Sylwia Spurek przypomina trzy historyczne postacie: Różę Luksemburg, Aleksandrę Kołłontaj i Dolores Ibarruri.
Ujmuje się za losem krów cierpiących katusze i wykorzystywanych zarówno wtedy, gdy „muszą” dawać mleko, jak i niemając żadnego wyboru w rodzeniu cieląt. Uważa chów świń (i każdy przemysłowy chów zwierząt) za morderstwo klimatu, czyli naszej planety, a jedzenie wieprzowiny za zbrodnię. Jeszcze się nie zajęła cierpieniem roślin i nasion zżeranych przez takich jak ona, czyli wegan, ale wszystko przed nami. A więc zapewne apele o życie słońcem, wodą i minerałami. Gdyby klasyfikować Sylwię Spurek wedle poglądów i aktywności, najbliższe byłoby chyba określenie „ponowoczesna komunistka” albo „wegańska komunistka”.
Sylwii Spurek zupełnie przeszkadza, że formalnie jest eurodeputowaną z Polski, gdyż najważniejsze są kwestie internacjonalistyczne i ponadgatunkowe. Gdy zatem trzeba potępić Polskę, najlepiej przyjąć taką postawę, jaką Międzynarodówka Komunistyczna (Komintern) przyjęła w 1920 r.: „Ani jednego naboju dla pańskiej Polski”. W tym Sylwia Spurek przypomina Różę Luksemburg po 1892 r. (przed była zwolenniczką niepodległości Polski), a szczególnie tę z roku 1908, gdy wystarczała jej autonomia Polski w ramach rosyjskiego imperium, bo przecież najważniejsze były kwestie ekonomiczne i wyzwolenie proletariatu (ponadnarodowe). Nawet Feliks Dzierżyński uważał wtedy, że Róża Luksemburg jest zbyt radykalna w ignorowaniu kwestii niepodległości Polski.
W europarlamencie Sylwia Spurek nie przepuści żadnej okazji, żeby przyfanzolić nowej wersji „pańskiej Polski”, szczególnie licząc na Niemcy jako to państwo, które może zatrzymać szkodliwy proces upodmiotowienia Polski (już raz Niemcom to się udało – w latach 1939-1945). I oczywiście liczy na Komisję Europejską jako rodzaj nowego Kominternu. To upodmiotowienie Polski przeszkadza nie tylko zwykłej, burżujskiej demokracji, ale przede wszystkim pangenderowej rewolucji. I to nie ograniczonej do ludzi we wszystkich kulturowych wersjach płci, ale z uwzględnieniem zwierząt.
Postęp zatriumfuje zgodnie z koncepcją nowego wspaniałego świata ludzko-zwierzęcego (a kiedy nadejdzie czas o poszerzenie tego o rośliny?), którą upowszechnia Magdalena Środa, a jej twórcami są Sue Donaldson i Will Kymlicka (w książce „Zoopolis. Teoria polityczna praw zwierząt”). W streszczeniu Środy wygląda to tak: „Jest taka propozycja, żeby zwierzętom przydzielić obywatelstwo. Są zwierzęta udomowione, które powinny być traktowane jak współobywatele, potem są zwierzęta liminalne, graniczne, które żyją z nami np. szczury, karaluchy albo coś takiego i one powinny mieć status uchodźców, i są zwierzęta dzikie, które powinny mieć status obywateli państw suwerennych”.
Choć Sylwia Spurek jest doktorem nauk prawnych, nawet w praktyce prawniczej zajmowała się głównie genderyzmem, ze szczególnym upodobaniem do przemocy wobec kobiet (upodobaniem prawniczym oczywiście, a nie masochistycznym). Jako „komunistka” (nawet jeśli ponowoczesna czy wegańska) jakoś tam przypomina trzy historyczne postacie: Różę Luksemburg, Aleksandrę Kołłontaj i Dolores Ibarruri. A właściwie z każdej coś uszczknęła, choć w przeciwieństwie do nich nigdy nie była zaangażowana bezpośrednio w żadną rewolucję.
Być może bezpośrednia walka rewolucyjna jest dla Sylwii Spurek zbyt męcząca, tym bardziej że dla Dolores Ibarruri oznaczała taka walka 35 lat na emigracji w ojczyźnie wszystkiego najlepszego, czyli ZSRS, zaś rzucana z kraju do kraju Róża Luksemburg w ogóle źle skończyła. Tylko Aleksandra Kołłontaj wyszła na tym jako tako (przede wszystkim uniknęła śmierci w wielkiej czystce), najpierw będąc szefową Żenotdieła (ministerstwa ds. kobiet), a potem przez wiele lat ambasadorem w Meksyku, Szwecji i Norwegii. Spurek w Brukseli jest taką Kołłontaj w Sztokholmie.
W swej polityczno-ideowej ekspresji Sylwia Spurek najbardziej przypomina La Pasionarię (Dolores Ibarruri), szczególnie gdy chce wyzwalać krowy i walczy z gwałtami na nich. La Pasionarię przypomina też swoją nienachalną inteligencją (oczywiście, żeby nikogo nie deprymować w swoim wybitnym towarzystwie, a nie z powodu jakichś braków), bowiem Róża Luksemburg i Aleksandra Kołłontaj były jednak postaciami innego intelektualnego formatu. Ale generalnie była wice RPO mogłaby się nazywać Sylwia Róża Aleksandra Dolores Spurek. I szkoda, że nie ma jakiejś międzynarodówki, której mogłaby szefować, np. gendero-wegano-animal-komunistycznej.
Czy to, co robi Sylwia Spurek to tylko cyrk, kabaret i groteska? Tak by się mogło wydawać, ale tak nie jest. To, co dziś zdaje się być kompletnym odlotem, już ma spore zasięgi w Parlamencie Europejskim i nie tylko tam. Ale gendero-wegano-animal-komunizm wcale nie wydaje się nierealny. To wygląda na nową utopię, która może być realizowana, i to przy udziale instytucji unijnych oraz międzynarodowych organizacji. Z zastosowaniem sankcji wobec opornych. A potem będzie już tylko najnowszy wspaniały świat, czyli najokropniejsza i najpowszechniejsza wersja gułagu w dziejach. Odlotowe początki to może być tylko zasłona dymna. A potem możemy tylko pożądać paszportu karalucha, żeby jakoś przeżyć. I o tym się nie śniło fizjologom, jak mawiał Ferdek Kiepski.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/516540-to-co-robi-sylwia-spurek-mozna-uznac-za-odlot