Gdybyśmy mieli normalnie działające sądy i niezaangażowanych politycznie sędziów, niepotrzebne byłoby wprowadzanie ustawy nazwanej potocznie „o bezkarności urzędniczej”. I dodatkowo, co jest nadzwyczajnym przypadkiem w ustanawianiu prawa, przepisów, działających wstecz.
Skąd różnica zdań?
Przeciwnicy tego projektu, głównie opozycja, żądna przegryzania gardła PiS i wysysania zeń krwi przy każdej nadarzającej się okazji, co zrozumiałe była przeciwna tej ustawie. Podkreślała, że ustawa, niezależnie od dość karkołomnej propozycji, aby karalne czyny zostały wyjęte spod jurysdykcji sankcji karnych, to jeszcze chronić miała tych, którzy dopuścili się nagannych działań w przeszłości. Nikt tego głośno nie wypowiadał, ale wiadomo było, że opozycja miała na myśli, iż ustawa ma chronić upatrzone osoby, zajmujące wysokie miejsca w administracji państwa, m.in. w ministerstwie zdrowia, ale nie tylko.
Gdyby spojrzeć na tę ustawę z punktu widzenia wzorowego modelu tworzenia prawa, obydwa jej założenia nie powinny w ogóle być brane pod uwagę w żadnej propozycji. Ani rodzaj abolicji dla „przekraczających uprawnienia ” czy sprawców naruszenia innych powinności urzędniczych, określanych zagrożeniem ścigania z przepisów kodeksu karnego, ani też działania wstecz nowych przepisów.
To był, wydaje się główny powód, dla którego minister sprawiedliwości Zbigniew Ziobro i jego „Solidarna Polska”, której trzon stanowią politycy związani z wymiarem sprawiedliwości, na ten projekt przystać nie mogli. Myśląc w kategoriach teorii praworządności, zgoda na skierowany do Sejmu projekt byłaby równoznaczna ze złamaniem samych fundamentów prawa.
Propozycja PiS, o czym też wiadomo, miała obejmować tylko nadzwyczajne sytuacje, których przed atakiem pandemii korona wirusa, nikt nigdy nie brał pod uwagę, a które miały – wedle tego projektu – rozgrzeszać przypadki wyrażone znanym powiedzeniem:- „cel uświęca środki”. Jeśli celem jest ratowania ludzkiego zdrowia i życia – powiedzmy prawdę, i to w skali masowej – a jedyny sposób to sięgnięcie po metody w normalnych warunkach niedopuszczalne, – np. zawieranie niestandardowych umów - albo co najmniej ryzykowne, jeśli idzie o możliwość naruszenia przepisów, to w pełni uzasadnionym usprawiedliwieniem staje się przekonanie, że takim działaniem można uratować życie zagrożonych dziesiątek, setek albo i tysięcy istnień ludzkich.
Co jest oczywiste, nadzwyczajnym złagodzeniom tej nie mogą podlegać ci, którzy wykorzystali niezwykle niebezpieczną sytuację, aby oni sami lub ich krewni czy znajomi czerpali z ich decyzji jakiekolwiek profity. Finansowe lub inne.
Co może sąd?
Moim zdaniem, obecne przepisy pozwalają sądowi na takie rozstrzygnięcia, w których uczciwi urzędnicy, nie poniosą żadnego szwanku, nawet wówczas, kiedy przekroczyli uprawnienia, jeśli tylko kierowali się najlepszą wolą, aby ratować ludzkie zdrowie i życie. Temu służy rozprawa sądowa, aby wniknąć w motywy działania urzędnika. Akt oskarżenia wniesiony przez prokuraturę nie jest na szczęście wyrokiem. Sąd ma wszelkie narzędzia, aby powziąć przekonanie, że urzędnik działał w jak najlepszej wierze, wybierając rozwiązanie, które stwarzało szanse uratowania ludzkiego życia lub ważnego dobra wspólnego. I wydać wyrok zgodny z poczuciem społecznej sprawiedliwości. Aby tak się stało, za decyzją sędziego nie mogą stać ani sympatie, ani negatywne uprzedzenia polityczne.
Niestety, niemal codzienna praktyka sądowa pokazuje, że polskiemu wymiarowi sprawiedliwości daleko do respektowania tych, zdawałoby się naturalnych wymogów.
Mimo tego, należy raczej dążyć do właściwego doboru kadr sędziowskich, podnoszenia ich - szeroko rozumianych - kwalifikacji profesjonalnych, a więc także moralnych, niżeli do manipulacji prawa po to, aby uwzględniając degenerację sądownictwa, nie dopuścić do karania ludzi, którzy na to nie zasługują.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/518909-poprawiac-stan-sedziowski