Ostatni kryzys w ramach Zjednoczonej Prawicy - jak się wydaje, na szczęście zażegnany - ujawnił także niepokojące zjawisko. Otóż agresja radykalnej lewicy, z którą zmaga się Polska, na prawicę wpływa dezintegrująco. Skutek jest taki, że ludziom o różnym temperamencie i różnych wrażliwościach - nawet jeśli w rzeczywistości są to postawy dość bliskie sobie, często różniące się jedynie kwestiami taktycznymi - coraz trudniej wytrzymać w jednej formacji.
Pierwszym znakiem było wejście do Sejmu Konfederacji, czyli stworzenie zagrożenia dla PiS z prawej flanki. Sukces narodowców i tzw. wolnościowców wynikał z wielu przyczyn, ale jedną z nich było na pewno poszukiwanie jednoznacznej kontry wobec tęczowej i światopoglądowej ofensywy lewicy. Zwłaszcza młodzi ludzie o poglądach prawicowych, którzy w liceach i na uczelniach spotykają się z codzienną przemocą w sferze symbolicznej, którzy mają poczucie, że próbuje się złamać ich system wartości, zmusić do złożenia pokłonu złotemu cielcowi, domagają się zdecydowanych, nie zawsze sensownych działań. Rozważna i ostrożna linia PiS, partii zabiegającej o 40 parę procent, a więc gromadzącej bardzo różne wrażliwości, jest dla nich zbyt letnia, zbyt mało wyrazista. Dlatego wielu z nich zdecydowało się na oddanie głosu na Konfederację. Część zrobiła to licząc, że presja z prawej strony zmusi PiS do ostrzejszego kursu.
Teraz mamy do czynienia z konfliktem w Zjednoczonej Prawicy, który oczywiście ma wiele wymiarów, w którym grają rolę ambicje, urazy, obawy i plany. Ale istotną rolę odgrywają również różnice taktyczne i strategiczne, odnoszące się właśnie do wyzwania jakim jest powstrzymanie ofensywy LGBT. Liderzy PiS uważają, że zbyt twarde działania okażą się przeciwskuteczne, przyspieszą zmiany, choćby doprowadzając do zwycięstwa opozycji. Poza tym zdają się sądzić, że dotykamy sfery, w której władza polityczna, zwłaszcza w tym kontekście, w którym jesteśmy (m. in. Unia Europejska, globalny charakter różnych zjawisk) ma dość ograniczone możliwości działania. Politycy Solidarnej Polski przekonują zaś, że wojnę kulturową i tak nam wypowiedziano, w związku z tym nie można się uchylić. Sądzą także, że można ją wygrać mobilizując struktury polityczne.
To spór w sumie nierozstrzygalny, a częściowo pozorny, bo obie strony mają dużo racji, i obie, na różnych etapach, różnie rozkładają akcenty (np. Jarosław Kaczyński zapowiedział ostatnio, że PiS twardo będzie broniło polskich wartości). To, co ważne to fakt, że kwestia podejścia do agresji środowisk LGBT zaczęła dzielić obóz, który do tej pory zachowywał dużą spójność. A że chodzi o kwestie mocno przeżywane, dotykające tożsamości, nakładające się na przekonanie, że czas działa przeciw prawicy, to i emocje są duże. Dziś jeszcze nie da się powiedzieć, że to była przyczyna, ale nie jest też tak, że sprawa ta nie miała znaczenia w doprowadzeniu do skoku napięcia w ostatnich dniach.
Wszystko to może doprowadzić do sytuacji, w której część prawicy pójdzie mocniej na prawo, a inna część skręci bardziej ku centrum. Skutkiem będzie utrata szans na prawicową większość, i epoka rządów „chadecko-socjalistycznych”, wypychających na margines silniejsze tożsamości światopoglądowe. Będzie tak jak w Niemczech czy Francji, z podobnym finałem. Dlatego - mimo wszystkich różnic taktycznych - warto rozmawiać, szukać wspólnej linii, kompromisu, i trzymać się razem. Za rogiem niekoniecznie czeka lepsza przyszłość. Za rogiem może też czekać prawdziwa klęska.
CZYTAJ RÓWNIEŻ:
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/519193-agresja-skrajnej-lewicy-lgbt-nakreca-podzialy-na-prawicy