To była klęska na całej linii. Gdy tuż po upadku komunizmu i żelaznej kurtyny zorganizowałem wizytę w Polsce pierwszego szefa Federalnego Urzędu do Spraw Dokumentacji Służb Bezpieczeństwa Państwa byłej NRD Joachima Gaucka, obaj odbiliśmy się od ściany - nikt nie chciał nazwać po imieniu, ani pociągnąć do odpowiedzialności twórców i akolitów zbrodniczego reżimu. Tylko nieliczni mieli świadomość, że pookrągłostołowa „gruba kreska” była kardynalnym błędem, który będzie odbijał się dokuczliwą czkawką w Polsce przez lata.
„Jest tylko jeden sposób rozrachunku z bolesną spuścizną historii: nazwanie rzeczy po imieniu. Konfidencja jest konfidencją, donosicielstwo – donosicielstwem. Są tylko różne rozmiary moralnego świństwa i wyrządzonych krzywd. Jedne zasługują na postawienie przed sądem, inne tylko na wyraz potępienia”
— mówił Gauck w rozmowie, którą przeprowadziłem z nim dla telewizyjnej „Panoramy”, i przekonywał w oparciu o niemieckie doświadczenia z „grubą kreską” sprzed lat:
„To samo zrobiły Niemcy po wojnie, gdy szybko stłumiono poczucie winy i znów zatrudniono starych nazistów… W 1990 roku byliśmy bogatsi o polityczną świadomość, że tamta nasza „gruba kreska” była błędem, że takie rozwiązanie pomaga doraźnie, ale jego konsekwencją są jeszcze większe problemy”.
Nazwania zbrodni i zbrodniarzy po imieniu nie było. Ani nawet moralnego potępienia tych, którzy świadomie służyli w najróżniejszych formacjach komunistycznego reżimu. Ba, były nawet pochówki z honorami, jak twórcy stanu wojennego gen. Wojciecha Jaruzelskiego, który miał polską krew na rękach i mundurze, którego podkomendni tłumili Praską Wiosnę, oraz w krwawej rozprawie z protestami polskich robotników w 1970 i w 1981 roku…, że nie wspomnę o jego starannie kaligrafowanych za młodu meldunkach dla sowieckich służb, czy o późniejszym uczestnictwie w czystkach syjonistycznych w wojsku.
Co kuriozalne, w rezultacie zgniłego porozumienia zawartego przy wódce w Magdalence i potem, już oficjalnie, przy Okrągłym Stole w Pałacu Namiestnikowskim, byli aparatczycy PZPR trafili na polskie i unijne salony polityki - niektórzy pozostają tam do dziś. A ci, którzy dla osobistych korzyści (jak przydziały mieszkań, talony na samochody itp.), świadomie wysługiwali się reżimowej władzy komunistycznej w tajnych służbach i strukturach cywilnych twierdzą obecnie, że służyli… Polsce, i walczą o nabyte wówczas przywileje.
Stało się to, co w konsekwencji rozrachunkowego grzechu zaniechania stać się musiało: trzydzieści lat po upadku komunizmu Sąd Najwyższy w składzie, któremu przewodniczył były oficer wywiadu wojskowego w czasach komunistycznej PRL, sędzia Józef Iwulski, stwierdził, że do obniżenia byłym ubekom i esbekom wysokich świadczeń emerytalnych nie wystarczy sam fakt ich pracy w tych służbach, że należy każdemu z osobna udowodnić popełnienie jakiejś niegodziwości. Tak jakby działalność w UB czy SB były niczym udział w chwalebnej misji humanitarnej, albo praca w kwiaciarni, stolarni, czy w piekarni, jak każda inna robota. Wysługiwanie się totalitarnej władzy? - ależ skądże, sumienne i rzetelne pełnienie obowiązków służbowych dla kraju…
To nie tylko brzmi jak szyderstwo z wszystkich, którzy walczyli o wolną Polskę, którzy płacili za swą postawę życiem i złamanymi życiorysami, to jest szyderstwem. „Sąd Najwyższy nie zostawił suchej nitki na dezubekizacji wg PiS. To przełomowa uchwała”, cieszy się portal OKO.press, stworzony przy wsparciu wydawcy „Gazety Wyborczej” i spółki „Polityka”. „Klęska PiS w Sądzie Najwyższym” kwituje triumfalnie portal „Polityki”:
„Ustawa dezubekizacyjna wprowadza odpowiedzialność zbiorową, której w państwie prawa być nie może – uznali dziś sędziowie Sądu Najwyższego. Dali świadectwo odwagi”.
Totalne odwrócenie pojęć: za odwagę ma dziś uchodzić wstawiennictwo za tych, którzy skazali i bez mała pół wieku trzymali polski naród w zniewoleniu, dla sługusów reżimu komunistycznego! Jak wielu Polaków, ich ofiar, przewraca się dziś w grobach? Jak wielu zaniemówiło słysząc dziś to orzeczenie? A skoro od wspomnienia wizyty Joachima Gaucka zacząłem, to i na niej skończę - ów późniejszy prezydent Niemiec przestrzegał podczas wykładu na Uniwersytecie Warszawskim:
„Nie ma pojęcia dwóch moralności i dwóch etyk, półprawdy i brak odpowiedzialności nie scalają, lecz pogłębiają rozdarcie i nawarstwiają problemy społeczne. Ślepe pojednanie, gdy nie wiadomo, co i komu się wybacza, nie ma sensu, gdyż w rzeczywistości jest pojednaniem pozornym, które nie służy prześladowanym, lecz wyłącznie byłemu establishmentowi”.
Dekomunizacji również w naszym kraju nie było. I oto mamy efekt - nie pierwszy i, obawiam się, że nie ostatni…
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/518020-totalne-odwrocenie-pojec