Pan Władek martwi się, że „po naszej stronie nie będzie kogoś, kto będzie w stanie tym zarządzać, jak padnie ten strzał celny”.
Pan Władek najpierw był kierowcą, potem związkowcem, następnie politykiem, później przedsiębiorcą, a teraz chce być przede wszystkim intelektualistą. Ale nie zwykłym, tylko takim jak Lenin. Albo Feliks Dzierżyński. I w roli intelektualisty występuje w „Gazecie Wyborczej” oraz TVN 24. Wypracował sobie bogaty aparat pojęciowy, który tylko pozornie wygląda na język żula, żeby nie przytłaczać odbiorcy głębią myśli. Pan Władek (nominalnie Frasyniuk), czasem przedstawiający się jako Jan Józef Grzyb (taka gra znamionująca głębię i wyrafinowanie na wzór np. Zygmunta Miłkowskiego występującego jako Teodor Tomasz Jeż), jest chyba najlepszym analitykiem w kategorii żulosocjologii, której jest jednym z twórców.
Gdyby lubił większe formy (może lubi, tylko nie ma czasu), byłby zapewne godnym następcą Francoisa Rabelais’go. Choćby ze względu na język – wyrafinowanie udający żulerski socjolekt. I panu Władkowi nawet nie jest potrzebna znajomość greki i łaciny czy medycyny (jak u Rabelais’go), gdyż jako Jan Józef Grzyb zinternalizował pokłady ludowych mądrości. Choćby trudno było wskazać, o jaki lud konkretnie chodzi. Musi mieć też pan Władek bogate doświadczenia w badaniu subkultur i ich argotu, gdyż potrafi znakomicie ten argot naśladować.
Przedmiotem analitycznego zainteresowania pana Władka, a raczej w tym wypadku Jana Józefa Grzyba (brzmi dostojniej) jest Jarosław Kaczyński na tle swojej formacji. I to jest materiał od razu na habilitację. Przede wszystkim ze względu na głębię, a jednocześnie prostotę analizy. Zauważa Jan Józef Grzyb (pan Władzio), że „normalnie zwykły obywatel nie interesuje się grupą przestępczą. (…) Jeśli obywatel się zastanawia, to raczej nad tym, dlaczego państwo prawa dopuściło do tego, by taka grupa przestępcza funkcjonowała”. Grupa przestępcza to zjednoczona prawica oraz obecny rząd, zaś państwo prawa to Polska za rządów Unii Wolności (Jan Józef Grzyb był jej przewodniczącym w latach 2001-2005) i Platformy Obywatelskiej.
Używając persyflażu i wyrafinowanych metafor Jan Józef Grzyb przytomnie zauważa, że „pewnie wszyscy byśmy to ‘zlali’, gdyby nie jeden problem - że ta zorganizowana grupa rządzi naszym państwem”. I tak rządzi, że „my, obywatele, jesteśmy bezradni”. Tego Jan Józef Grzyb „zlać” już nie może, choć cierpi katusze, że „nie ma żadnej instytucji, która by kontrolowała funkcjonowanie państwa”. Nasz badacz jednak nie śpi, tylko kombinuje, jakby tu tych przestępców namówić do dintojry. A nawet chyba nie musi namawiać, skoro „grupa jest (…) gotowa do siebie strzelać. Ale wszystko może się wykopyrtnąć, gdyż „uznali, że powołają starszego mafii, który będzie rozstrzygał kompetencje sporów między jednym a drugim watażką”. Warto zauważyć nowatorskie i bogate semantycznie pojęcie „kompetencje sporów”.
Jan Józef Grzyb może za bardzo się podpala, gdy mówi o Jarosławie Kaczyńskim, bo wtedy trochę cierpi jakość jego socjo-, psycho-, etnoanalizy. Ale intelektualista też ma uczucia, dlatego warto zrozumieć Grzyba, gdy „trzyma kciuki, że ten najbardziej ulubiony przez nas, a zwłaszcza przez opozycję, gangster Jarosław wejdzie do środka gangu i będzie musiał zająć się bieżączką”. Trochę chyba zbyt wyrafinowana jest deklaracja Jana Józefa Grzyba, że „kompletnie nie przejmuje się prestiżem gangsterów, którzy dewastują państwo prawa i powodują, że wszyscy żyjemy w poczuciu niepewności i braku perspektyw jutra”. Prestiżem u kogo? I skąd poczucie niepewności u człowieka tak materialnie urządzonego jak pan Władziu?
Poczucie niepewności nie przeszkadza janowi Józefowi Grzybowi w przeszywających znawstwem oraz intelektualną brawurą opisach Jarosława Kaczyńskiego: „On jest trochę jak Pershing, to znaczy on będzie na swoich własnych prawach i wszyscy wiedzą, że dopóki ktoś nie zdecyduje się, żeby go odstrzelić, to jego głos będzie decydujący”. Szczególnie głęboka i etycznie poruszająca jest konkluzja, że tylko „odstrzelenie” może załatwić sprawę. To refleksja etycznie uzasadniona, skoro chodzi o „mafię”, o „rodzinę mafijną”. W takiej sytuacji pana Władzia „nie obchodzi, kto szybciej do kogo strzeli”, byle strzelił. Czy to podżeganie do przestępstwa? Skąd. To poszukiwanie realnej możliwości przywrócenia społecznej homeostazy i moralnego ładu.
Janowi Józefowi Grzybowi przeszkadza to, że zamiast czekać na dintojrę, opozycja zamienia się w „infantylną grupę ludzi, którzy kompletnie nie reagują na to, co się w państwie dzieje”. Albo reagują tak, że pomagają mafii: „nagle, nie wiadomo dlaczego postanowiła trzymać stronę starszego zakonu, czyli najstarszego mafioza Jarosława”. To bez sensu, albowiem „gdyby ta ustawa [o ochronie zwierząt] upadła, to ktoś do kogoś musiałby strzelić, a tak to wor zakonu, czyli główny Jarosław, otrzymał niespodziewane wsparcie z naszej strony”. Cóż za imponująca znajomość rosyjskiego kodeksu przestępczego! Zapewne wynikająca z działalności firmy transportowej pana Władka w byłych sowieckich republikach.
Jan Józef Grzyb martwi się, że „jak padnie ten strzał celny i ten główny mafiozo się odstrzeli i zacznie być totalna wojna, to po naszej stronie nie będzie kogoś, kto będzie w stanie tym zarządzać”. A sam Grzyb by nie mógł? Człowiek tak doświadczony i tak skłonny do bitki jako pan Władziu? Toż to rejterada. Nieakceptowalna u człowieka na miarę Lenina, czyli kogoś łączącego teoretyczną podbudowę z konkretną działalnością rewolucyjną, a szczególnie z rewolucyjnym terrorem. Panie Władziu, nie bądź pan rura i nie pękaj! Inni mogą być mięczakami, ale nie pan, który na niejednego już startował z pięściami.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/519162-frasyniuk-o-odstrzeleniu-kaczynskiego-i-co-i-nic