Stanowcza wypowiedź Jarosława Kaczyńskiego w sprawie relacji z Unią jest wynikiem trzeźwego oglądu sytuacji. Te mocne słowa, będące deklaracją non possumus -
Będziemy bronić naszej tożsamości, naszej wolności, suwerenności za wszelką cenę, nie damy się terroryzować pieniędzmi, będzie weto; jeśli groźby i szantaże będą utrzymane, to my będziemy twardo bronić żywotnego interesu Polski -
— wynikają nie z polityki Warszawy, ale z polityki Brukseli i Berlina. To ta polityka doprowadziła nas do momentu, w którym Jarosław Kaczyński musiał publicznie powiedzieć: próbują nas zagonić pod ścianę, i musimy się bić.
Tak jak pisałem na tych łamach już kilkukrotnie, próba powiązania unijnych funduszy z praworządnością oznacza próbę skokowego zredukowania naszej suwerenności. Przy tak szerokiej definicji owego „rule of law” byłaby to samozaciskająca się pętla na szyi, nie zostawiająca rządowi w Warszawie żadnego pola manewru. W istocie dziś „praworządność” to po prostu program unijnej lewicy, który próbuje się narzucić wszystkim państwom, niezależnie od tego, czy sobie tego życzą, czy też nie.
Rząd Zjednoczonej Prawicy szukał porozumienia. Co najmniej dwukrotnie zawierzył deklaracjom swoim partnerów. Najpierw przy okazji dyskusji o reformie wymiaru sprawiedliwości, a teraz przy okazji unijnego szczytu poświęconego budżetowi. Za każdym razem okazywało się, że został cynicznie oszukany. Ktoś powie: to było wiadomo od początku. Rozumiem jednak tych, którzy uważają, że nie można było nie spróbować.
Polska nie ma wyjścia, musi nakreślić czerwoną linię. Tak ordynarna próba złamania naszej suwerenności, z jaką mamy obecnie do czynienia, nie może zostać przemilczana czy zignorowana. Od tej bitwy - tak to wygląda - nie da się uciec. Nie nasz wybór.
Skoro Niemcy chcą rozwalić konstrukcję polityczno gospodarczą, która zapewnia im tak wielkie zyski, która dała im w istocie coś w rodzaju imperium, owej wymarzonej Mitteleuropy, nie możemy im tego zabronić. Oni oczywiście zakładają, że to będzie okres przejściowy, który najpierw wysadzi w powietrze rządy Orbana i Kaczyńskiego, a później pozwoli raz na zawsze spacyfikować buntowników, ale nie powinni być jednak tego pewni na 100 proc. Raz uruchomione duże procesy polityczne rzadko dają przewidywalne skutki.
Powtarzam: to nie jest wybór Polski. To jest wybór głównie Niemiec. I historia kiedyś to dostrzeże, tak jak mimo zasłon dymnych, oszustw i zwodów dostrzegła, kto wywołał obie wojny światowe.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/521857-skoro-niemcy-chca-zniszczyc-ue-nie-mozemy-im-tego-zabronic