Wyczyny duetu w składzie prezydent Gdańska Aleksandry Dulkiewicz wraz z wdową po jej poprzedniku europosłanką Magdeleną Adamowicz przed reporterką publicznej stacji radiowej Deutschlandfunk wstrząsnęły każdym, kto ma w sobie choć trochę patriotycznej wrażliwości.
Wywiad Dulkiewicz i Adamowicz
Obie panie lejąc krokodyle łzy przed niemieckimi słuchaczami, co chwila atakowały wybrany w demokratycznych wyborach rząd, ustawodawcę i państwo polskie.
Obecna władza wykorzystuje swoją siłę - ustawy przepycha przemocą, nie szanuje praw człowieka. Moja mama płacze i mówi: Boże, teraz jest gorzej niż za komuny!
— żaliła się Dulkiewicz.
Ale to była dopiero rozgrzewka. Oczywiście nie mogło zabraknąć pląsów na grobie Pawła Adamowicza, po którym objęła urzędową schedę. Jej zdaniem zabójca (sprawca ma poważne problemy ze zdrowiem psychicznym), działał „pod wpływem propagandy” sączonej przez telewizję publiczną, która śmiała atakować byłego prezydenta za mocne podejrzenia przekrętów. To, że zabójca w celi dysponował możliwością oglądania wszystkich najważniejszych stacji telewizyjnych Dulkiewicz pomija milczeniem. Przypomnijmy tylko, że w chwili śmierci poprzedniego włodarza Gdańska toczył się przeciwko niemu proces karny ws. nieprawidłowości w oświadczeniach majątkowych - zatajenie blisko 180 tys. zł w oświadczeniu majątkowym. Prokuratura zarzucała również prezydentowi Gdańska, że nie umieścił w nich dwóch z siedmiu posiadanych mieszkań oraz podał zbyt niską sumę zgromadzonych oszczędności. Równolegle CBA postawiło zarzuty dwóm biznesmenom z branży deweloperskiej, którzy mieli skorumpować prezydenta Gdańska, oferując mu tańsze mieszkania w zamian za korzystne zmiany w miejscowym planie zagospodarowania.
Druga interlokutorka, wdowa po Pawle Adamowiczu, która na co dzień biega w koszulce z napisem „Imagine no hate” sama ma poważne problemy z prawem. Właśnie została oskarżona o składanie fałszywych zeznań. Poza tym prokuratura zarzuca jej nieujawnienie blisko 300 tys. zł i 100 tys. zł dochodów w zeznaniach podatkowych. Oskarżona miała nie rozliczyć dochodów z wynajmu mieszkań, a uszczuplenie w podatku dochodowym z tego tytułu miało wynieść prawie 120 tys. zł. O składanie fałszywych zeznań została również oskarżona Janina A., matka europosłanki i mamy rodzinkę w komplecie. Nasz tygodnik „Sieci” opisał te nieprawidłowości i chyba „za karę” w wywiadzie dla Deutschlandfunk Dulkiewicz zaatakowała inny nasz tekst (,„Czy Gdańsk chce do Niemiec?”), w którym opisywaliśmy m.in. proniemieckie klimaty panujące wśród tzw. gdańskich elitek, sprawę zrobienia śmietniska z Westerplatte, a także kwestię przedwojennego, zabytkowego tramwaju, który hula po torowiskach Gdańska z wdzięczną tablicą kierunkową „Danzig”. Osobiście bardzo lubię zabytki techniki (szczególnie tramwaje) i nie miałbym nic, żeby rzeczony wóz jeździł sobie w tę i z powrotem nawet w historycznych barwach Freie Stadt Danzig, ale w takim razie trzymajmy się realiów. Tablice kierunkowe nosiły zawsze nazwę przystanku końcowego np. Wrzeszcz (niem. „Langfuhr”), a nie nazwy miasta. Umieszczanie nazwy „Danzig” na starym tramwaju jest niczym innym jak kolejnym przykładem podlizywania się Niemcom, którym na widok takiego napisu łezka się w oku kręci i widzą, że lansowane przed wojną hasło NSDAP „Danzig ist eine Deutsche Stadt und will zu Deutscland” („Gdańsk jest niemieckim miastem i chce do Niemiec”) mogło nie stracić na swojej aktualności. Nie trzeba chyba nadmieniać, że czujny niemiecki wydawca rozmowy kiedy usłyszał przekonywania włodarza grodu nad Motławą (niem. Motlau) Aleksandry Dulkiewicz, że atak na tramwaj, to jakiś „absurd”, opatrzył wywiad tytułem „Tramwaj z napisem „Danzig”. Pani prezydent następnie oświadcza że czuje się załamana, bo nie może na te ataki reagować.
Pytanie - jak temu przeciwdziałać?
— pojękuje na antenie.
Nie mamy takich narzędzi, jak opłacana również z moich podatków tuba propagandowa nazywana mediami publicznymi.
I znowu nałgała jak najęta, bowiem każdy, kto choć trochę wykazuje zainteresowania polskim rynkiem medialnym wie doskonale jaką przewagą w zasięgu i pieniądzach cieszą się media wspierające opozycję. Zawsze można przecież było zwrócić się np. do trójmiejskiego „Dziennika Bałtyckiego”, którego wydawcą jest nazwana dla niepoznaki grupa Polska Press, de facto wchodząca w skład niemieckiego koncernu Verlagsgruppe Passau, podobnie jak 80 proc. wydawnictw prasy lokalnej (sic!). Rozmowę kończy Dulkiewicz skandalicznymi słowami:
Wolność jest zabierana po kawałku, to jest przerażające - przecież tak było w III Rzeszy!
Potrzebne sankcje dla funkcjonariuszy publicznych
Zawsze w takich sytuacjach zastanawiam się dlaczego Państwo Polskie jest bezradne wobec kalumnii i kłamstw rzucanych za granicą przez przedstawicieli opozycji na własny kraj? Otóż w naszym systemie prawnym praktycznie nie ma na takie zachowania „paragrafu”. Owszem w Kodeksie Karnym (KK) problematykę zdrady definiuje w art. 127 i 128, ale nie obejmują one swoją treścią takich wypowiedzi jak wywiad Dulkiewicz i Adamowicz dla Deutschlandfunk. Mamy generalnie zdradę, zdradę dyplomatyczną, ale obłożone one są pewnymi warunkami, które muszą być spełnione, wykluczającymi casus Dulkiewicz. Muszą wystąpić elementy: oficjalnej reprezentacji wobec innego kraju dla interesu, którego dopuszczasz się czynu; bądź element przemocy – jak np. próba usunięcia siłą władz RP. Co prawda obowiązuje art. 49 [Lekceważenie Narodu Polskiego i konstytucyjnych organów] Kodeksu Wykroczeń, który w Rozdziale VIII (Wykroczenia przeciwko porządkowi i spokojowi publicznemu) pod paragrafem 1. mówi: „Kto w miejscu publicznym demonstracyjnie okazuje lekceważenie Narodowi Polskiemu, Rzeczypospolitej Polskiej lub jej konstytucyjnym organom, podlega karze aresztu (od 5 do 30 dni) albo grzywny”, ale trudno jest go stosować ze względu na kontrowersje, które wzbudza. Przepis pochodzi podobnie ja Kodeks Wykroczeń z lat 70-tych czyli czasu realnego socjalizmu, jednak nie jest on przez komunistycznych prawodawców wymyślony. Historia tego artykułu sięga lat przedwojennych (dokładnie 1932 r.), kiedy wszedł w życie Kodeks Karny, obowiązujący do wybuchu II Wojny Światowej. Do opracowania zunifikowanych norm prawa karnego w II RP zatrudniono najwybitniejszych rodzimych prawników oraz profesorów. Sporządzili oni wyczerpujący wykaz przewinień - i stosownych do nich kar. I tak interesujący nas przepis nosił nr art. 109 i brzmiał: „Kto, będąc obywatelem polskim, rozpowszechnia publicznie zagranicą wiadomości nieprawdziwe w celu szkodzenia interesom Państwa Polskiego, podlega karze więzienia do lat 10”. Nie dziwmy się drakońskiemu wymiarowi górnej granicy kary, bowiem przedwojenna II Rzeczpospolita żyła w zagrożeniu wojennym ze strony potężnych sąsiadów. Sankcje można zmniejszyć, ale sens obu przepisów oraz intencja ich uchwalenia pozostają bez zmian. I jest jeszcze jedna rzecz, przez którą stosowanie art. 49 KW wydaje się być dyskusyjne. Żyjemy w wolnym kraju i nasze poczucie wolności (w tym te najważniejsze - wolność słowa) powinny pozostać dla przeciętnego obywatela niezagrożone. Artykuły, zarówno ten przedwojenny - 109 KK, jak i powojenny 49 KW zawierają formułę „Kto będąc obywatelem polskim …”. Czyli, że dotyczy on każdego członka społeczeństwa posiadającego zdolność do czynności prawnych, który mówi sobie to, co mu ślina na język przyniesie i świadomie bądź nie może zaszkodzić interesom kraju. Jednak zwykły człowiek, przyznajmy, niewiele może uczynić szkód („mała szkodliwość społeczna czynu”) swoimi wypowiedziami (nawet publicznymi) Państwu Polskiemu. Tam, gdzie może jak np. szpiegostwo, spotyka się z mniej lub bardziej adekwatną sankcją karną.
Czy jest więc sens nawet w słusznej sprawie kneblować usta przeciwnikom politycznym? Moim zdaniem – nie. Ale co innego funkcjonariusz publiczny. Są to m.in. posłowie, europosłowie, radni, prezydenci miast, członkowie władz etc. Z racji wykonywanych obowiązków cieszą się specjalną ochroną prawną. Są dużo mocniej chronieni niż przeciętny zjadacz chleba, co oczywiście jest zrozumiałe i w pełni uzasadnione. Inny jest wymiar kary np. za pobicie zwykłego obywatela, a znacznie większy za podniesienie reki na funkcjonariusza publicznego. A prezydent Aleksandra Dulkiewicz wraz Magdaleną Adamowicz (europosłanką) cieszą się właśnie takim specjalnym statusem jak wzmocniona ochrona prawna czy immunitet. I choćby dlatego, per analogia naruszenie przez takie osoby zasad wykonywania przez nich obowiązków w postaci „rozpowszechniania publicznego zagranicą wiadomości nieprawdziwych w celu szkodzenia interesom Państwa Polskiego” (art. 109 KK) czy „demonstracyjnie okazywanie lekceważenia Narodowi Polskiemu, Rzeczypospolitej Polskiej lub jej konstytucyjnym organom” (art. 49 KW) powinno skutkować sankcją karną. Sądząc po ilości podobnych wystąpień w wykonaniu funkcjonariuszy publicznych z opozycji ostatnimi czasy, kwestia ta staje się prawdziwym problemem. Dlatego sądzę, że najwyższa już pora wprowadzić coś na kształt połączonych artykułów 49 KW i 109 KK, by co najmniej ograniczyć hańbiące plucie na własny kraj, a co jeszcze gorsze, szkodzące jego żywotnym interesom zwanym racją stanu. O co apeluję do ustawodawcy!
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/520110-krokodyle-lzy-dulkiewicz-i-adamowicz-dla-deutschlandfunk
Dziękujemy za przeczytanie artykułu!
Najważniejsze teksty publicystyczne i analityczne w jednym miejscu! Dołącz do Premium+. Pamiętaj, możesz oglądać naszą telewizję na wPolsce24. Buduj z nami niezależne media na wesprzyj.wpolsce24.