Przedwczorajsza debata na temat praworządności w Polsce, która odbyła się w Parlamencie Europejskim, jest dobrą okazją, aby ponownie zastanowić się chwilę nad podejściem części polskiej klasy politycznej do unijnych instytucji. Przyznam szczerze, że nie bardzo rozumiem, co chce osiągnąć polska opozycja swoją wzmożoną aktywnością na arenie międzynarodowej, skoro dotychczas nie przyniosła jej ona żadnych politycznych korzyści. A może wynika ona nie tylko z chęci dokopania przeciwnikom politycznym, ale ze ślepej wiary, że przy pomocy Unii można wrócić do władzy?
„Prawa człowieka to zasłona dymna”
Ciekawy komentarz na temat kryzysu liberalnej demokracji napisał Jarosław Pietrzak, a ukazał się on na łamach „Krytyki Politycznej”. Autor w tekście „PiS, Unia, demokracja” bezpardonowo potraktował wiarę polskiej opozycji w to, że Unia może „uratować demokrację i prawa człowieka w Polsce”. Co więcej, Pietrzak przypomina, że UE wcale nie została do tego celu stworzona.
Dlaczego Unia Europejska miałaby ratować demokrację i prawa człowieka w Polsce i na Węgrzech, skoro nie czyni tego we Francji i Hiszpanii? Dlaczego tylko „młodym demokracjom” obrywa się od Brukseli za niedostatki praworządności? Dlatego, że prawa człowieka to zasłona dymna, a Unię powołano do obrony zupełnie innych wartości
—pisze Pietrzak.
Doskonale pamiętamy obrazki z Hiszpanii, Francji czy z Niemczech, gdzie policja niczym białoruska milicja okładała pałami i rozganiała protestujących wykorzystując do tego gaz łzawiący. Pamiętamy wydarzenia z Katalonii, cotygodniowe protesty „Żółtych kamizelek” i bezpardonowe traktowanie ekologów przez niemieckie służby. Pamiętamy również Fransa Timmermansa, który tych wydarzeń nie dostrzegał, ale za to był niezwykle wyczulony na to, co robił polski rząd. Polska opozycja kiedy tylko mogła, to odwoływała się do unijnych instytucji, a były wiceszef Komisji Europejskiej został nawet „Człowiekiem Roku – Gazety Wyborczej”.
Intencje opozycji były aż nazbyt czytelne. Chęć dokopania polskiemu rządowi przeważała nad troską o rzekomo zagrożoną praworządność. Zabiegi opozycji nie przyniosły jednak żadnych większych rezultatów. Kilka debat w Strasburgu, kilka głosów krytycznych ze strony brukselskich urzędników, kilka nic nie znaczących rezolucji i to wszystko. Żadnych sankcji czy cięć w funduszach europejskich. Efekt jest taki, że Prawo i Sprawiedliwość drugą kadencję rządzi samodzielnie.
Groźny liberalny wirus krąży po Polsce. Objawy infekcji to nieumiarkowane nadzieje pokładane w Unii Europejskiej jako zbawczej sile, która z zewnątrz (albo z góry, w zależności od sposobu konceptualizacji) zainterweniuje, by uratować w Polsce demokrację i praworządność przed ich rozbiórką, a kobiety i mniejszości przed uciemiężeniem przez rządy Prawa i Sprawiedliwości. W fałszywej wierze, że Unia powstała i istnieje właśnie po to – żeby bronić „wartości europejskich”
—czytamy na „KP”.
Choć to opozycja przekonywała, że prezes Jarosław Kaczyński chce wyprowadzić Polskę z Unii Europejskiej, to zdaniem Pietrzaka „od liberałów po prounijną lewicę mało kto wydaje się choćby rozważać jakiekolwiek pytania o możliwe niepożądane skutki takich interpelacji i takich interwencji”.
Czy aby na pewno osłabi to władzę PiS, czy ją raczej wzmocni; wreszcie o to, czy instytucje unijne i inni członkowie UE w warunkach postępującego kryzysu tej organizacji, nawet jeśli podejmą jakieś działania, to będą się kierować wyłącznie szlachetnymi pobudkami
—pisze Pietrzak.
Wygranie przez Andrzeja Dudę wyborów prezydenckich zdaje się być najlepszą odpowiedzią na pierwsze z pytań autora. Na kolejne w dalszej części tekstu odpowiada sobie sam.
Co widzi opozycja?
Polska opozycja działa tak, jakby Unię Europejską uważała za świętą instytucję, o której nie można powiedzieć nawet jednego złego słowa. Niech Państwo spróbują znaleźć jakąś krytyczną wobec Unii opinię wypowiedzianą przez któregoś z posłów Platformy. Nie będzie to łatwe. Czy to wciąż wina kompleksów? Cyniczna gra polityczna? A może rzeczywiście ślepa wiara w „europejskie wartości” i nieomylność Brukseli? W te „wartości” na pewno wierzy europoseł Sylwia Spurek, co do tego nie mam żadnych wątpliwości, ale to szczególny przypadek.
Do tej pory działania opozycji na arenie międzynarodowych przyniosły Kaczyńskiemu szóste z kolei zwycięstwo i raczej były wodą na płyn dla działań Zjednoczonej Prawicy. Im mocniej UE naciskała na wycofanie się polskiego rządu z reformy wymiaru sprawiedliwości, tym mocniej ministerstwo sprawiedliwości szło do przodu wprowadzając kolejne zmiany. Co ciekawe, mimo silnej krytyki ze strony Brukseli, Polacy wciąż popierali działania resortu. Skoro Adamowi Bodnarowi nie udało się przekonać Polaków, że praworządność jest ważna, do czego sam się przyznał, to dlaczego miałoby się udać to Brukseli? Szczególnie, że słuchając tych kilku debat na temat Polski, które miały miejsce czy to w Brukseli czy Strasburgu, można było odczuć, że Polska traktowana jest przez część brukselskich elit jak państwo „gorszego sortu”. Polakom to nie umknęło. Naprawdę.
Zadziwiająca jest ta powszechna ślepota wśród polityków opozycji. Czy nie zauważyli, że Zachód nie jest już dla Polaków „ziemią obiecaną”? Pokazały to wyniki kolejnych wyborów.
A nawet jeśli europejskie reakcje wymierzone w całe polskie państwo jako członka Unii kiedyś nastąpią, to czy aby na pewno ich skutkiem, albo choćby prawdziwą intencją, będzie obrona demokracji, prawa, kobiet i mniejszości w Polsce – czy też tylko wygodny pretekst do posunięć, które skończą się czymś zupełnie innym i wszyscy tego pożałujemy?
(…)
W końcu nikt nie odmawia Francji dostępu do unijnych funduszy za odstrzeliwanie dłoni i oczu ludziom protestującym na ulicach jej wielkich miast albo za policyjne morderstwa chłopców arabskiego czy afrykańskiego pochodzenia. Nikt nie grozi zawieszeniem praw członkowskich Hiszpanii za więzienie katalońskich polityków, którzy próbowali zorganizować demokratyczne referendum. Dlaczego odwołujące się do „wartości” reprymendy spotykają, na dobrą sprawę, tylko Polskę i Węgry, niedojrzałych młokosów Europy na jej biednym, zapyziałym wschodzie?
—zastanawia się Pietrzak.
Autor dodaje, że to prawica nieporadnie bo nieporadnie, ale próbuje odpowiedzieć jakoś na kryzys liberalnej demokracji i wyrazić to, co duża część Polaków podskórnie czuje. Z tą Unią jest po prostu coś nie tak. Co więcej, Pietrzak uważa, że upominanie się europejskich elit o demokrację i prawa kobiet czy osób LGBT+ „będą tylko wymówką, by utrzymywać nierównowagę władzy ekonomicznej i politycznej na kontynencie”.
Homofobia stanie się wtedy pałką do bicia – nie po to, żeby praw ludzi takich jak ja bronić, ale jako pretekst, żeby słabszych, peryferyjnych członków UE sprowadzić do parteru
—pisze Pietrzak, który jest, o czym wspomina w swoim tekście, homoseksualistą, a jego mężem jest czarnoskóry muzułmanin.
Trudno się nie zgodzić z tym, co o Unii zasadniczo pisze Jarosław Pietrzak. Podobne diagnozy wielokrotnie stawialiśmy na naszym portalu. Nie odbiegają one również od tego, co o brukselskich instytucjach mówią politycy Prawa i Sprawiedliwości. Czy w spojrzeniu opozycji na Unię coś się zmieni? Wątpię. To wymagałoby odwagi, postawienia się mainstreamowi, jakiegoś intelektualnego wysiłki, ale na to opozycję po prostu nie stać.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/517925-homofobia-stanie-sie-wtedy-palka-do-bicia