Jakie są powody załamania się międzynarodowej potęgi Stanów Zjednoczonych? Takie pytanie, postawiła sobie grupa analityków RAND przygotowując najnowszy raport tego uznanego amerykańskiego think tanku (The Lost Generation in American Foreign Policy). Ale czy rzeczywiście możemy mówić, wychodząc poza publicystyczne opisy i barwne tezy o zjawisku tego rodzaju? Już od kilku lat w amerykańskich mediach trwa dyskusja na ten temat, której uczestnicy nie kwestionują samego zjawiska spadku międzynarodowego znaczenia Stanów Zjednoczonych, zastanawiają się jedynie nad przyczynami tego smutnego trendu.
Na czym on jednak polega, zdają się zastanawiać eksperci RAND, bo przecież gdyby odwołać się do „twardych” danych ekonomicznych, to udział amerykańskiego w światowym PKB w czasie ostatnich 40 lat pozostał względnie stabilny, wynosząc 25 %. Inaczej było w przypadku innych wielkich graczy światowej polityki – udział Japonii w światowym PKB zmniejszył się w tym czasie z 10 % do 6, a Unii Europejskiej spadł najbardziej (z 35 % do 21 %). Oczywiście znakomicie urosły Chiny – z 2 % do 16 %, tylko, że mało kto mówi o załamywaniu się potęgi Unii Europejskiej, pozycja Japonii jest względnie stabilna, jedynie wszyscy głoszą zmierzch światowej roli Stanów Zjednoczonych.
Zdaniem Autorów raportu, taki pogląd ufundowany jest nie na analizie „twardych danych”, w tym wielkości budżetu wojskowego, siły gospodarki i jej innowacyjności, ale na znacznie bardziej ulotnych przekonaniach, które możemy określać mianem soft power. Są one nieostre, ale RAND postanowił zmierzyć siłę amerykańskiego przywództwa od czasów zakończenia II wojny światowej, używając w tym celu dwóch metod. Pierwszą z nich jest porównanie opinii innych, w tym sojuszniczych, liczących się na świecie państw na temat roli Stanów Zjednoczonych i jakości amerykańskiego przywództwa. Drugą, ciekawszą metodą, jaką posłużyli się analitycy, jest analiza jakościowa polityki zagranicznej wszystkich amerykańskich prezydentów od Trumana do Trumpa. W każdej poddanej analizie kadencji można mówić o amerykańskich sukcesach w zakresie polityki zagranicznej, porażkach i sytuacjach, które z trudem wpisują się w te kategorie (nierozstrzygnięte). W ten sposób, przypisując punkty sukcesom, podobnie, ze znakiem ujemnym, porażkom, amerykańscy analitycy starali się zmierzyć jakość przywództwa Stanów Zjednoczonych w świecie w czasie ostatnich 75 lat.
Zacznijmy najpierw od badań opinii publicznej, bo porównanie odpowiedzi na ponawiane przez dziesięciolecia te same pytania daje ciekawe wyniki. Pierwsze dotyczyło stosunku obywateli badanych państw do Stanów Zjednoczonych. Punktem wyjścia był początek nowego tysiąclecia, kiedy uznanie i poparcie dla Stanów Zjednoczonych było na stabilnym, względnie wysokim poziomie. 78 % Niemców, 83 % Brytyjczyków, 76 % Włochów, 62 % Francuzów i 66 % Polaków miało pozytywne zdanie o Stanach Zjednoczonych. A obecnie? 39 % Niemców jest pozytywnie nastawionych do USA, 48 % Brytyjczyków, 62 % Włochów, 48 % Francuzów i jedynie w przypadku Polski nastąpił wzrost sympatii do poziomu 79 %, największego wśród przywoływanych w badaniu krajów. Przy czym zaobserwowano też intrygujący trend. O ile za kadencji Busha jr. nastroje proamerykańskie w Europie spadły ( w Rosji wzrosły z 37 % do 41 %), to za administracji Obamy wzrosły (w Rosji znów odwrotnie – spadek z 41 % do 15 %) i znów, katastrofalnie spadły za Donalda Trumpa (w Rosji odwrotnie). Inne badanie, na które powołują się Autorzy raportu dotyczy zaufania ankietowanych do amerykańskiego prezydenta. I tu też wyniki są, z amerykańskiej perspektywy, smutne. W badaniu nie ujęto Polski, ale wśród państw zachodnich spadek zaufania do aktualnego lokatora Białego Domu spadł między rokiem 2003 a 2019 o 20 % w Niemczech, o 29 % w Wielkiej Brytanii, jedynie we Francji nie zmienił się, ale dlatego, że tam zawsze był on na bardzo niskim poziomie. Innymi słowy przywoływane badania pokazały, że nawet jeśli nie można mówić o załamaniu się amerykańskiej siły i potęgi, to mamy do czynienia z kryzysem zaufania wśród sojuszników, którzy coraz częściej na działania Waszyngtonu zaczynają patrzeć podejrzliwie, z niepokojem i bez entuzjazmu.
A jak to jest w przypadku drugiej klasyfikacji, czyli próby zmierzenia osiągnięć Stanów Zjednoczonych na arenie międzynarodowej? Prezydenci Truman i Eisenhower w klasyfikacji tej wypadają najlepiej, mogąc zapisać na swoim koncie po 11 znaczących sukcesów, Kennedy i Johnson po osiem, Nixon i Ford po sześć, podobnie Carter. Potem nastąpiła poprawa bo Reagan i Bush senior mogą poszczycić się liczbą 7 sukcesów na kadencję, Clinton ośmiu. Kolejni, traktowani łącznie, czyli Bush jr., Obama i Trump mają na swoim koncie 5 osiągnięć. Z rachunku tego, zdaniem analityków RAND, wynikają pewne trendy, nawet jeśli dyskutować szczegóły. Między rokiem 1945 a 2000 średnio amerykańska dyplomacja mogła zapisać na swoim koncie jeden sukces rocznie, od 2001 również można mówić o jednym sukcesie, ale na kadencję każdego z rządzących wówczas Stanami Zjednoczonymi prezydentów. Zdaniem analityków RAND kombinacja tych dwóch miar, opinii sojuszników, innych społeczeństw, traktowana w tym wypadku niczym lustro w którym przegląda się amerykańska dyplomacja i zliczeniu realnych sukcesów, pokazuje rzeczywisty kryzys amerykańskiego przywództwa w świecie. W nowym tysiącleciu mamy do czynienia z mniejsza liczbą osiągnięć, znakomicie dłuższą listą porażek, nic dziwnego zatem, że sojusznicy stracili wiarę w amerykańskie przywództwo.
Co gorsza, jak dowodzą Autorzy raportu, porażki, i to bolesne, zdarzały się też w przeszłości (wojna w Korei, przegrana wojna w Wietnamie), ale były one czynnikiem mobilizującym dla Stanów Zjednoczonych, co powodowało, że np. po trudnych latach siedemdziesiątych, kiedy klęska wietnamska zbiegła się z szokiem naftowym, niepokojami wewnętrznymi (ruchy protestu) i kryzysem systemu politycznego (Watergate) względnie szybko amerykańskie elity były w stanie przełamać impas i zacząć realizować ambitną, skuteczna i pełną niekwestionowanych sukcesów, politykę czasów Reagana i Busha seniora. Teraz, w XXI wieku, najwyraźniej, zdaniem analityków RAND, Stany Zjednoczone zatraciły zdolność takiego odradzania się, przezwyciężania kryzysu i pójścia do przodu. Dlaczego? I tu, jak się wydaje, zaczyna się najciekawsza, choć oczywiście dyskusyjna, część zaproponowanej analizy. Otóż przyjmują oni dwie, wzajemnie się uzupełniające, formuły na wyjaśnienie tego zjawiska. Pierwsze źródło obecnych ograniczeń jakimi podlegają Stany Zjednoczone leży w polityce wewnętrznej, a precyzyjnie rzecz ujmując w błędach popełnionych począwszy od lat 80. ubiegłego wieku. Oczywiście, jak to często zdarza się w historii amerykańskie elity, które wraz z obaleniem komunizmu weszły w fazę strategicznej pychy (hubris) musiały w wyniku niedostrzeżenia w porę niebezpiecznych trendów zostać skarcone przez los, kiedy dała o sobie znać Nemesis. Głównym trendem, przeoczonym przez elity, było narastanie przez lata amerykańskiego antyglobalizmu, czego Trump jest raczej przejawem niźli motorem. To zawsze obecne w amerykańskim społeczeństwie nastawienie części wyborców w efekcie zmian społecznych, w wyniku globalizacji i ekonomicznego liberalizmu zaczęło zyskiwać na znaczeniu. Wymierne są w tym zakresie wszystkie klasyfikacje dotyczące nierówności dochodowych. Stany Zjednoczone są obecnie, z rodziny narodów szeroko rozumianego Zachodu, krajem z największymi nierównościami dochodowymi i najmniejszą międzygrupową (w sensie stratyfikacji społecznej) ruchliwością społeczną. Perspektywy awansu społecznego są w Ameryce obecnie najmniejsze, a różnice w dochodach pogłębiły się niezmiernie w ostatnich latach. Począwszy od 1980 roku dochody najbogatszych 1 % obywateli Stanów Zjednoczonych rosły szybciej niźli amerykańskie PKB, i była to jedyna grupa społeczna w takiej sytuacji, wszyscy inni relatywnie tracili. Innymi słowy, tylko wąska elita zyskiwała w wyniku globalizacji. Jak wąska? Najbogatsze 400 amerykańskich rodzin ma dziś więcej niźli 60 % społeczeństwa, licząc od najuboższych do klasy średniej, choć połowa Amerykanów nic nie posiada, bo ich zasoby są niższe niźli długi. To w efekcie doprowadziło nie tylko do tego, że American Dream wyblakł i model przestał być w świecie atrakcyjnym, ale też doprowadziło do fundamentalnych przesunięć na mapie politycznej Stanów Zjednoczonych.
Cztery podstawowe grupy
Z wyborczego punktu widzenia Amerykanie dzielą się na 4 podstawowe grupy jeśli idzie o politykę zagraniczną. Ci, którzy godzą się z formułą America First i są zwolennikami izolacjonizmu, zajęcia się rządu sprawami wewnętrznymi, przede wszystkim zajęciem się wzrostem gospodarczym (prawica) czy walką z ubóstwem i problemami socjalnymi (lewica). Druga grupa to konserwatywni globaliści, zwolennicy amerykańskiego przywództwa w świecie, wysokiego budżetu Pentagonu i tradycyjnych wartości. Trzecia grupa to liberalni globaliści, dla których amerykańskie przywództwo ma wartość o ile oznacza realizowanie pewnego planu, szeroko rzecz ujmując czyniącego świat miejscem lepszym do życia. I ostatnia, też licząca się opcja, to wszyscy ci, którzy nieszczególnie interesują się sprawami publicznymi. Rozwarstwienie dochodowe, kurczenie się klasy średniej doprowadziło do rozprzestrzeniania się przekonania, iż na globalizacji Ameryka traci a jej społeczeństwo ponosi zbyt duże koszty. To doprowadziło do wzrostu znaczenia pierwszej (America First) grupy wyborców, którzy wchodząc w porozumienie z konserwatywnymi globalistami doprowadzili do wyniesienia Donalda Trumpa do Białego Domu.
W efekcie nieatrakcyjność amerykańskiego modelu społecznego i gospodarczego, seria błędów w polityce zagranicznej będąca wynikiem pychy po obaleniu komunizmu znakomicie zredukowały amerykańskie soft power, co wraz z ograniczeniami w zakresie realnej siły (kryzys gospodarczy 2008, zadłużenie) doprowadziło do kryzysu amerykańskiego przywództwa. Procesy wewnętrzne, których geneza tkwi jeszcze w latach 90. Ubiegłego wieku doprowadziły do niepożądanych z tego punktu widzenia przesunięć w amerykańskiej geografii politycznej, co spowodowało kolejne procesy destrukcyjne (Trump).
Jak odwrócić spiralę?
Jak odwrócić tę niekorzystnie rozwijającą się spiralę kryzysu amerykańskiego przywództwa? Analitycy RAND są zdania, że jest tylko jedna droga. Pierwszym krokiem winno być przekonanie sceptyków, nie interesujących się sprawami publicznymi, drugim, alians konserwatywnych i liberalnych globalistów.
Jeżeli to nie nastąpi, a dotychczasowy przebieg amerykańskiej kampanii wyborczej nie wskazuje na tego rodzaju scenariusz, to tradycyjnie rozumianego, takiego jakie znamy po II wojnie światowej, amerykańskiego przywództwa w świecie już raczej nie da się reaktywować. Powstanie inny system, o nie znanym jeszcze kształcie.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/517238-zrodla-kryzysu-amerykanskiego-przywodztwa-w-swiecie
Dziękujemy za przeczytanie artykułu!
Najważniejsze teksty publicystyczne i analityczne w jednym miejscu! Dołącz do Premium+. Pamiętaj, możesz oglądać naszą telewizję na wPolsce24. Buduj z nami niezależne media na wesprzyj.wpolsce24.