Ustawa o ochronie zwierząt była swego rodzaju crash testem dla obozu rządzącego, pogrążonego w coraz bardziej jałowych negocjacjach.
Najłatwiej jest interpretować politykę w kategoriach psychologicznych bądź psychiatrycznych. Tylko nic mądrego z tego nie wynika – jak z każdej łatwizny. Tak samo jest z ustawą o ochronie zwierząt i z sytuacją na parlamentarnym zapleczu rządu. To nie ta ustawa podzieliła obóz rządzący, lecz stosunek do niej pokazał stan faktyczny. Jarosław Kaczyński powiedział sprawdzam w momencie, gdy rozmowy koalicjantów na temat rekonstrukcji rządu i nowej umowy koalicyjnej zaczęły być mocno bezproduktywne. Ustawa o ochronie zwierząt była więc swego rodzaju crash testem, co wcale nie umniejsza woli kierownictwa PiS, by rozwiązać problemy, których ten akt prawa dotyczy.
Wszelkie racjonalne kalkulacje pozwalały przewidywać, że tak czy owak ustawa zostanie przez Sejm przyjęta i to sporą większością głosów. Głosowanie posłów obozu rządzącego było więc wewnętrznym sprawdzianem rozkładu sił. I sprawdzianem spoistości zjednoczonej prawicy. Z pewnym zastrzeżeniem, bo część posłów obozu rządzącego głosowała przeciw ustawie wiedząc, że ona na pewne w Sejmie przejdzie. Pomijając więc samoistne znaczenie ustawy (programowo ważnej, a nie przypadkowej i wyciągniętej z kapelusza), idealnie nadawała się ona do sprawdzenia, jak ma się rządząca większość w perspektywie rekonstrukcji rządu i nowej umowy koalicyjnej.
Sprawdzenie było konieczne dlatego, że rozmowy koalicyjne stały się spektaklem i zaczęły w nich przeważać elementy ważne dla tożsamości i wpływów mniejszych koalicjantów, ale nie dla tego, z jakiego powodu były toczone. Dla istoty sprawy stały się nie tylko utrapieniem, ale wręcz przeszkodą. Rozmowy i targi zaczęły dominować nad wszystkimi ważnymi problemami merytorycznymi, jakich rządzący mają przecież bez liku. I ktoś to musiał przerwać. Tym bardziej że nagromadziło się już wiele złych emocji, których nie dawało się rozładować.
Kryzys, który ujawniło głosowanie nad ustawą o ochronie zwierząt, trwał od końca kwietnia 2020 r., a już na pewno od maja 2020 r. I rozmowy o rekonstrukcji oraz umowie koalicyjnej go potwierdziły oraz zaostrzyły. Sposób głosowania w sprawie ustawy o ochronie zwierząt był więc rezultatem tego, co już się realnie działo. Zapowiadane są dyscyplinarne konsekwencje, ale one nie muszą wcale oznaczać rozpadu rządzącej koalicji. To jest szansa na reset (w sensie organizacyjnym) i katharsis (w sensie etycznym). To szansa na powrót do rozmów o rekonstrukcji i nowej umowie koalicyjnej bez elementu spektaklu i rozsadzającej wszystko nieograniczonej licytacji.
W czasach kryzysów i przesileń dominują emocje (także te złe) i one mogą mieć nawet nieodwracalne skutki. Ale strony ostatniego kryzysu doskonale zdają sobie sprawę, jaka jest alternatywa. A są nią przyspieszone wybory i całkiem realna możliwość utraty władzy (także przy uzyskaniu samodzielnie przez PiS poparcia na poziomie ponad 40 proc.), nawet jeśli całkiem długo mógłby funkcjonować rząd mniejszościowy. I to mogłaby być utrata władzy na dekady, bowiem często tak się dzieje, gdy rozpada się obóz rządzący i zachodzą szersze zmiany przez ten rozpad wywołane.
Dwukrotna wygrana zjednoczonej prawicy jest ewenementem na europejską skalę, gdy brać pod uwagę jej ideowy profil. Podobne ideowo partie mają (poza Węgrami) poparcie nie przekraczające 20 proc., a zwykle ok. 5-10 proc. Jest to też ewenement w Polsce, zważywszy na dekady propagandy czyniącej z PiS wroga numer jeden i zakałę demokracji. Warto pamiętać, ile korzystnych zbiegów okoliczności (nie do powtórzenia się w przewidywalnej przyszłości) musiało zajść w 2015 r., żeby zjednoczona prawica mogła samodzielnie rządzić (235 mandatów) zdobywając „tylko” 37,58 proc. głosów. W 2019 r. do zdobycia tej samej liczby mandatów potrzeba już było 43,59 proc. głosów. Także dlatego rządy zjednoczonej prawicy są ewenementem. I również z powodu tej wyjątkowości warunków umożliwiających samodzielne rządzenie odsunięcie od władzy mogłoby trwać nawet bardzo długo.
Kierownictwa i członkowie partii tworzących zaplecze rządu są świadome, jak wiele musiało się stać, żeby dwukrotnie wygrać wybory parlamentarne i móc samodzielnie rządzić. Stracić to wszystko jest łatwo, odbudować może być skrajnie trudno, o ile w ogóle będzie to możliwe. Świadomość wyjątkowości sytuacji przemawia za trwaniem koalicji i przywróceniem jej sterowności. A crash test, jakim było głosowanie nad ustawą o ochronie zwierząt może być kubłem zimnej wody na rozpalone głowy i oznaczać nowy początek. Może być też zupełnie odwrotnie, ale to by oznaczało odejście od elementarnej racjonalności, co w polityce się oczywiście zdarza i to całkiem często. Teraz chodzi tylko o to, żeby nie palić mostów, nawet jeśli stoją na nich barykady. Chodzi o udrożnienie ruchu przez te mosty, a nie o ich zniszczenie.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/518192-ustawa-o-ochronie-zwierzat-byla-crash-testem