„Ta współpraca służy rosyjskim oraz niemieckiem interesom. Nie wiem więc co w niej mogłoby być niewłaściwe” - tak Gerhard Schroeder, wówczas jeszcze kanclerz Niemiec, określił we wrześniu 2005 roku budowę gazociągu Nord Stream 2, która miała dopiero ruszyć. Niemcy potrzebują gazu, a Rosja potrzebuje dewiz. Proste? Proste. Obie strony dążyły więc do realizacji projektu, Niemcy nie baczyły przy tym na obawy europejskich partnerów, szczególnie w Europie Środkowo-Wschodniej, zastrzeżenia Komisji Europejskiej, protesty ekologów i wewnętrzny sprzeciw – przeciwko Nord Stream 2 występowali niemieccy Zieloni, oraz część chadecji. Budowa gazociągu była przy tym, zarówno przez Moskwę jak i Berlin, przedstawiana jako projekt „czysto gospodarczy”, wręcz prywatny, realizowany przez grupę europejskich koncernów. Miało to ułatwić oddzielenie Nord Stream 2 od sfery politycznej, a wciąż powtarzany argument o „przywiązaniu” Rosji gazem do Zachodu (z możliwą demokratyzacją w tle), miał osłabić słusznie podnoszoną krytykę o współfinansowanie przez Niemcy reżimu Putina. Piętnaście lat starań, lobbowania w Brukseli, brudnych chwytów regulacyjnych i upartego dążenia do realizacji projektu – wszystko na nic bo Putin kazał otruć jednego ze swoich krytyków – nie pierwszego i zapewne nie ostatniego?
Gospodarczo-polityczne powiązania
Jakoś trudno mi w to uwierzyć. Tym bardziej, że gazociąg jest w 90 procentach ukończony. Brakuje zaledwie 150 km rury. A jeszcze tydzień temu pani kanclerz Angela Merkel gościła w sowim okręgu wyborczym w Meklemburgii-Pomorzu Przednim, gdzie Nord Stream 2 ma się w przyszłości kończyć i obiecała swoim wyborcom, że zostanie on dokończony. Sprawę Nawalnego i Nord Stream 2 należy jej zdaniem traktować oddzielnie. W skrócie: pani kanclerz nie chce zrezygnować z gazociągu, a szef MSZ Heiko Maas, co jasno wynika z wywiadu, którego udzielił brukowcowi „Bild” uważa taki krok za ostateczność. Oczywiście, kto mówi „A” musi powiedzieć też „B”, jak głosi niemieckie przysłowie,inaczej wyjdzie na osła. Takiego co wypowiada puste groźby. Nasi niemieccy sąsiedzi wydaja się więc liczyć na europejskie rozwiązanie. Takie, które pozwoli ukarać Rosję za Nawalnego, nie naruszając przy tym żywotnych niemieckich interesów. Pani kanclerz sugerowała dziś możliwość unijnych sankcji dla Rosji (jak podkreśliła gazociąg to „projekt europejski”), które mogłyby dotknąć także Nord Stream 2. W skrócie: Bruksela nałoży jakieś tam sankcje na Rosję, Niemcy zachowają twarz, Nord Stream 2 zostanie ukończony, i wszyscy będą zadowoleni. Wcześniej, jak podkreślił minister Maas, Kreml powinien otrzymać trochę czasu na wyjaśnienie jak Nowiczok trafił do herbaty Nawalnego. Może Rosjanom uda się opracować jakąś w miarę wiarygodna historię i wyciągnąć podejrzanych z kapelusza. Nie takie przypadki zna radziecka medycyna.
Rosja oczywiście ochoczo uczestniczy w tym teatrzyku dla naiwnych. Przypomnijmy: w ubiegłym roku w Berlinie rosyjskie służby zamordowały czeczeńskiego obywatela Gruzji. W biały dzień. Reakcją Berlina było wydalenie dwóch rosyjskich dyplomatów. Oburzenie w Moskwie wobec tego było ogromne, i szło w parze, jak teraz, z zapewnianiami o niewinności. Niemiecki dziennik „Handlesblatt” wskazuje przy okazji na silne gospodarcze i polityczne powiązania rosyjsko-niemieckie, które wytworzyły się przy okazji budowy gazociągu. Według gazety dyrektor zarządzający spółką Nord Stream 2, z siedzibą w szwajcarskim Zug, Matthias Warnig to „najpotężniejszy niemiecki menedżer w Rosji”. Warnig to były agent enerdowskiej STASI, który jeszcze w 1989 roku otrzymał medal zasługi od szefa STASI Ericha Mielke. W 1994 r. Warnig ściągnął ciężko ranną po wypadku samochodowym żonę Putina, Ludmiłę, na leczenie do Niemiec, co miało „scementować jego przyjaźń z prezydentem Rosji”. Warnig jest także wiceprzewodniczącym rady nadzorczej Rosneftu, którą kieruje Gerhard Schroeder, a także członkiem rady nadzorczej największego państwowego banku Rosji VTB, oraz państwowego monopolisty w dziadzinie ropociągów - Transneftu. Lista rosyjskich koncernów, w których zasiadają niemieccy menedżerowie, jest zresztą dość długa. Zerwanie tych więzi byłoby dla Niemiec kosztowne. Podobnie jak dla 100 firm (z czego połowa pochodzi z Niemiec), uczestniczących w projekcie NS2. Tak twierdzi w każdym razie spora część polityków SPD, przedstawicieli przemysłu, ale także CDU. Szefowa MON Annegret Kramp-Karrenbauer uważa, że projekt budowy gazociągu powinien zostać zatrzymany, tymczasem jej partyjny kolega, poseł chadecji Roderich Kiesewetter uważa, że rezygnując z Nord Stream 2 Niemcy „same strzelą sobie w stopę”.
Wyjście z twarzą
„Nie możemy wyjść z energii atomowej i węgla, potępiać amerykański gaz łupkowy, a potem obejść się bez rosyjskiego gazu. Musimy teraz stać przy Nord Stream 2” - napisał Kiesewetter na Twitterze, podsumowując dylemat, w którym znalazły się Niemcy. Spółki uczestniczące w budowie Nord Stream 2 mogą w przypadku zatrzymania projektu złożyć skargi do sądu, domagać się wysokich odszkodowań. Ponadto dzięki gazociągowi Niemcy stałyby się centralnym hubem dystrybucji gazu w Europie. Mimo mnożących się za Odrą głosów wzywających do rezygnacji z Nord Stream 2, nie liczyłabym więc na to, że to rzeczywiście nastąpi. Berlin będzie szukał rozwiązań, które umożliwią mu wyjście z twarzą z tej sytuacji. A całe to oburzenie, bicie się we własną pierś („zawsze byłem przeciwny Nord Stream 2”, „ten projekt nie jest bliski mojemu sercu”), jest na pokaz. Strategia stosowana przez Berlin wobec dyktatur – moralne oburzenie przy jednoczesnej kontynuacji gospodarczej współpracy i politycznego dialogu – wychodziła mu jak dotąd na dobre. A Aleksiej Nawalny nie wydaje się być wystarczającym powodem, by Berlin z tej strategii zrezygnował.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/516610-nawalny-niemcy-i-nord-stream-2-czyli-teatrzyk-dla-naiwnych