Są przekonani, że większej awangardy niż oni jeszcze w dziejach ludzkości nie było, a okazują się tylko epigonami, kopistami, seryjnym produktem seryjnych czasów.
Prawie w każdej dziedzinie: życiu społecznym, polityce, nauce, sztuce, obyczajowości, etyce. Awangarda to brzmi dumnie, epigonizm – tak sobie. Współczesne rewolucje społeczne to tylko popłuczyny po rewolucji francuskiej, bolszewickiej, po komunistycznych i postkomunistycznych międzynarodówkach, republice Salò, chińskiej rewolucji kulturalnej, wiośnie 1968, po rewolucji seksualnej (wedle terminologii Wilhelma Reicha), kontrkulturze lat 60. itd.
W „18 brumaire’a Ludwika Bonaparte” Karol Marks napisał: „Hegel powiada gdzieś, że wszystkie historyczne fakty i postacie powtarzają się, rzec można, dwukrotnie. Zapomniał dodać: za pierwszym razem jako tragedia, za drugim jako farsa”. Właśnie tak jest z epigonami uważającymi się za awangardzistów. Każda rewolucja musi mieć walor oryginalności, żeby była jakkolwiek nośna. I musi być adekwatna do rzeczywistości, a epigonizm adekwatny nie jest z definicji. Za to obfituje w teoretyków, którzy z eklektyzmu uczynili awangardę.
Weekendowy magazyn „Gazety Wyborczej” przynosi zabawne występy awangardzistek-epigonek (i eklektyczek) „Renaty Ziemińskiej, profesorki nauk humanistycznych [z Uniwersytetu Szczecińskiego], i [dr hab.] Urszuli Kluczyńskiej, socjolożki [z Collegium Da Vinci w Poznaniu]”. Powiada np. profesorka Ziemińska, że „naukowcy zajmujący się płcią są dzisiaj w sytuacji podobnej do sytuacji Galileusza, gdy religia znów próbuje podważyć, a nawet odrzucić naukowe dane i zatrzymać stary obraz świata”. Doktorka habilitowana Kluczyńska czuje się, jakby rozmawiała z „płaskoziemcami”.
Nie warto obficiej cytować mądrości utytułowanych pań, szczególnie profesorki Ziemińskiej o chromosomach. Wystarczy odesłać do jajcarskiej rozprawy Alana Sokala „Transgresja granic: ku transformatywnej hermeneutyce grawitacji kwantowej” (z 1996 r.) czy do książki Sokala i Jeana Bricmonta „Modne bzdury” (z 1997 r.). Po ich lekturze „naukowe” argumenty profesorki oraz doktorki habilitowanej będą po prostu tak zabawne, jak na to zasługują. W nauce (pseudonauce) dobrze widać, co awangardowy epigonizm czyni z jej modnych przedstawicieli. Szczegółów nie warto podawać, tym bardziej przy niedzieli, bo przykładów makabry mamy dość na co dzień.
Najżałośniejszy jest awangardowy epigonizm chyba jednak w sztuce, gdzie łatwo trafić na oryginalne zjawiska i dzieła. Ale wciąż tysiące artystów udaje (w Polsce z typowym dla nieuków uporem), że 133 lata temu nie powstał w Paryżu Théâtre Libre. Że nie było w tymże Paryżu od 1896 r. Théâtre de l’Oeuvre. Że 104 lata temu nie założono w Zurychu Cabaret Voltaire. Że Marcel Duchamp już działał i to ponad 100 lat temu. Że żadne „zagrane” obrzydlistwa nie przebiją „twórczości” wiedeńskich akcjonistów (Brus, Nitsch, Muehl, Schwarzkogler, Wiener) sprzed ponad 50 lat.
Epigonizm i eklektyzm nie przeszkadzają w dążeniu do rewolucji społecznych. Wręcz przeciwnie, pomagają je przedstawić jako nieuchronne, historycznie konieczne i wiodące do skoku jakościowego w funkcjonowaniu społeczeństw i całej cywilizacji. Bo prowadzą do ucieleśnienia idei „wolności, równości i braterstwa” (siostrzeństwa albo wręcz osobieństwa). Jak w każdych tego typu rewolucjach faktycznie prowadzą do zniewolenia, nierówności i dominacji, ale zawsze gdzieś na początku jest wersja romantyczna i wyidealizowana. Na coś trzeba przecież rzesze idiotów nabierać, a opornych czymś pacyfikować - wizją nowego wspaniałego świata, który jest świecką świętością, za której naruszenie grozi w istocie śmierć cywilna.
Obecna rewolucja tym się różni od tych historycznych, że jest totalna (dotyczy wszystkich sfer życia), choć (na razie) używa innego typu przemocy: nie gilotyna, kula w łeb czy zagłodzenie (choć wiceszefowa europarlamentu Katarina Barley już to zapowiada), lecz opresja kulturowa, obyczajowa, językowa, symboliczna. Z coraz większym udziałem nacisków, ograniczeń, sankcji i kar ze strony międzynarodowych organizacji oraz sądów. A to z tego powodu, że tam też jest pełno awangardowych epigonów, a nawet jest ich więcej niż przeciętnie w społeczeństwie oraz różnych strukturach jego organizacji.
Marks nie miał racji, że powtórka z historii to tylko farsa, ale chyba nie był w stanie przewidzieć, że farsa może być tragedią, mając wszelkie cechy totalnej opresji i zamordyzmu, gdy już śmiech uwięźnie w gardłach. Dlatego nie warto bagatelizować farsowej formy oraz epigonizmu. A tym bardziej nie warto bagatelizować stosowanych na początku miękkich form inwazji. One szybko zmienią się w twarde, tak jak było w rewolucji francuskiej, bolszewickiej czy chińskiej. Mechanizm jest bowiem ten sam. I ten sam cel: totalna przebudowa społeczeństwa, a więc jego pełne wykorzenienie. A wtedy śmiech jest wyłącznie upiorny.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/520501-niech-nie-myli-to-ze-obecna-rewolucja-zaczyna-sie-miekko
Dziękujemy za przeczytanie artykułu!
Najważniejsze teksty publicystyczne i analityczne w jednym miejscu! Dołącz do Premium+. Pamiętaj, możesz oglądać naszą telewizję na wPolsce24. Buduj z nami niezależne media na wesprzyj.wpolsce24.