres, by zabawić się kijami baseballowymi pałując - jak na liberalne elity przystało - konserwatystów, patriotów czy po prostu tych, którzy nie kłaniają im się w pas.
Tępy PiS, Tusk jako historyczne zadośćuczenienie dla Polski
O elitach PiSu Applebaum mówi:
Ideologów, którzy naprawdę w to wszystko wierzą, prawie nie ma, a ci, którzy są, reprezentują dość niskie IQ.
Złote myśli Amerykanki wpadają więc w znane do znudzenia koleiny TVNowskich mantr wieczornych ekspertów „Faktów po faktach”:
To naprawdę jest najbardziej skorumpowany rząd w ostatnich dwudziestu latach. (…) W istocie to są ludzie, którzy dorwali się do koryta. Naprawdę nie da się powiedzieć o Tusku, że robił politykę dla kieszonkowych korzyści.
Obecnie w Polsce, zdaniem autorki „Gułagu”, władza chce stworzyć „nowego Polaka”, „niezbyt dociekliwego i lojalnego wyborcę PiS”. Warto to odnotować, bo Applebaum zionie już pogardą nie tylko do samego PiSu, ale także do milionów konserwatywnych wyborców.
Giertych jest dla Applebaum: „rozważnym katolickim konserwatystą o przenikliwej inteligencji i świetnym poczuciem humoru”.
Zresztą to nieprzyzwoite uwielbienie dla Tuska wyraża się u laureatki Pulitzera także i w innych miejscach. Zdaniem Applebaum wybranie Tuska przewodniczącym Rady Europejskiej miało „historyczne, przełomowe znaczenie”. W jaki sposób? Tego się nie dowiemy - tak czy siak Tusk na szczytach unijnej władzy miał być czymś „w rodzaju historycznego zadośćuczynienia, odzyskanie należnego miejsca we wspólnocie wolnych, równych, demokratycznych krajów”.
Narracja dziennikarki, z tych ciekawych spostrzeżeń z czasów poznawania Europy Środkowowschodniej, zamienia się w litanię płytkich połajanek, typowych dla przeciętnej ciotki Krysi oglądającej „Fakty TVN” i czytającej okładki liberalnych tygodników: PiS zniszczył Polskę, zepsuł jej wizerunek w świecie i jak przyjdą liberałowie z Gazety Wyborczej to odbudowanie kraju po „szaleństwach jednego starego kawalera” zajmie im dziesiątki lat. „Duda bredzi u Unii Europejskiej”, „Trump, który jest ewidentnie debilem, (…) mówi sloganami”, Macierewicz ma związki z Rosją, a jedyna droga obrony demokracji w Polsce to… troska o TVN. „Trochę się boję o TVN” - mówi Potoroczyn. „Też się boję” - odpowiada Applebaum. Dziennikarka przytakuje na program obywatelski:
na wybory - zawsze. Na demonstracje - bez względu na pogodę. Na co dzień - oglądać TVN, słuchać TOK FM, kupować „Wyborczą”.
AntyPiSizm zabija szare komórki
Także te niepolityczne refleksje Applebaum z II połowy książki nużą banałami. Narzekanie na bańki informacyjne i władzę mediów społecznościowych byłoby odkrywcze 10 lat temu, nie dzisiaj. Mówienie, że PiS to ekonomiczna lewica, to frazes godny nieletnich fanów Janusza Korwin-Mikkego, a narzekanie jacy to politycy są dziś populistyczni to dobre na obiadki rodzinne, a nie lekturę konwersacji dwojga intelektualistów.
Wśród narzekań są i przytyki do tygodnika Sieci. Raz niewprost, ale widać że małżeństwa Sikorskich niezwykle zabolała okładka naszego pisma z czerwca 2016 roku, więc dama z Waszyngtonu nie omieszka sięgać po prymitywne wyzwiska, a drugi raz wraz z Pawłem Potoroczynem snują swój liberalny koszmar o tym jak bracia Karnowscy wykupują TVN. (a może by tak pójść za tą radą…?)
Nie zniechęcamy do kupna książki Pawła Potoroczyna i Anny Applebaum, choć ten nieadekwatny tytuł „Matka Polka” nic nie ma wspólnego z kodem kulturowym charakterystycznym dla Mickiewiczowskiego wiersza. Jeśli jednak staniecie państwo oko w oko z księgarzem, byłoby ekonomicznie zasadne książkę przerwać na pół, na 150 stronie, i zapłacić 50% ceny. Druga część to strata czasu, obowiązkowe formułki towarzysko-partyjne, mantra liberalnej płycizny. A szkoda.
CZYTAJ TAKŻE:
Liberałowie sami przyznają, że mają konserwatystów za ludzi gorszych
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/522571-w-ksiazce-applebaum-czytamy-ze-tusk-to-nagroda-dla-polakow