„Oczywiście, że jest to wielkim ryzykiem, tyle tylko że w chwili obecnej PiS zapewne byłby zdolny sprawować władzę w formule rządu mniejszościowego, ponieważ na obecnej sali sejmowej mało komu zależałoby na skróceniu kadencji Sejmu i nowych wyborach – w zasadzie tylko sam PiS miałby prawo tego oczekiwać” — mówi portalowi wPolityce.pl politolog prof. Rafał Chwedoruk.
CZYTAJ RÓWNIEŻ:
wPolityce.pl: Ryszard Terlecki powiedział, że praktycznie koalicja Zjednoczonej Prawicy nie istnieje. Czy rzeczywiście? Czy te słowa są przesadzone? Jak poważny jest ten kryzys?
Prof. Rafał Chwedoruk: Myślę, że kryzys jest poważny, a to, co obserwujemy jest wyłącznie zauważalnym dla opinii publicznej jego objawem. Ma on charakter strukturalny i nie zaczął się po wyborach prezydenckich. Po pierwsze, jego podłożem są, jeśli chodzi o relacje pomiędzy PiS-em jako partią a środowiskiem Jarosława Gowina, głębokie różnice programowe na wielu poziomach. Szczególnie dotyczy to kwestii podejścia do gospodarki, polityki społecznej. W poprzedniej kadencji ujawniały się czasami napięcia na tym tle. W przypadku partii Zbigniewa Ziobry różnice programowe są dużo mniejsze. W wielu aspektach wręcz nie istnieją, natomiast ma tutaj miejsce tradycja konfliktu personalnego związanego z lojalnością wobec partii, a to, że prawica w ogóle rządzi jest pochodną tego, że przełamała swoje problemy z lat 90. wyrażające się przede wszystkim w nieustannych konfliktach wewnętrznych.
Drugim strukturalnym źródłem tego kryzysu jest wynik ostatnich wyborów sejmowych. Wynik, który stanowił pochodną bezprecedensowej sytuacji, gdy model podziału mandatów wedle koncepcji D’Hondta nie zadziałał, mimo że w Polsce obowiązuje, dlatego że do Sejmu weszły wszystkie startujące komitety. W efekcie przewaga Zjednoczonej Prawicy w ilości mandatów była nieadekwatna do skali przewagi nad drugim komitetem wyborczym, który wszedł do Sejmu. Owe pięć mandatów wiązało się także z tym, że 36 tych mandatów de iure przynależało do członków mniejszych partii koalicyjnych. Jeśli zatem ich odliczyć, to sytuacja od razu robiła się niezwykle skomplikowana.
Trzecim źródłem jest polska moda – zdarzają się inne kraje, gdzie to występuje, ale z reguły są to kraje o mniej stabilnych systemach partyjnych niż Polska – moda na koalicje wyborcze, a nie koalicje sejmowe. Koalicje, w których jeden podmiot jest absolutnym hegemonem, cieszy się wielką społeczną popularnością, dysponuje bazą członkowską, zapleczem w samorządach, zapleczem finansowym, a niejako „na plecach” tej formacji w Sejmie pojawiają się mniejsze byty, niezdolne do samodzielnej egzystencji, natomiast z reguły zdolne potem do nieustannego szachowania swojego większego partnera groźbą odejścia. To nie dotyczy nota bene jedynie Zjednoczonej Prawicy – w opozycji to się po prostu rzadziej ujawnia, bo jest opozycją i rzadko może liczyć na większość w głosowaniach sejmowych. To dotyczy i Koalicji Obywatelskiej i Lewicy i Koalicji Polskiej.
Już po wyborach sejmowych ze strony polityków Solidarnej Polski słychać było bardzo asertywne wypowiedzi radykalizujące przekaz, niewspółgrające z umacnianiem się prawicy w społecznym centrum, wśród bardziej umiarkowanych, a mniej zaangażowanych politycznie wyborców. A takim przełomem była wiosenna wolta Jarosława Gowina, wolta, która pogrążyła Zjednoczoną Prawicę a na swój sposób także rządzone przez tę prawicę państwo w jednym z poważniejszych kryzysów w ostatnich latach. Jednocześnie unaoczniła to, że mimo wielkiego sukcesu wyborczego PiS nie jest w stanie konsumować swoich zwycięstw. A cała reszta jest jedynie tego skutkiem.
W chwili obecnej mamy takie interludium czasowe, to znaczy okres po kolejnym sukcesie wyborczym Zjednoczonej Prawicy, a przed wyborami prezydenckimi w Stanach Zjednoczonych, których wpływ na światową politykę także na poziomie poszczególnych państw będzie bardzo duży. W naturalny więc sposób PiS chciał uporządkować sytuację i zweryfikować, czy dysponuje większością właśnie teraz, kiedy jest u szczytu społecznej popularności i politycznej siły. Natomiast koalicjanci zdają się liczyć na to, że upływ czasu, niepewność międzynarodowa, perspektywa trudnej sytuacji ekonomicznej w skali globalnej uczynią PiS bardziej podatnym na ich głosy. Dla nich ograniczenie liczby ministerstw może być olbrzymim politycznym problemem.
Tak naprawdę na rozbiciu Zjednoczonej Prawicy stracą wszyscy. Również PiS. Chociażby z tego względu, że będzie to oznaczało zatrzymanie reform, których bardzo oczekują Polacy. Wizerunkowo też wyglądałoby nie najlepiej, tym bardziej, jeżeli dokonałoby się na kanwie w istocie lewicowej nowelizacji ustawy. Pytanie, czy Jarosław Kaczyński podejmie to ryzyko?
Oczywiście żadne tego typu wydarzenia żadnej koalicji rządowej by nie służyły. I to jest poza jakąkolwiek dyskusją. Zwłaszcza, że PiS był antytezą polskiej prawicy z lat 90. z jej niezrozumiałymi dla opinii publicznej podziałami. Jedność w koalicji wpływała na stabilność, przewidywalność tych rządów. Bardzo je wzmacniała szczególnie w oczach takich wyborców, którzy są odleglejsi na co dzień od polityki. Natomiast wobec nadchodzących wyzwań ekonomicznych, politycznych, w stosunkach międzynarodowych nie da rady funkcjonować w realiach wewnątrzkoalicyjnego liberum veto, zgłaszanego przez mniejsze środowiska. To byłaby powtórka z najgorszego rządu po 1989 roku, rządu AWS-u i Unii Wolności, który prócz kontrowersyjnych reform znaczony był permanentnymi wewnętrznymi konfliktami. Jeśli Prawo i Sprawiedliwość jako partia ma próbować w ogóle radzić sobie z wielkimi wyzwaniami, przed jakimi stanie w najbliższych miesiącach i latach, to może do tego przystąpić wyłącznie z w pełni uporządkowaną sytuacją wewnętrzną.
Taki kryzys, jak dzisiejszy, czy jak ten z wiosny powtórzony w realiach na przykład recesji gospodarczej, rządu Demokratów w Stanach Zjednoczonych, wciąż trwających nacisków unijnych, ucieczki części wyborców prawicy w sondażach w perspektywę wyborczej absencji mógłby oznaczać dla Zjednoczonej Prawicy nieoczekiwane, najdalej idące konsekwencje. Oczywiście, że jest to wielkim ryzykiem, tyle tylko że w chwili obecnej PiS zapewne byłby zdolny sprawować władzę w formule rządu mniejszościowego, ponieważ na obecnej sali sejmowej mało komu zależałoby na skróceniu kadencji Sejmu i nowych wyborach – w zasadzie tylko sam PiS miałby prawo tego oczekiwać. Po drugie, gdyby jednak doszło do ostatecznego przesilenia, totalnego paraliżu chociażby przy budżecie, braku konstruktywnego wotum nieufności, to PiS tak czy inaczej wygrałby kolejne wybory. Czy by rządził, czy miałby większość – to jest zupełnie inna sprawa. Natomiast to koalicjanci, ewentualnie osoby usunięte z PiS-u znalazłyby się na pograniczu politycznej marginalizacji, więc absolutnie nie powinniśmy być zaskoczeni tym, co się dzieje. Wiadomo było, że do czegoś takiego będzie musiało dojść w momencie ogłoszenia składu Izby po ostatnich wyborach sejmowych.
Czy w Pana ocenie Jarosław Kaczyński zdecyduje się na przyspieszone wybory?
Myślę, że zapewne lider PiS-u w obecnej sytuacji nawet bardzo by tego chciał tyle tylko, że moim zdaniem jest to w tej chwili politycznie niemożliwe. Żeby do takich wyborów doszło, Prawo i Sprawiedliwość musiałoby mieć poparcie 307 posłów, co faktycznie oznaczałoby konieczność porozumienia się z Platformą Obywatelską, co w oczywisty sposób nie jest łatwe. Poza tym poczucie pewnej niepewności w samej PO z całą pewnością nie sprzyjałoby z drugiej strony radykalnym rozwiązaniom i pójściu na wariant wcześniejszych wyborów. Nawet przy słabości PSL i Lewicy w chwili obecnej. Natomiast warianty związane z nieuchwaleniem budżetu lub wotum zaufania do rządu przy braku konstruktywnego wotum nieufności – w obu wypadkach jest to bardzo politycznie kosztowne. Trwałoby i w sytuacji, kiedy wśród wyborców PiS-u jest wielu mniej interesujących się na co dzień polityką, mogłoby mieć destruktywny charakter.
PiS pewnie chciałby w tej chwili wyborów – byłby ich absolutnym faworytem, a różnym środowiskom opozycyjnym, bądź byłym koalicjantom bardzo trudno byłoby przygotować się do takich wyborów, natomiast prawnie doprowadzenie do nich wydaje się w tej chwili praktycznie niemożliwe.
Jak w Pana ocenie zachowają się Solidarna Polska i Porozumienie? Czy będą jednak próbowały łagodzić sytuację i dokonają jakiejś formy ekspiacji? Czy będą raczej stawiały na samodzielność i próbowały startować w wyborach na własną rękę?
Wiele wyborów w Polsce pokazało, że nie ma w polskim społeczeństwie miejsca na formację liberalno-konserwatywną, to znaczy formację, która była by bardzo rynkowa gospodarczo i tradycjonalistyczna kulturowo. Prób stworzenia takich formacji podejmowano w Polsce bardzo wiele – od frakcji prawicy demokratycznej w obrębie Unii Demokratycznej po PJN. Podejmowano i z bardziej konserwatywnej i bardziej liberalnej strony – za każdym razem kończyło się to fiaskiem. W Polsce konserwatyzm kulturowy nie wiąże się z reguły z wolnorynkowym podejściem. Konfederacja to partia w dużym stopniu oparta na młodych wyborcach i też skądinąd o bardzo różnorodnych i trudno sobie wyobrazić, żeby politycy starszej generacji byli zdolni coś takiego powtórzyć. Nie mam więc cienia wątpliwości, że to, co pozostałoby po Porozumieniu, taki byt polityczny stałby się natychmiast jednym z satelitów Polskiego Stronnictwa Ludowego w eklektycznej koalicji, która na bazie struktur PSL-u i w większości oparta na topniejącym, ale wciąż istniejącym gronie wyborców tej partii próbowałby wejść do Sejmu, ale byłaby to dramatyczna walka o przeżycie.
W przypadku Solidarnej Polski wariant samodzielności już próbowano przerabiać bez większego sukcesu – chyba, że za taki uznać wynik wyborów do Parlamentu Europejskiego, który ułatwił PiS-owi podjęcie decyzji o związaniu się ze swoimi byłymi kolegami partyjnymi. Natomiast myślę, że koalicjanci po prostu liczą na to, że czynnik czasu wymusi na Prawie i Sprawiedliwości mniej asertywne podejście i o to moim zdaniem w tej chwili toczy się gra. Tego typu partie, byli koalicjanci PiS-u przy próbie politycznej samodzielności poza PiS-em ponownie tak jak Samoobrona i Liga Polskich Rodzin znaleźliby się w niebycie. Większość wyborców nawet głosujących na kandydatów tej partii na listach Zjednoczonej Prawicy nie zrozumiałaby, dlaczego nie tworzą wspólnej listy ze Zjednoczoną Prawicą a kwestia lojalności jest dla wielu wyborców prawicowych bardzo istotna i w tym sensie PiS ma póki co poważniejsze atuty od swoich koalicjantów. Natomiast oczywiście czas będzie powodował erozję możliwości PiS-u w oddziaływaniu na swoich sojuszników.
Dziękuję za rozmowę.
Rozmawiała Anna Wiejak
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/518217-chwedoruk-pis-byloby-zdolne-tworzyc-rzad-mniejszosciowy