Są oczywiste korzyści z wejścia prezesa PiS do rządu, ale on sam doskonale wie, że nie jest to rozwiązanie wszystkich problemów.
Powszechne jest przekonanie, że Jarosław Kaczyński zostanie wicepremierem w zrekonstruowanym rządzie zjednoczonej prawicy, tym bardziej że liczni ważni politycy koalicji to potwierdzają. Im więcej czasu mija od ustaleń w tej sprawie, a konkretną listą członków rządu, która trafi do prezydenta Andrzeja Dudy, tym większe są wątpliwości, czy prezes PiS i były premier faktycznie w rządzie się znajdzie. Przede wszystkim dlatego, że to inni przede wszystkim grają jego kandydaturą, a Jarosław Kaczyński niespecjalnie to lubi.
Wydawało się, że kryzys w zjednoczonej prawicy nie jest możliwy do przezwyciężenia bez Jarosława Kaczyńskiego w rządzie. Ale kryzys został już praktycznie pokonany (inna sprawa - na jak długo, bowiem różne procesy od maja 2020 r. przyspieszyły i podminowywały jedność koalicji), a Jarosław Kaczyński miałby być gwarantem tego, że się nie powtórzy. Kryzys dotyczył także relacji w rządzie, ale przecież Rada Ministrów nie była jego główną areną. Nie musi być więc tak, że obecność tam lidera rządzącego obozu jest rozwiązaniem wszystkich problemów.
Autorytet i pozycja Jarosława Kaczyńskiego są bezsporne, ale w Radzie Ministrów tylko widać skutki różnych działań, ale nie wszystkich. Polityka dzieje się głównie poza Radą Ministrów. I poza Radą Ministrów rodzi się większość konfliktów. Niewątpliwie obecność lidera całego obozu rządowego mitygowałaby członków rządu i hamowała radosną twórczość części z nich, utrudniając jednocześnie merytoryczne nieprzygotowanie, gdyż były premier o pracy rządu wie naprawdę dużo i bardzo trudno jest mu wcisnąć jakikolwiek kit. Można sobie jednak wyobrazić, że podczas posiedzeń rządu wszystko będzie dobrze funkcjonowało, zaś w resortach i poza nimi już niekoniecznie.
Niektórzy członkowie rządu mogą znaleźć alibi i usprawiedliwienie dla różnych swoich działań, niekoniecznie wpływających na jakość i efektywność pracy ich ministerstw oraz całego gabinetu, w taki sposób, że przecież Jarosław Kaczyński wszystko na bieżąco obserwuje, więc i akceptuje. A to są dwie różne rzeczywistości. I z tej perspektywy z Nowogrodzkiej może być widać więcej niż z Alej Ujazdowskich. Tym bardziej że pod tym drugim adresem byłyby dodatkowe obowiązki. A Jarosław Kaczyński jest jednym z tych polskich polityków, którzy bardzo poważnie podchodzą do sprawowanych funkcji.
Jako premier Jarosław Kaczyński czytał wszystkie ważne dokumenty (przynajmniej formalnie ważne), wyjaśniał w rozmowach wątpliwe kwestie, nie firmował i nie podpisywał niczego, czego by dokładnie nie przeanalizował. Dokładnie analizował na przykład materiały tajnych służb, choć niekoniecznie miał dobre zdanie o ich jakości. Uważał jednak, że premier nie może czegoś przeoczyć czy w porę nie dostrzec zagrożeń bądź tylko niekorzystnych tendencji.
Bardzo poważne traktowanie funkcji rządowych powodowało, że premier Jarosław Kaczyński kończył pracę w Alejach Ujazdowskich zwykle dopiero po 23. A jeszcze różne rzeczy analizował potem nocą w domu. Jest wprawdzie wciąż w świetnej formie intelektualnej i sporo młodszy od Donalda Trumpa czy rywalizującego z nim Joe Bidena, ale raczej już nie byłby w stanie pracować tak intensywnie, jak między 14 lipca 2006 r. a 16 listopada 2007 r. Tak jest w stanie pracować Mateusz Morawiecki i Jarosław Kaczyński to naprawdę docenia. Będąc wicepremierem, w dodatku odpowiedzialnym za resorty sprawiedliwości, spraw wewnętrznych i administracji ( z tajnymi służbami) oraz obrony, raczej by sobie nie odpuścił, bo taki ma charakter i styl pracy. Ale to mogłoby wpływać na ogląd i funkcjonowanie całości obozu rządzącego.
Są oczywiste korzyści z wejścia Jarosława Kaczyńskiego do rządu, ale on sam doskonale wie, że ani nie jest to rozwiązanie wszystkich problemów zjednoczonej prawicy, ani nie gwarantuje pełnego spokoju i zgodnej współpracy przez następne trzy lata. Zagrożenia i źródła kłopotów są bowiem także poza rządem. Poza tym, niezależnie od pracowitości i kompetencji szefów trzech resortów, które miałby nadzorować, Jarosław Kaczyński byłby bardzo mocno wciągnięty w ich prace, a nawet najważniejsze decyzje mogłyby siłą rzeczy spadać właśnie na niego – jako lidera i autorytet. Jak mówił klasyk, „są plusy dodatnie i plusy ujemne”, chodzi tylko o to, żeby te drugie nie przeważyły tych pierwszych. Dlatego, moim zdaniem, są uzasadnione wątpliwości, czy Jarosław Kaczyński ostatecznie w rządzie się znajdzie.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/519787-czy-na-pewno-jaroslaw-kaczynski-wejdzie-do-rzadu