Pomordowano 6 milionów polskich obywatel**i. Sześć milionów to więcej, niż liczy sobie dzisiaj cała populacja Republiki Irlandii! W Powstaniu Warszawskim każdego dnia Niemcy mordowali więcej, niż było ofiar w pamiętnym wrześniowym ataku na Amerykę! Czy można sobie to wyobrazić? Nie. Nie można
— pisze specjalnie dla portalu wPolityce.pl Henryk Skwarczyński, polski pisarz i publicysta mieszkający w Stanach Zjednoczonych.
Niemiecki rząd i społeczeństwo uchylą się od odpowiedzialności za zbrodnie? Zadaniem polskiego rządu i Sejmu będzie przedstawić moralną rację napadniętych 1-go i 17-go września 1939 roku. Reparacje od Niemiec, to nie pieniądze, ale krok do rzeczywistego pojednania za Auschwitz i Mengele, za Ribbentropa i Mołotowa, za Hansa Franka i za Eichmanna.
Nie ma i nie będzie zdrowia psychicznego w rodzinie Europejczyków. Zbyt wiele oczu pokiereszowano żyletką. Nie o krzywdę i ból tu chodzi. Nie o szubienicę na której wieszano Wacława Skwarczyńskiego. Chodzi o uprawianą przez potomków Hitlera i Goebbelsa narrację. Według niej sprawcami potwornej zbrodni w historii ludzkości są ofiary. Na taką narracje zgody nie będzie. Temu właśnie ma służyć sprawa reparacji wojennych. Pedagogika wstydu zaaplikowana musi być wobec takich głosów, jak “zagłodzenie”.
CZYTAJ WIĘCEJ O PROPOZYCJI ZAGŁODZENIA POLAKÓW I WĘGRÓW: Katarina Barley, mówiąc o „zagłodzeniu” Węgier (i także Polski), odsłoniła unijne kulisy. Czy to wewnętrzny język brukselskich elit?
Zaprosić należy Ambasadora Niemiec w Warszawie. O sprawie poinformować Panią Ambasador Georgette Mosbacher. Poinformować opinię publiczna USA, Anglii, ale też Izraela i Rosji. Przeciąć ściek insynuacji i pomówień. Drogą dyplomatyczną poinformować głowy państw w momencie, kiedy ukaże się oficjalny raport poddany następnie ocenie polskiego Sejmu.
— pisze Michał Karnowski. Jutro już nas nie będzie i wtedy wroga Polsce narracja przybierze na sile. Arkadiusza Mularczyka obwoła się mącicielem, przyznając jednocześnie Róży Thun und Hohenstein Nagrodę Pojednania im. Konrada Adenauera.
Mama odwiedziła mnie bodaj w roku 1990. Jednym z celów było zawiezienie jej do Mauthausen, gdzie strzałem w głowę pozbawiono życia Henryka. Pojechałem do Konsulatu Generalnego Austrii w Monachium - była wtedy potrzebna dla mamy wiza - gdzie przedstawiłem cel podróży. Rozmowa toczyła się po niemiecku. Urzędnik spojrzał na papiery. Potem na mnie. I powiedział:
„Po co tam? Do Dachau jest bliżej”.
Odszedłem na bok. Zacząłem krzyczeć. Wezwano policję. Ale tu czekała pracowników konsulatu niespodzianka. Mój amerykański niebieski paszport. Niemcy nie mieli prawa mnie dotknąć. Wtedy. Dzisiaj rozprawiliby się ze mną inaczej. Nie tak subtelnie.
Wywieziono z Polski kościelne dzwony, które jak w pierwszej wojnie poznikały niczym mosiężne i srebrne samowary. Złote monety i srebrne łyżki. Obrazy, które do dziś wiszą w tylu niemieckich i austriackich domach. To w sferze materialnej. W sferze żywego człowieka pomordowano 6 milionów polskich obywateli. Sześć milionów to więcej, niż liczy sobie dzisiaj cała populacja Republiki Irlandii! W Powstaniu Warszawskim każdego dnia Niemcy mordowali więcej, niż było ofiar w pamiętnym wrześniowym ataku na Amerykę! Czy można sobie to wyobrazić? Nie. Nie można.
Kończę fragmentem z książki Tadeusza Wittlina z którym przyjaźniłem się mieszkając w Waszyngtonie. Tadeusz zanim znalazł się w sowieckich obozach pracy, brał udział w obronie Warszawy 1939 roku. Tak. Tacy polscy Żydzi też byli, co zaświadcza lista ofiar katyńskich. Żydzi polscy to nie jedynie Mosze Lifszyc, czy Ozjasz Szechter. Napisze o takich jak Tadzio-Tadzio “profesor” Grabowski? Tadeusz opowiadał mi o wydarzeniach, które do dziś mrożą krew w mózgu. A w Warszawie byli wtedy też moi rodzice.
“Na ulicy Żurawiej, przed sklepem spożywczym o zabitych deskami wystawach - olbrzymia kolejka ludzi. Wyłącznie kobiety, niektóre z dziećmi.
Nagle z pod białych obłoków słonecznego nieba zsunął się srebrny samolot z czarnymi krzyżami na skrzydłach i nim ktokolwiek zdążył zawołać słowo ostrzeżenia, począł prażyć ogniem karabinów maszynowych w skupione przed sklepem kobiety. Wisiał w powietrzu tak nisko, że doskonale było widać lotnika w brązowej kominiarce.
Należało się skryć. Wraz z gromadą przechodniów znaleźliśmy się w bramie, którą dozorca natychmiast zamknął na klucz. Pokrótce strzelanina cichnie. Widocznie samolot odleciał. Wychodzimy na ulice. Przed zamkniętą naprędce karbowaną żaluzję spożywczego sklepu leżą w kałuży krwi zabite i poranione kobiety.
Ofiary niespodziewanego nalotu zanosimy do pobliskiej bramy i układamy na ziemi. Pokotem jedna przy drugiej. Jest ich dwadzieścia dziewięć (to są nasze matki, których niemiecki film nie sportretował). Kilkanaście z nich żyje. Jedna z kobiet kurczowo przyciska do piersi niemowlę, które trzymała na reku. Dostała postrzał w nogi. Lecz nie jęczy, nie płacze, tylko powtarza:
Moje dziecko… moje dziecko…
Przecież ma je Paniusia przy sobie - uspokaja ją któryś z żołnierzy.
Nie - zaprzecza kobieta. - Mój Jurek. Gdzie on? Był przy mnie. Trzymałam go za rękę…
Rozwiera zaciśniętą dłoń i pokazuje strzęp skrwawionej, maleńkiej piąstki kilkuletniego dziecka”.
Tych kilka zdań dedykuje autor Arndtowi Freytag von Loringhoven powtarzając za jego wpisem w księdze pamiątkowej, “aby rozpowszechniać w Niemczech wiedzę o tym, co Niemcy uczynili Polakom”.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/520713-reparacje-od-niemiec-to-nie-pieniadze-ale-szczepionka