Suwerenność cyfrowa kosztuje. Bez narzędzi systemowych i miliardów dolarów skazani jesteśmy na pospolite ruszenie - osobiste finansowe i czytelnicze zaangażowanie we wspieranie konserwatywnych treści.
Jakie to proste - wpisać w internetową wyszukiwarkę interesujące nas hasło - i otrzymać po półtorej sekundy potrzebne informacje. Ale czy na pewno?
Rządy wikipedii
Jak bardzo świat cyfrowy zniekształca dostęp do informacji? Jak bardzo przechyla perspektywę w lewo? Wikipedia, zarządzana przez ludzi, niemal każdego prawicowego autora, nawet tak dystyngowanego jak śp. Roger Scruton, potrafi napiętnować zniekształconym podrozdziałem jakoby działał na rzecz lobby tytoniowego. To nie banał - profesor Marcin Napiórkowski opisując angielskiego filozofa w książce „Turbopatriotyzm” zawarł informację z anglojęzycznej wikipedii wraz ze swoją słabą oceną jedynej książki Scrutona, którą przeczytał. Książka Napiórkowskiego jest kontrowersyjna, ciekawa, pobudzająca do dyskusji, miała więc swój rys autorstwa nie tylko samego naukowca, ale algorytmu google (który wskazał, by kliknąć na wikipedię) oraz samej internetowej encyklopedii.
Powyższy przypadek to egzemplifikacja szerszego zjawiska. W trakcie wyborów szukasz programu kandydatów? Google i Facebook podpowie co jest lepsze. Chcesz poznać opinie na temat unijnych negocjacji? Zagraniczne koncerny łatwiej wskoczą na ekran niż nasze media.
Internet powie co słuszne
Portal wPolityce.pl już raz padł ofiarą takiego nierzetelnego algorytmu. Wiarygodnym źródłem miała być wyborcza.pl i tvn24.pl, a niewiarygodnym - media prawicowe. Wyjaśnialiśmy to dokładnie, choć sprostowanie nigdy nie ma takiego zasięgu jak sam fake news:
CZYTAJ WIĘCEJ: Informacja o ciszy wyborczej uznana za junk news? Nieuczciwe potraktowanie portalu wPolityce.pl
Amerykańscy prawicowcy podjęli próbę stworzenia przeciwwagi dla wikipedii, jednak Conservapedia nadal raczkuje, jest promilem wobec popularnej encyklopedii redagowanej przez ideologiczny mainstream.
Google wspiera wybrane władze
Jak w 2015 roku pisali w książce „Samobójstwo oświecenia” prof. Andrzej Zybertowicz i jego zespół:
Ogrom Internetu nie pozwala śledzić go w całości, więc musimy korzystać z pomocy w wyszukiwaniu. „Ktoś”, czyli algorytmy (na razie jeszcze mające swoich ludzkich autorów, ale pracujących dla wielkich korporacji) rozwiązuje za nas problem „daru” obfitości. Inny aspekt problemu dobrze ilustruje współpraca firmy Google z władzami autorytarnych Chin w budowie nowego, tzw. medialnego Muru Chińskiego w świecie cyfrowym.
Zatem ustrój mocarstwa budowany przez wyszukiwarkę - jeśli można z Chinami, to co dopiero z 30 razy mniejszą Polską?
Inny przykład kontroli i obserwowania ludności, z tej samej pracy:
Korporacja Google stworzyła w 2009 roku system do wykrywania epidemii grypy. (…) Programiści Google’a uznali, że do poszukiwania epidemii lepszym narzędziem jest sprawdzenie, gdzie geograficznie wyszukiwane są informacje powiązane z chorowaniem na grypę. Wykorzystanie Big Data pozwoliło na odkrywanie miejsc, w których ludzie dopiero zaczynają chorować. Nie ma potrzeby czekania na raporty służb medycznych pojawiające się już po trafieniu przez ludzi do lekarzy i szpitali.
Jeśli ponad dekadę temu - a to w historii wynalazków cyfrowych cała epoka - można było znaleźć ogniska grypy za pomocą naszego korzystania z wyszukiwarki, to jakimi narzędziami molochy cyfrowe dysponują dzisiaj?
Socjologowie z Uniwersytetu Mikołaja Kopernika w Toruniu na ponad pięciuset stronach opisali wiele przykładów władzy algorytmów nad wolną wolą człowieka. I tak oto całe grupy internautów w Ameryce były wykluczane z dostępu do… bankowych pożyczek:
W obu przypadkach – kredytów hipotecznych i „ustalania” obywatelstwa – ofiarami algorytmów okazały się być grupy mniejszościowe w USA – Afroamerykanie, Azjaci i Latynosi. W przypadku kredytów źródłem dyskryminacji bywało miejsce zamieszkania – to ono powodowało przypisanie części osób do grupy kredytobiorców wysokiego ryzyka. W przypadku drugim skreślano osoby z listy obywateli USA z powodu posiadania takiego samego nazwiska co inne osoby. Przedstawiciele mniejszości ucierpieli tu nieproporcjonalnie, gdyż częściej od reszty Amerykanów noszą oni popularne nazwiska takie jak Jackson, Kim lub Garcia.
Nad futurologami unoszą się kolejne pytania - czy internet pomoże zawładnąć duszami? Podsunie „odpowiednią” wiedzę? „Przekona” że Bóg nie istnieje? Opowie o „homofobicznej” i „faszystowskiej” Polsce? Narzędzi do dania odporu potencjałowi Doliny Krzemowej Polska przez długie lata jeszcze nie będzie miała. Bronić się możemy, zgodnie z tradycją, nieco po partyzancku - wspierając konserwatywne media. Nie później, nie kiedy ktoś w superkomputerze odpali algorytm wycinający „niepoprawne treści”, ale dzisiaj, teraz.
Nasza odpowiedź może być skromna, ale nic innego na razie nie mamy
My oczywiście proponujemy i prosimy o przyłączenie się do „Sieci Przyjaciół” - to kosztuje niewiele, a daje nieograniczony dostęp do naszych tekstów. Wspiera nasze media, motywuje, daje poczucie, że z nami stoi to właśnie arcypolskie pospolite ruszenie, że cyfrowe molochy nie powstrzymają nas od obrony konserwatywnych wartości.
DOŁĄCZ DO SIECI PRZYJACIÓŁ. DA SIĘ TO ZROBIĆ W DWIE MINUTY
Zatem pospolite ruszenie. Znowu. Co prawda pierwsze głosy, że nie wystarcza wołanie o osobistą mobilizację, pojawiły się pięćset lat temu, ale na razie nie mamy wyjścia jak wzajemnie się wspierać, dyskutować i przeciwdziałać politpoprawnym monopolistom
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/519880-czy-prawicowcy-moga-wygrac-z-algorytmami-cyfrowych-molochow